wtorek, 3 lutego 2015

Rozdział 21.



Jeszcze przez chwilę ściskam Luke’a, ale ten się ode mnie odsuwa i pokazuje głową na schody, byśmy poszli na górę. Nie protestuję i idę przodem, po czym siadam na najwyższym schodku opierając się o ścianę. Luke robi to samo, tyle, że siada naprzeciw mnie i opiera się o poręcz schodów.

- Co ja teraz zrobię, Luke?
- Naprawdę nie wiem, jak mogę ci pomóc. Wiesz, jeden na trzech… to się raczej nie uda. – Wzdycha i patrzy na mnie przepraszającym wzrokiem.
- Chciałabym nigdy nie wyprowadzać się z Edynburga. – Spoglądam na swoje splątane palce. 
- Jesteś Szkotką?
- Tak. – Lekko się uśmiecham, ale na samą myśl o Szkocji robi mi się smutno. Chcę tam wrócić, ale póki nie skończę szkoły, nie mam nawet o czym marzyć. Jednak najgorsze jest to, że nie mogę odwiedzać mamy tak często, jakbym tego chciała.
- Dlaczego już tam nie mieszkacie?
- Wszystko przez pracę mojego ojca, co chwilę przenoszą go z miejsca na miejsce. – Czy Luke Brooks naprawdę interesuje się moim życiem, czy jestem w tak ciężkim szoku po wcześniejszych wydarzeniach, że mam teraz jakieś cholerne omamy słuchowe? – Wiesz, od kiedy moja mama odeszła, wszystko się zmieniło. Ojciec zaczął ciężej pracować, a dzięki temu coraz częściej awansował. Gdy mama była jeszcze w domu pracował tyle, by na wszystko starczało i by mieć czas dla rodziny. Teraz jestem praktycznie sama i naprawdę nie wiem, dlaczego ci to wszystko mówię.
- Przykro mi z powodu twoich rodziców, ale czy nie mogłaś zostać z mamą w Szkocji? – Uśmiecha się do mnie pocieszająco, co całkowicie nie jest w stylu dawnego Luke’a. Czyżby już naprawdę się zmienił? Wydaje mi się, że to wszystko za sprawą nocy i tego, że jesteśmy całkiem sami. Nikt nas nie obserwuje… Dobrze, mój dom cały czas jest pod obserwacją, ale w tym momencie nikt nas nie widzi i być może dlatego chłopak jest sobą. Przecież kiedy jesteśmy sami, jesteśmy najprawdziwsi, prawda? Chłopak nie ma już przed kim udawać, bo dawno go rozgryzłam. I pozwalam sobie wywnioskować, że Luke czuje się dosyć swobodnie w moim towarzystwie, by pozwolić sobie na to wszystko. Być może darzy mnie jakimś zaufaniem i postanowił przestać bawić się w tę swoją głupią gierkę w mojej obecności. Jest całkiem miło, ale niestety muszę to zepsuć, bo Luke najwidoczniej źle mnie zrozumiał.
– Chyba nie do końca zrozumiałeś, co miałam na myśli.
- Twoi rodzice się rozstali, tak? Wiesz, zazwyczaj dzieci zostają z matką. – Unosi ramiona i parzy na mnie wyczekująco, a jego spojrzenie po raz pierwszy tak bardzo mi przeszkadza, bo czuję, że za moment rozpłaczę się na samo wspomnienie o mojej mamie.
- Luke… - Biorę głęboki wdech i powoli wypuszczam powietrze z płuc, przejeżdżam dłonią po włosach, w których na chwilę zaplątują się moje palce, ale jakoś udaje mi się je w końcu wyswobodzić. Przyglądam się chłopaki i z całych sił zaciskam powieki, ponieważ czuję, jak łzy zbierają się w moich oczach. Nie chcę przy nim płakać, ale ból jest niesamowicie wielki. – Moja mama nie żyje. – Wlepiam w niego moje smutne, załzawione oczy, z których po chwili wydostaje się kilka słonych kropel leniwie ześlizgujących się po moich policzkach. Skóra leciutko mnie piecze, co zwiastuje dwa rumieńce na mojej twarzy, co w całej tej sytuacji w ogóle mi nie pomaga. Brooks ciągle mi się przygląda, ale milczy i chyba nie zamierza nic powiedzieć, ponieważ kończy się tylko na próbach. Otwiera usta, a potem je zamyka, jakby słowa więzły mu w gardle.
- Anne. – Chyba po raz pierwszy użył zdrobnienia mojego imienia. Dziwnie się czuję, ale już po chwili o tym zapominam. – Przepraszam, jestem głupkiem.
- Skąd mogłeś wiedzieć. – Wycieram łzy rękawem swetra i patrzę na swoje nogi, które przyciskam rękoma do klatki piersiowej, po czym opieram się podbródkiem o kolana.
- Musiało być ci ciężko. – Nieznacznie się do mnie przysuwa, ale nadal dzieli nas bezpieczna odległość.
- Nadal jest, ale dlaczego teraz ty wypytujesz mnie? Co się zmieniło, Luke?
- Dobre pytanie, ponieważ nie znam na nie odpowiedzi. – Wzrusza ramionami i z powrotem cofa się do poręczy schodów opierając się o ciemne belki. 

