Mija godzina, a chłopaka nadal nie ma. Może go złapali?
Zbiegam na dół, omal nie spadając ze schodów i lekko podnoszę rolety na tyle,
by móc cokolwiek zobaczyć. Są tam wszyscy trzej, a więc go nie dorwali.
Wracam na piętro i wchodzę do pokoju, jestem naprzeciw
tarasowych drzwi, za którymi coś się porusza. Proszę, powiedzcie, że to żaden z
nich. Po chwili, w ciemności udaje mi się poznać twarz Luke’a. Szybo podbiegam
do drzwi i otwieram je najciszej jak potrafię.
Brooks wchodzi ostrożnie do środka przyglądając mi się
uważnie. Próbuję rozgryźć jego spojrzenie, ale jest zbyt ciemno, bym mogła je
określić.
Siadamy na małej kanapie, która mieści się w rogu pokoju i
milczymy.
- Co mogę zrobić, żeby w końcu się ode mnie odczepili? – Z
niechęcią przerywam kojącą ciszę, ale pytania same cisną mi się na usta.
- Nie dasz rady nic zrobić, póki Derek nie znajdzie sobie
nowego celu. Na razie jesteś nim ty.
- Dlaczego właśnie ja? – Zrezygnowana osuwam się na kanapie.
- Postawiłaś mu się, nie stchórzyłaś, kiedy nas wtedy
zauważyłaś.
- Moja dobroć pakuje mnie wyłącznie w kłopoty. – Wzdycham
pełna sprzecznych myśli. – Na pewno nie da się zrobić kompletnie nic?
- Gdybyś miała chłopaka, na pewno by sobie odpuścił. –
Wzrusza ramionami. – Jeżeli chodzi o takie sprawy, jest fair.
- Ale nie mam chłopaka i to jest problem.
- A ten Daniel? Przecież cię lubi i nie będziesz musiała go
długo prosić.
- No chyba sobie żartujesz! – Wstaję z kanapy jak oparzona.
– Nie będę go wykorzystywać, nie jestem taka.
- Jak chcesz, ja tylko próbuję pomóc. – Rozkłada ręce w
geście obronnym i podchodzi do okna. – Chyba będę już leciał. – Zerka na
wyświetlacz komórki, który oświetla mu twarz, a jego kolczyk w dolnej wardze
błyszczy w sztucznym świetle.
- Dobrze, tylko niech cię nie usłyszą – podchodzę do drzwi
od tarasu i szeroko je otwieram. – Na razie. Dzięki, że wpadłeś.
- Nie ma sprawy. – Rzuca na odchodne i już zsuwa się po
rynnie na trawnik.
Zanim się orientuję, Luke jest już przy krzakach i zbliża
się do chodnika na głównej ulicy.
Zostałam sama, z nimi czyhającymi pod moim domem….
Moich prześladowców nie ma przez dwie kolejne noce. Nie wiem
co się stało, ale bardzo się z tego powodu cieszę. Nie zniosłabym faktu i
poczucia, że jest się cały czas obserwowanym i to we własnym domu.
Idę w stronę swojej szafki powtarzając cały czas szyfr,
którego czasem zapominam i potem stoję przez piętnaście minut przy blaszanym,
niebieskim prostokącie próbując go sobie przypomnieć.
Otwieram drzwiczki i szukam książki, którą zostawiłam tutaj
w zeszłym tygodniu. Nie ma. Czyżbym jednak zabrała ją do domu i o tym
zapomniała? Nieważne.
Przekładam jeszcze kilka książek i na podłogę nagle spada
mała karteczka różniąca się od papierów wypełniających moją szafkę, która, tak
przy okazji, potrzebuje małych porządków.
„Spotkajmy się dzisiaj po lekcjach w parku. Mam Ci coś do
powiedzenia. Luke.”
Co to ma znaczyć? Rozglądam się po korytarzu, ale nie widzę
nikogo, kto nagle wybucha śmiechem. Każdy żyje własnym życiem.
Zatrzaskuję szafkę zbyt mocno i skupiam na sobie uwagę kilku
uczennic. Nie zwracam na to uwagi, bo muszę jak najszybciej znaleźć Jai’a.
Przecież Luke normalnie by do mnie podszedł na korytarzu, poza tym nigdy
wcześniej nie zostawiał mi jakichś dziwnych liścików.
- Jai! – Zauważam go na końcu korytarza i biegnę w jego
stronę. – Poczekaj, Jai! – Łapię chłopaka za ramię.
- Cześć Annabelle. – Uśmiecha się i przytula mnie na
powitanie. – Coś się stało?
- Luke jest dzisiaj w szkole?
