Budzę się wcześnie rano, zaspana idę do łazienki wziąć jakiś
pobudzający prysznic.
Schodzę na dół, jem śniadanie i pomimo tego, że wstałam
wcześnie rano, muszę biec do szkoły, bo moja wizyta w łazience trochę się przedłużyła.
Nie zwracam uwagi na pogodę ani na ludzi, których mijam.
Muszę jak najszybciej zdążyć do szkoły, nie mogę spóźnić się
pierwszego dnia. Jestem już coraz bliżej i z każdą sekundą przyspieszam, by jak
najszybciej przemknąć przez drzwi wejściowe i dojść do klasy jeszcze przed
dzwonkiem.
Zamaszystym ruchem otwieram drzwi, włosy opadają mi na twarz
i zasłaniają cały widok, czuję, że na kogoś wpadam.
Osoba od razu odskakuje na bok, jak oparzona. Odgarniam
nieznośne kosmyki z twarzy i spoglądam w jej kierunku. To chłopak, wysoki
szatyn o lekko kręconych włosach. Skórzana kurtka, czarne spodnie i buty tego
samego koloru. Ma kolczyka w wardze i patrzy na mnie z gniewem.
- Przepraszam, nie widziałam cię – nie odpowiada, mierzy
mnie tylko od góry do dołu, czuję jak jego zimne spojrzenie prześlizguje się po
moim ciele. Przez moment na jego twarzy widzę wstręt. Chłopak odchodzi, a ja
zachodzę w głowię, co takiego zrobiłam, że obdarzył mnie takim spojrzeniem.
Niechcący na niego weszłam, to wszystko. Zdziwiona i zaskoczona całym zajściem
idę pod klasę. Dostrzegam Elizabeth i Daniela, nie wiem co robić, podejść czy
udać, że ich nie widzę? Koniec końców przełamuję się i staję obok przyjaciół.
- Cześć wam – mówię i sztucznie się uśmiecham, bo tajemniczy
chłopak nie daje mi spokoju.
- Cześć Annabelle – Elizabeth rzuca mi się na szyję, a
Daniel podnosi rękę i się uśmiecha.
Dziewczyna nadal wisi na moich ramionach,
ale wcale mi to nie przeszkadza.
- Halo, ziemia do Annabelle – zdaję sobie sprawę, że
dziewczyna macha mi ręką przed nosem.
- Tak? – drapię się po skroni.
- Co się tak zamyśliłaś?
- To nic takiego – wymuszam uśmiech, żeby dziewczyna nie
dociekała informacji.
Przez chwilę biję się z myślami, ale w końcu postanawiam na
razie niczego im nie mówić. Całe to zajście zostawić dla siebie, wzrok tego
chłopaka i jego sposób bycia.
Przecież to trochę dziwne, żeby od razu patrzeć z taką
nienawiścią, nie popełniłam żadnej zbrodni.
Wchodzimy do klasy, siadam obok Beth i rozmawiamy przez całą
lekcję. Na szczęście nauczyciel jest tak
pochłonięty opowiadaniem o sowich ulubionych faktach historycznych, że nie
zwraca na nas uwagi. Koleżanka z ławki wypytuje mnie o miasta, w których
mieszkałam i o ludzi, których tam poznałam.
- Kurcze, nie wiem jak to jest, ale ci współczuję i może
nawet trochę zazdroszczę. Miałaś okazję zwiedzić tyle miejsc, ale wszystko ma
swoją cenę, straciłaś wielu przyjaciół.
- Czasem tak bywa, co ja na to poradzę – odwracam wzrok, bo
zalewa mnie fala smutku i nie chcę, żeby dziewczyna to zauważyła.
Lekcja kończy się dość szybko i wychodzimy z klasy. Siadam
na ławce, a obok mnie Daniel i Elizabeth. Dziwnie się czuję siedząc w środku,
nie przywykłam do tego. Zazwyczaj siadałam sama.
- Co dzisiaj robisz, Anne? – brunetka szturcha mnie w ramię
i uśmiecha się, pokazując swoje ładne, białe, proste zęby.
- Pewnie poczytam jakąś książkę – odwzajemniam spojrzenie i
patrzę na siedzącego z drugiej strony Daniela.
- Ty tylko w tych książkach. Zapraszam cię na kręgle,
idziemy dzisiaj całą paczką.
- Nie, będę wam tylko przeszkadzać – znowu kieruję wzrok na
dziewczynę, która wydaje się być rozbawiona moją odpowiedzią.
- Co ty gadasz! Będzie fajnie, przyjdę po ciebie o 16, bądź
gotowa.