Chcę się do niego przytulić, bo smutek zalewa mnie od środa, ale wole tego nie robić. Już raz dzisiaj sobie na to pozwoliłam i myślę, że za drugim razem, od razu by mnie od siebie odepchnął. Mimo wszystko nie mogę nic zrobić z faktem, że potrzebuję w tym momencie czyjejś bliskości. Coraz to mocniej przyciskam nogi do klatki piersiowej, kiedy Luke się odzywa. 

- Pójdę zobaczyć, czy nadal tam są. 

Kiwam tylko głową na potwierdzenie jego słów i patrzę, jak chłopak znika w moim pokoju. Pewnie ogląda stłuczone okno, przez które później wygląda do ogrodu, by się upewnić, czy moi prześladowcy nadal tam stoją. 

Są tam, nie odeszli, nawet nie muszę czekać, aż Luke przyjdzie i mi to powie, bo słyszę głośne krzywki. 

Brooks, a co ty tam robisz?!

Nie wasz zasrany interes! Najlepiej się stąd wynieście i dajcie dziewczynie święty spokój!

A to niby dlaczego? Tak bardzo ci na tym zależy, żebym ją zostawił? Oh, teraz już na 
pewno tego nie zrobię! 

- Kurwa. – Słyszę jego przyciszony głos, więc wiem, że już do mnie idzie. 

Kiedy wyłania się z mojego pokoju, parzy na mnie smutno i siada tuż obok mnie lekko dotykając swoim udem mojego. Jego nagła bliskość trochę mnie przeraża, ale próbuję uspokoić swoje nerwy. 

- Przepraszam, nie pomyślałem, ze tak to się wszystko skończy.
- Jest ok, Luke. – Przekręcam głowę, by spojrzeć mu w twarz, on tylko kręci przecząco głową, a ja w jednej chwili wybucham płaczem. – Dobrze… nic nie jest w porządku i już pewnie nigdy nie będzie. – Zakrywam twarz dłońmi, tej nocy zbyt wiele się już wydarzyło i nie wiem, ile rzeczy może mieć jeszcze miejsce.
- Annabelle, na Boga, nie płacz. – Czuję jego dłoń na moich plecach, która lekko przesuwa się w górę i w dół. – Możesz mnie nawet zadźgać nożem, tylko nie płacz.
- Nie chcę cię zabijać. – Cicho się śmieję, bo wyobraziłam sobie, jak biorę plastikowy nóż i próbuję zabić nim Luke’a, który przeraźliwie się śmieje, a plastikowy sztuciec w końcu pęka i moje plany legną w gruzach.
- To dobrze. Nie chcę jeszcze tracić mojego cennego życia. – Uśmiecha się i wydaje mi się, że czeka, aż zadam mu jakieś pytanie.
- Co? – Patrzę na niego jak na totalnego półgłówka.
- Chcę ci powiedzieć. – Rozgląda się po korytarzu, jakby mógł tam znaleźć coś naprawdę interesującego.
- Co dokładnie? – Otwieram szerzej oczy i oglądam każdy cal jego twarzy. Muszę się upewnić, czy wiem, do czego chłopak zmierza.
- Dlaczego stałem się tym, kim teraz jestem, a raczej jeszcze do niedawna byłem. – Wzdycha i na chwilę opuszcza głowę, ale już po chwili gwałtownie ją podnosi, a jego brązowe spojrzenie krzyżuje się z moim zielonym, lekko zdezorientowanym. Nie musiałam go do niczego zmuszać, nawet o nic nie spytałam, a on tak po prostu chce mi to wszystko opowiedzieć. Chyba powinnam wręczyć sobie jakiś medal za dobrze wykonaną robotę.
- Jakieś kilka lat temu była nas w domu piątka. Ja, Jai, Beau, mama i jej facet. – Odrywa spojrzenie od moich oczu i wbija wzrok w podłogę. – Wszyscy go uwielbiali, ale mnie od początku się nie podobał, więc byłem wobec niego sceptyczny.– Przekręca głowę w bok i lekko zadziera jedną brew ku górze, patrzy na mnie i chyba sprawdza, czy go słucham. Kiedy się upewnia, z powrotem wlepia wzrok w panele. – Często mówiłem mamie, że coś jest z nim nie tak, że go nie lubię. Miałem jedynie dwanaście lat, więc nie wiedziałem, co innego mogłem jej powiedzieć. Jakimś sposobem w końcu dowiedział się, że byłem przeciwko niemu. Zaczął mi grozić, że jeśli się nie zamknę, to go popamiętam. Prawdą było to, że nie lubił mnie od kiedy tylko go poznaliśmy. Gdy byliśmy wszyscy razem, udawał, że jest świetnym ojczymem, ale ja tego nie kupowałem. – Luke wciąga głośno powietrze w płuca i przez chwilę milczy, podejrzewam, że zbliża się do najgorszej części swojej opowieści i nie jest to dla niego łatwe. – Pewnej nocy, kiedy Jai spał poza domem, przyszedł do naszego pokoju, tak, wtedy mieliśmy wspólny, obudził mnie. Nie wiedziałem o co mu chodziło, on po prostu mnie uderzył i zagroził, że jeśli znowu pisnę choć słówko mojej matce, to będzie gorzej. Oczywiście nic nie mówiłem mamie, ale on nadal przychodził i bił mnie coraz mocniej. Miałem dwanaście lat i nie potrafiłem się bronić, a uwierz, był nieźle zbudowanym facetem i gdybym był silniejszy, nie dałbym mu wtedy rady. Bił tak, że nie było widać, jakby miał w tym ogromną wprawę. Oskarżał mnie o każdy jego problem, nawet ten, który w najmniejszym stopniu nie był związany z moją osobą. Przychodził, bił, wychodził. Pewnego dnia chciałem powiedzieć wszystko mamie, ale on zniknął. Mama nigdy nie mówiła dlaczego. Nigdy nawet za nim nie płakała, po prostu odszedł, a nasze życie wróciło do normy. No dobrze, moje życie, przynajmniej tak mi się wydawało. – Jeszcze raz uwiesza na mnie swoje spojrzenie, a ja patrzę na niego przeszklonymi od łez oczyma. 