- Nie, w sumie od soboty go nie widziałem. Kiedyś często tak
znikał, więc się nie przejąłem.
- Ok, był u mnie w piątek, wrócił do domu?
- W sobotę już go nie było. – Jai zaczął się denerwować. –
Anne, co jest grane? Czy on ma jakieś kłopoty.
- Nie mam pojęcia – wzdycham ciężko, ponieważ mam złe
przeczucia. Wtedy też rozbrzmiewa dzwonek na lekcje. – Muszę lecieć, pogadamy
później. – Macham mu i odchodzę.
Na wszystkich lekcjach robię, a raczej nie robię nic innego
jak myślenie o tym głupim liściku. Jeżeli to jakiś jego żart, to obiecuję, że
zabiję tego chłopaka gołymi rękami.
Po ostatniej lekcji wybiegam z klasy, a Elizabeth nie jest w
stanie mnie już zatrzymać. Biegnę przez dziedziniec i o mało nie wpadam pod
samochód, kiedy mijam bramę i przebiegam przez ulicę. Kierowca na mnie trąbi,
ale mam to gdzieś. Wiem, że coś jest nie tak.
Zziajana wpadam do parku, początkowa jego część jest pusta,
więc zapuszczam się w głąb. Zauważam kilka osób, dokładnie cztery. Widzę pośród
nich Luke’a i moich prześladowców.
Przecież mogłam się wszystkiego domyślić, jaka ja byłam głupia. Pewnie poszedł do nich, kiedy
ode mnie wyszedł, dlaczego o tym nie pomyślałam…
Lekko sparaliżowana podchodzę do trzech mężczyzn i mojego
przyjaciela.
- Cześć ślicznotko – Derek uśmiecha się i łapie Luke’a za
koszulkę, który patrzy na mnie ze wstydem.
- Czego chcesz? – Jestem wściekła i nie sposób tego ukryć.
- Ostra, jeszcze bardziej mi się podobasz.
- Puść go! – Patrzę na Luke’a
- Zastanowię się, ale najpierw powiedz mi dlaczego taka
dziewczyna jak ty, nie ma chłopaka. – Derek chce podejść bliżej, ale
automatycznie się cofam i dystans pomiędzy nami pozostaje bez zmian.
- Może sam odpowiedz sobie na to pytanie. Skoro mam tyle
okazji, by mieć chłopaka, a go nie mam?
- Nikt nie jest w twoim typie? – Uśmiecha się uwodzicielsko,
a ja mam ochotę zwymiotować.
- Może nie jestem zainteresowana…
- Mnie jeszcze nie znasz, może to ja cię zainteresuje, mała
– puszcza mi oczko. Przysięgam, jeśli jeszcze raz to zrobi, puszczę mu pawia na
buty.
- To na mnie nie działa, poza tym chyba mnie nie
zrozumiałeś. Może nie jestem zainteresowana facetami? – Widzę jak na jego
twarzy wykwita zaskoczenie.
- Kłamiesz. – Śmieje się nerwowo.
- Myśl co chcesz, a teraz puszczaj Luke’a i daj nam święty
spokój.
Zaskoczony Derek puszcza mojego przyjaciela, a on podchodzi
do mnie jak najszybciej się da.
- Nie wierzę ci, będę cię obserwować.
Przewracam teatralnie oczami i łapię Luke’a za
nadgarstek i ciągnę za sobą.
- Co się do cholery stało?!
- Chciałem ich zająć czymś innym, już prawie skończyłem
swoją robotę, miałem uciekać, ale pojawili się w ostatniej chwili i mnie
złapali.
- Tylko pogarszasz sprawę, Luke. – Opadam na pobliską ławkę.
- Serio, wolisz dziewczyny?
- Tylko to cię interesuje w tej chwili? Jesteś niemożliwy…
- No co, jakoś nie spodziewałem się takiej informacji. –
Wzrusza ramionami i siada obok mnie.
- A ty jak zwykle jesteś pobity, wracasz tak do domu? Bo ja
jestem zmęczona tym dniem, więc idę do siebie. – Wstaję z ławki i odchodzę
kawałek.
- Czekaj! Powiedz czy to prawda?
Podchodzę bliżej, nachylam się nad jego uchem i mówię
najciszej jak się da, bo obawiam się, że oni mogą gdzieś tutaj być.
- Oczywiście, że nie, zwariowałeś?
Znowu odchodzę kawałek i się odwracam.
- Idziesz?
- Pewnie! – Wstaje z ławki, tak jakby w ogóle nic mu nie
dolegało i idziemy do mnie. Znowu muszę pobawić się w pielęgniarkę.
Jesteśmy już u mnie w domu, więc idę po apteczkę.