Jednak nie słucham Elizabeth już od dobrych kilku minut, bo
moją uwagę przykuł chłopak, który zgotował mi bardzo miłe powitanie. Stoi sam,
ludzie omijają go jak tylko się da, najwidoczniej się go boją, ale dlaczego? Co
w nim takiego jest, że wywołuje tyle poruszenia i strachu? Kim on jest?
Postanawiam się tego dowiedzieć, ale najpierw muszę się przygotować i zebrać
trochę informacji, dlatego zostawiam to na później.
Dzień w szkole dobiega końca i wracam do domu. Stąpam po
chodniku zapełnionym przez przechodniów, na każdym kroku mijam ludzi
wracających z pracy lub ze szkoły. Kobiety idące na zakupy, matki spacerujące z
dziećmi. I kiedy patrzę na te ostatnie, wspomnienia z dzieciństwa powracają i
rozbijają się w mojej głowie, jak fala o brzeg.
Dzień jest cudowny, nade mną rozpościera się idealnie
błękitne i bezchmurne niebo, a wysoka temperatura nie daje o sobie zapomnieć.
Mam jednak nadzieję, że niedługo pojawią się zimniejsze dni, bo wątpię, żebym
szybko przywykła do upałów, jakie tutaj panują. Poza tym jest już wrzesień, w
końcu powinno się trochę ochłodzić, ale nie wiem jak to jest w Australii, nigdy
przedtem tutaj nie byłam. Kto wie, może pogoda będzie płatać figle przez cały
rok.
Jestem w dobrym nastroju, bo wiem, że nie spędzę tego dnia
samotnie. Pierwszy raz od dłuższego czasu zaczynam naprawdę żyć i mimo tego, że
się wzbraniam przed tym wszystkim, jakaś siła chce, żebym jednak uczestniczyła,
żebym się nie zamykała w sobie i korzystała z tego co los zostawia na mojej
ścieżce.
Kiedy przychodzę do domu, od razu odgrzewam sobie obiad, bo
jestem strasznie głodna, a zarazem pełna energii, to pewnie przez ten dobry
humor. Zanim się orientuję, jest już po piętnastej i powinnam zacząć się
szykować, więc wbiegam na górę i zmieniam ciuchy. Gotowa schodzę na dół i
czekam na przyjście koleżanki.
Elizabeth przychodzi punktualnie. Zamykam drzwi na klucz i
idziemy do jej przyjaciół. Niebo w dalszym ciągu jest czyste jak łza. Jest mi
strasznie gorąco, bo jakby nie patrzeć, stresuję się, czuję, że będzie tam
ktoś, kogo jeszcze nie zdążyłam poznać, a jak już wspominałam, mam lekkie opory
w nawiązywaniu kontaktów międzyludzkich.
Brunetka kładzie mi rękę na ramieniu i tym samym dodaje mi
trochę otuchy.
- Nie martw się mała, będzie fajnie. W końcu się do nas
przyzwyczaisz – pcha mnie lekko w bok i się śmieje.
Odwzajemniam uśmiech, po chwili śmiejemy się tak głośno, że
ludzie z drugiej strony ulicy patrzą na nas z wyrzutem. W większości przypadków
są to ludzie starsi. Jakby mieli nam za złe, że ich lata świetności już minęły,
a młodość i dawna energia już nigdy nie powrócą. Wzruszam ramionami, bo
przecież dobry humor nie jest żadną zbrodnią i idę dalej. Tym bardziej, że od
dawna nie byłam naprawdę szczęśliwa.
Przebiegamy przez ulicę i idziemy w stronę centrum.
- Jak ci się podoba nasza szkoła? – Beth patrzy na mnie
przez ramię, bo jestem nieco z tyłu.
- Jest milutka – odpowiadam i zaczynam się śmiać, bo
przypomina mi się chłopka, który niemalże zabił mnie wzrokiem.
Moja towarzyszka wywraca teatralnie oczami, bo wie, że
jeszcze długo będę śmiała się z niczego.
Wchodzimy do kręgielni, bierzemy buty i idziemy na salę,
gdzie czekają znajomi brunetki. Widzę kilka nowych twarzy i automatycznie robi
mi się gorąco, ale staram się tym w ogóle nie przejmować. Jeśli przeżyłam
wczorajsze spotkanie, to dzisiaj nie będzie gorzej, nie może być. Uśmiecham się
szeroko i może nie jest to mój najszczerszy uśmiech, to lepsze to niż miałabym
iść ze zwieszoną głową i patrzeć się w podłogę.
Przy stoliku siedzi pięć osób. Daniel, Emma, Suzanne, oraz
dwie nieznajome mi twarze, chłopak i dziewczyna. Podchodzimy do grupki
przyjaciół i Beth mnie przedstawia.