Nie mogę uwierzyć, że ktoś wyrządził mu tak wielką krzywdę, przecież był tylko niczemu winnym dzieckiem. Na dodatek wszystko miało miejsce w jego własnym domu, gdzie rodzina nie zauważyła niczego podejrzanego. 

- Kiedy zaczęła się szkoła średnia, a może już nawet trochę wcześniej, kiedy pojawiały się jakieś pierwsze problemy, radziłem sobie z nimi przemocą. Zawsze skutkowało. Nie robiłem tego, ponieważ to lubiłem, nienawidziłem tego najbardziej na świecie. Nie chciałem tego robić, ale nie potrafiłem się opanować. – Brooks na mnie spogląda. – Annabelle, proszę, nie płacz. Przecież to nie o ciebie tu chodzi. – Nagle Luke robi coś, czego w ogóle się po nim nie spodziewam. Wyciera kilka łez, które szybko ześlizgują się po moim prawym policzku. Korzystam z chwili, kiedy jest rozbity i nie do końca wie, co się wokół niego właśnie dzieje. Mocno go przytulam i nie pozwalam, by mnie odepchnął. Nie robię tego dlatego, że jeszcze nie tak dawno potrzebowałam bliskości, wiem, że on potrzebuje tego bardziej niż ja w tym momencie. 

Kładę podbródek na jego ramieniu i cicho szlocham, ponieważ nie umiem się powstrzymać. Nie potrafię tego wszystkiego pojąć. Ile Luke musiał wycierpieć, a koniec końców i tak stał się taki, jak jego oprawca. Czuję dłonie Brooksa na moich plecach, które po chwili mocno mnie do siebie przyciskają. 

- Annabelle. – Delikatnie mnie od siebie odsuwa, naprawdę miałam nadzieję, że potrwa to dłużej. – Nie mogę się do tego przyzwyczaić. – Cofa się kawałek, ale jego dłonie nadal spoczywają na moich ramionach.
- Do czego? – Nie bardzo go rozumiem.
- Do ciebie. Do tego wszystkiego. Nie mam szczęścia w życiu, nie chcę się do niczego przyzwyczajać, bo prędzej czy później to znika.
- Luke, ja nie zniknę, nie mam takiego zamiaru. Jestem tu dla ciebie. Jesteś moim przyjacielem. – Wzruszam ramionami i uśmiecham się delikatnie do chłopaka.
- Nie wiem, czym sobie zasłużyłem, byś mnie tak nazywała, ale obiecuję ci, że od teraz będę lepszym przyjacielem. – Nie wytrzymuję i jeszcze raz go przytulam, ale tym razem Luke nie ma zamiaru mnie odepchnąć, bo czuję jak coraz mocniej mnie ściska. 


*****
Cześć. Nie wiem, czy ktoś to jeszcze czyta na blogspocie, ale postanowiłam dodać tutaj ten rozdział. Miałam długą przerwę jak widać, ale ta bywa. Generalnie planuję dalej publikować to ff jedynie na wattpadzie, więc jeśli ktoś to jeszcze czyta, da mi znać w komentarzu czy mu to pasuje itd. ;) Będę wdzięczna.