Doprowadzam twarz Luke’a do porządku i siadamy na kanapie.
Przez jakiś czas było naprawdę spokojnie, nikt mnie nie
dręczył, z Luke’iem było coraz lepiej.
Siedzę przed telewizorem, jest sobotni wieczór, nie
spodziewam się niczego nadzwyczajnego ani żadnych gości, więc siedzę już w
piżamie. Prawie przysypiam przy filmie, który oglądam już któryś raz z kolei,
kiedy słyszę pukanie do drzwi, a raczej walenie.
Podchodzę do drzwi lekko zdziwiona, nie zastanawiając się
ani chwili otwieram drzwi, ale nikogo nie widzę. Rozglądam się po podwórku,
nadal nic. Natychmiast zamykam drzwi i przekręcam klucz. Czuję, że coś jest nie
tak, że to nie żarty. Idę do salonu i od razu kieruję się w stronę okna,
wyglądam na zewnątrz, tak jak myślałam. Moi prześladowcy pojawili się po raz
kolejny.
Nie wiem co robić, więc automatycznie zasłaniam wszystkie
okna, zabieram rzeczy ze stolika stojącego na środku salonu i udaję się do
swojego pokoju. W dłoni ściskam telefon zastanawiając się, czy zadzwonić do
Luke’a. Postanawiam na razie tego nie robić, przecież oni tylko sobie stoją,
jeszcze nic konkretnego nie zrobili.
Siadam na łóżku i próbuję nie myśleć o trzech mężczyznach
stojących pod moim domem. Dlaczego cię nie ma kiedy najbardziej jesteś
potrzebny, tato? Ta twoja cholerna praca tak bardzo mnie niszczy. Gdybyś tu
był, może by sobie poszli.
Gaszę światło i kładę się do łóżka, kołdrę naciągam pod sam
nos, sama nie wiem po co, może myślałam, że będę w ten sposób bezpieczniejsza.
Głupie, ale wszyscy czasami łudzimy się, że najprostsze rozwiązanie będzie tym
najlepszym. Rzadko tak bywa w sytuacjach podobnych do mojej.
Już prawie śpię, kiedy słyszę dźwięk tłuczonego szkła, a po
podłodze toczy się kamień. Zdenerwowana i wystraszona nie na żarty wyskakuję z
łóżka i podnoszę przedmiot, który dosłownie przed chwilą wybił szybę w oknie
mojego pokoju. Do głazu przyczepiona jest jakąś kartka. Odwiązuję sznureczek
przytrzymujący obie rzeczy razem i rozkładam wiadomość.
„Nas nie oszukasz, ślicznotko. Teraz na pewno nie damy Ci
spokoju, lepiej się pilnuj”.
Świetnie. Co ja mam teraz zrobić? Podchodzę do zniszczonego
okna i spoglądam na ogród. Stoi tam jeden z nich i patrzy się prosto na mnie,
uśmiecha się, ale to nie jest dobry uśmiech, jeśli wiecie o co mi chodzi.
Po chwili dołączają do niego pozostali. Cała trójka stoi tam i się na mnie patrzy, szybko odchodzę od
okna i rzucam się po telefon. Od razu dzwonię do Luke’a, bo nie wiem co robić,
nigdy wcześniej się tak nie bałam. Obudziłam go, ale postanawia do mnie
przyjść, jednak nie mam pojęcia, jak miałby się dostać do mojego domu.
Powiedziałam mu, że stoją w ogrodzie i być może da radę
wślizgnąć się frontowymi drzwiami. Zbiegam po schodach i siadam na panelach
opierając się o drzwi wejściowe. Czekam. Nic innego mi nie pozostaje, jak tylko
siedzieć i czekać na Brooksa.
Słyszę cichutkie pukanie i aż podskakuję, podnoszę się z podłogi
i ostrożnie otwieram drzwi, a Luke szybko wchodzi do środka. Roztrzęsiona
podaję mu liścik, który niedawno dostałam.
- Skoro tak się sprawy mają, zostanę tu z tobą całą noc.
- Dziękuję, Luke. – Rzucam mu się na szyję i przytulam
chłopaka z całych sił. Mogłabym tak stać aż do rana, bo przez ten moment czuję
się naprawdę bezpieczna.
***************
Cześć, wiem, trochę mnie tutaj nie było, ale bywało różnie, to co chwilę jakaś choroba, innym razem dużo nauki, co ja poradzę. Chciałam dodać szybciej, ale nie zawsze miałam czas, by dokończyć rozdział, lub po prostu nie miałam żadnego pomysłu. Jeśli ktokolwiek jeszcze to czyta, to dziękuję za cierpliwość.