- To jest Annabelle, poznajcie się, to jest James – wskazuje
na bruneta, który po usłyszeniu swojego imienia, wstaje i ściska moją dłoń – a to
jest Ariana – drobniutka dziewczyna podchodzi do mnie i zamiast uścisnąć moją
dłoń, od razu mnie przytula, co jest bardzo miłe, więc odwzajemniam ten jakże
niespodziewany gest.
Dziewczyna odsuwa się i patrzy na mnie z uśmiechem, zauważam
wtedy, że tak jak Suzanne Ariana ma dołeczki w policzkach.
Siadam właśnie koło nowo poznanej dziewczyny. Muszę
przyznać, że nigdy nie grałam w kręgle i będzie co najmniej śmiesznie, kiedy
nadejdzie moja kolej. Chwilę później dzielimy się na drużyny i może to trochę
niesprawiedliwe, bo w mojej drużynie są trzy osoby, a w przeciwnej cztery,
dodatkowo nie mamy żadnego chłopaka, to nie zgłaszamy sprzeciwu. W końcu życie
nie jest sprawiedliwe i trzeba sobie radzić w każdej sytuacji. Nawet jeśli
chodzi o jakieś głupie kręgle. Jestem w zespole z Ari i Emmą.
Do rzutu przygotowuje się James, a ja rozmawiam z Arianą.
- Zawsze nosisz tyle bransoletek? – dziewczyna dotyka mojego
nadgarstka i ogląda ozdoby z każdej
strony. Zazwyczaj nie pozwalam ich dotykać, ale teraz wiem, że jest ich na tyle
dużo i są dobrze ściśnięte, że pod wpływem dotyku drobniutkich dłoni Ariany nie
zmienią położenia i nie ukażą kilku niemiłych rzeczy – sama je robisz? –
uśmiecha się, a ja próbuję zebrać się w sobie i normalnie dopowiedzieć na
pytanie. Wiecie, nie przywykłam do tego, że ktoś mnie tak o wszystko wypytuje.
- Zawsze je noszę, niektórych w ogóle nie ściągam. I tak,
robię je sama, ale tylko niektóre – patrzę lekko zmieszana w okrągłe i
roziskrzone oczy dziewczyny.
- Wow, są świetne! Mogłabyś mi jakąś zrobić? Proszę – Ariana
łapie moją dłoń i zaczyna podskakiwać patrząc na mnie błagalnym wzrokiem.
Mogę powiedzieć, że szczerze uwielbiam tę dziewczynę. Jest taka
radosna i pełna życia. Całkowite przeciwieństwo mnie.
- Pewnie – wybucham śmiechem, bo właśnie tak rozładowuję
napięcie, które wcześniej się we mnie zebrało.
W końcu nadchodzi moja kolej, wkładam palce w dziurki i
modlę się, żeby aż tak źle mi nie poszło.
- Słuchajcie, nigdy nie grałam w kręgle, więc to może wyglądać
trochę komicznie. Opanujcie śmiech – pokazuję zęby w sztucznym uśmiechu, odwracam
się i oddycham głęboko.
Wcześniej przyglądałam się, jak to robili inni i próbuję
godnie ich naśladować. Robię kilka kroków w przód, pochylam się i wypuszczam
kulę. Przedmiot toczy się, a ja stoję z szeroko otwartymi oczami i czekam na
zakończenie. Kula trafia w sam środek i zbija wszystkie kręgle. Stoję jak słup
soli i nie zauważam, kiedy Ariana podbiega do nie i ściska krzycząc, że
wygrałyśmy. Mimo tego pobudzającego bodźca jakim zaszczyciła mnie dziewczyna,
nadal stoję w miejscu i nie wypowiadam ani słowa.
Głupi ma zawsze szczęście…
Później idziemy na kawę. Moi towarzysze siadają przy stoliku
a ja zbieram od nich zamówienia i idę do kasy, za mną podąża Ari.
- I jak, podobało ci się? – dziewczyna opiera się o ladę i
patrzy na mnie.
- Muszę przyznać, że było naprawdę fajnie… Ari? – patrzę na
szatynkę i widzę jak pożera wzrokiem jakiegoś chłopaka. Uśmiecham się pod
nosem, łapię drobną istotkę za ramiona i lekko nią potrząsam.
- C-coo? – z trudem przenosi wzrok na mnie, a ja zaczynam
się śmiać.
- Z czego się śmiejesz? – Ariana marszczy czoło, kładzie
ręce na biodrach i patrzy na mnie z miną, jakby chciała mnie zjeść.
Wybucham jeszcze większym śmiechem i przez to nie jestem w
stanie złożyć zamówienia. Ari robi to za mnie i wracamy do stolika, nadal się
śmieję. Ariana mocno opada na krzesło i krzyżuje ręce na wysokości klatki
piersiowej.
- Podoba ci się, co? – patrzę na nią, a ona próbuje unikać
mojego wzorku.
- Pewnie chodzi o Jai’a – Emma łapie mnie za ramię i
pokazuje owego chłopaka.
- Tak, to właśnie on – Jai prawie zjedzony wzorkiem przez
Arianę.
- Podoba się jej od dawana, ale Ari boi się cokolwiek
zrobić, a kiedy my chcemy wkroczyć do akcji, kategorycznie zabrania.
Szatynka siedzi obrażona, ale wszyscy wiedzą, że udaje.
- Nieprawda! Jego brat mnie zabije – kładzie dłonie na stół.
- Jak to? – nie wiem o co chodzi, ale niby skąd mam to
wiedzieć.
- Wiesz, jego brat jest najgorszym typem w szkole. Lepiej
się do niego nie zbliżać.
Od razu widzę twarz chłopaka, na którego wpadłam rano. Czy
to o nim mowa? Mimo wszystko pozostawiam to dla siebie, jeszcze nie czas, żeby
o wszystkim im mówić.
- Ari, może po prostu spróbuj raz do niego zagadać. Chociaż
jak dla mnie to chłopak powinien zagadać – odwracam się i patrzę na obiekt
westchnień dziewczyny. Jest podobny, prawie taki sam.
- W końcu ktoś normalny! – Ariana uśmiecha się szeroko.
Dostajemy nasze kawy i mogę zatopić usta w ciepłym i pysznym
napoju. Odstawiam filiżankę, a Daniel wybucha gromkim śmiechem, niemalże
dławiąc się własną kawą.
- O co chodzi? – patrzę na niego zaskoczona. W odpowiedzi
wyciąga telefon i robi mi zdjęcie.
Czekajcie, co? Czy on właśnie zrobił mi zdjęcie? O nie.
Chłopak pokazuje mi zdjęcie, na którym siedzą ze zdziwioną
miną i wąsem z piany, cudownie.
- W tej chwili to usuń! – odsuwam się z krzesłem do tyłu i
powoli z niego wstaję. Podchodzę do nic niespodziewającego się Daniela i
próbuję zabrać mu telefon, ale chłopak ma refleks i w porę chowa go do kieszeni
spodni.
- Anne, daj spokój, wyszłaś tak smakowicie – porusza brwiami
w zabawny sposób i się śmieje, a reszta mu wtóruje. Świetnie!
- Usuń to zdjęcie, ty wredny człowieku!
- Nie ma mowy, zachowam je sobie na pamiątkę – wytyka język
i wraca do picia kawy.
Zrezygnowana siadam na krześle i czuję się, jakby ktoś
wypompował ze mnie całą energię. Mam jednak wielką nadzieję, że to zdjęcie
pozostanie wyłącznie w jego komórce, bo jak nie, to inaczej sobie z nim
porozmawiam.
Czas mija szybko, w końcu zbieramy się do domu. Idziemy
chodnikiem i jak zwykle głośno się śmiejemy. Taki już nasz los. Pierwszy
odchodzi James, potem Ariana i Emma. Daniel, Suzanne i Elizabeth idą ze mną
najdłużej, ale w końcu i na nich czas.
- Jak chcesz, któreś z nas może cię odprowadzić.
- Nie trzeba, poradzę sobie – ponaglam ich ruchem ręki i
odchodzą.
Jest wieczór, latarnie jarzą się jasnym światłem, ale i tak
czuję się trochę nieswojo. Co jakiś czas oglądam się za siebie, powoli popadam
w paranoję. Mam jeszcze spory kawałek do domu, a strach oplata swoje obślizgłe
macki wokół moich ramion.
Annabelle, nie bądź tchórzem, co może ci się stać na takiej
cichej ulicy? No co? Właśnie, może mi się przydarzyć wszystko. Ciche ulice są
najgorsze, bo nie wiesz, czego możesz się spodziewać.
Biorę głęboki wdech i z podniesioną głową idę dalej…
*****
No cześć, nie było mnie dłużej niż myślałam, ale to nie moja winna. Musiałam zostać dłużej w pewnym miejscu i nie miałam dostępu do rozdziału. Mam nadzieję, że nie ma wielu literówek, bo szczerze mówiąc, to już bolą mnie oczy i mogłam czegoś nie wyłapać. Tak to jest. Liczę na to, że się komuś spodoba i zobaczę jakieś komentarze. Naprawdę liczę na szczere opinie, nie szczędźcie słów. Lubię czytać wasze komentarze ;) Miło by było, gdyby było pięć komentarzy, to niewiele, naprawdę. Do następnego ;)