sobota, 22 marca 2014

Rozdział 9.



Przez kilka kolejnych dni Luke nie spuszcza ze mnie wzroku i wcale nie zamierza tego ukrywać. Nie mam zamiaru siedzieć bezczynnie i obserwuję go na każdej przerwie.
Mijamy się na korytarzu patrząc sobie prosto w oczy. Czuję się świetnie, więc chłopak w ogóle mnie nie krępuje ani nie przeraża. 

Po lekcjach podchodzę na chwilę do swojej szafki, wyjmuje książkę, na moje szczęście wyciągam z niej rękę, bo drzwiczki zatrzaskują się z hukiem i zauważam Luke’a. Kogo innego mogłabym się spodziewać, ale przecież właśnie o to mi chodzi. Na to czekałam. Chociaż wybrał sobie nieodpowiedni moment, bo jestem wycieńczona całym dniem w szkole i najchętniej zapadłabym w kilkudniową drzemkę. 

- Co ty chcesz osiągnąć, dziewczyno? – jest zdenerwowany, oddycha ciężko i uderza ręką w drzwiczki, ponownie.
- Chcesz znać prawdę? – spoglądam na niego podenerwowana, bo jestem zmęczona i chcę iść już do domu, no ale przecież nie mogę zmarnować takiej okazji.
- Pewnie prawda jest taka jak zawsze. Podobam ci się – uśmiecha się szeroko, jest z siebie taki dumny, że aż robi mi się niedobrze. Albo ma za wysoką samoocenę, albo nie ma jej wcale i próbuje to ukryć.
- Chcesz się dowartościować, czy jak? Nie, nie w tym rzecz, Luke. Prawda jest taka, że potrzebujesz pomocy, a ja chcę ci ją dać. – jego wyraz twarzy od razu się zmienia, jest zdenerwowany i zaskoczony.
- W czym ty chcesz mi pomagać?
- Widziałam to i owo – uśmiecham się bez wyrazu, bo naprawdę jestem zmęczona i chcę wrócić do domu.
- O co ci chodzi? Zresztą, nieważne. Nie powinno cię to interesować. Jeszcze raz na mnie spojrzysz, a porozmawiamy inaczej. 

Odchodzi nie dając mi szansy na odpowiedź. Pewnie myśli, że mnie nastraszył, ale wcale tak nie jest. Nie poddam się. 

Wracam do domu jak najszybciej, bo chcę coś zjeść i odpocząć. Wchodzę do kuchni, otwieram lodówkę i mam ochotę coś rozwalić. Zapomniałam zrobić zakupów, więc nici z mojego odpoczynku. Biorę portfel, zarzucam cienki sweter na ramiona i wychodzę do sklepu.
Kupuję najpotrzebniejsze rzeczy i trochę słodyczy, chowam wszystko do torby i wracam do domu przez park, który za dnia jest naprawdę urokliwym miejscem, gdybym miała więcej czasu, na pewno przychodziłabym tutaj i siedziała godzinami patrząc na przechodzących ludzi. Ale teraz, kiedy zapadł zmrok wydaje się dość mroczny, gdzieniegdzie tylko przechadzają się ludzie z psami, ale szybko znikają. Wciągam głośno powietrze i wchodzę na parkową ścieżkę. Później przechodzę na chodnik i idę w stronę uliczki, której za bardzo nie lubię, ale tędy mam zdecydowanie bliżej do domu.

Zbliżam się do jednego z kilku zaułków znajdujących się właśnie na tej ulicy, serce zaczyna mi szybciej bić, bo im jestem bliżej tym wyraźniej słyszę jakieś głosy, które nie oznaczają niczego dobrego. Zaniepokojona odgłosami zatrzymuję się na chwilkę, biorę kilka głębokich oddechów i postanawiam przejść koło tego miejsce, bo w sumie nie mam innego wyjścia, gdybym chciała je ominąć, musiałabym się cofać do parku o obrać inną, dłuższą drogę do domu. Jestem pozornie spokojna i już prawie mogę odetchnąć z ulgą, kiedy robię najgłupszą rzecz, jaką kiedykolwiek mogłam zrobić w takiej sytuacji, spoglądam w bok. Nie wiem, czy robię to z czystej ciekawości, czy po prostu nie umiem przejść obojętnie obok, kiedy komuś dzieje się krzywda. 

Widzę dwóch chłopaków, którzy z ogromną siła i zaciętością kopią osobę leżącą na ziemi. Przecież teraz nie mogę się wycofać i pozwolić, by tych dwóch mężczyzn zabiło człowieka, który nie ma nawet siły się podnieść i obronić. 

Wypuszczam z ręki torbę z zakupami i nie zastanawiając się nad konsekwencjami, które mogą mnie czekać, biegnę w kierunku dwóch napastników i ofiary. Będąc bliżej zauważam, że osobą leżącą na ziemi jest jakiś chłopak, niestety w tej chwili nie jestem w stanie zidentyfikować jego tożsamości, bo zasłania rękoma twarz, nie jestem ani trochę zdziwiona. 

- Zostawcie go! Ej, zabijecie go! – ze strachem w oczach, ale i ogromną determinacją staję naprzeciw dwóch chłopaków, którzy z daleka wydawali mi się o wiele starsi. 

Nie zmienia to jednak faktu, iż są silni i agresywni. Patrzą na mnie z rozbawieniem, a potem zwracają się do pobitego chłopaka. 

- Haha, Brooks, ratuje cię dziewczyna? Śmieszne, ale masz szczęście, dokończymy to kiedy indziej. 

Śmiejąc się patrzą na mnie z wyższością i współczuciem? Później znikają za rogiem. Dopiero po chwili dociera do mnie co powiedzieli, Brooks. Cudownie, tego właśnie mi brakowało. Stanąć pomiędzy Brooks’em, a jakimiś kolesiami, z którymi najwidoczniej miał na pieńku.
Niepewnie się odwracam, by pomóc mu wstać, ale widzę, jak sam wstaję na równe nogi, dość ciężko mu to idzie, ale wiem, że nie powinnam teraz do niego podnosić. Kiedy już stoi, chwieje się przez chwile i rusza w moim kierunku z zawrotną prędkością, jak na swój obecny stan. Cały czas patrzy mi prosto w oczy, jest wściekły i chyba powinnam uciekać, ale mam wrażenie, że przyrosłam do ziemi. 

Ciężko mi na niego patrzeć, bo jego twarz nie wygląda zbyt dobrze, rozcięta warga i skronie, podbite oko, wszędzie pełno krwi. Luke trzyma się za brzuch i zaczyna krzyczeć. 

- Skąd się tu wzięłaś? Śledzisz mnie?! – nie interesuje go ból, bo przeszywa go niewyobrażalna wściekłość, chociaż mimo wszystko powinien być mi wdzięczny, bo gdyby nie ja, nie wiem co by się tutaj wydarzyło.
- Wracałam ze sklepu, nie schlebiaj sobie – strach ze mnie ulatuję i zaczynam się irytować.
- Po co ci to było?! Dałbym sobie radę do jasnej cholery! – zaciska dłonie w pięści i od razu je rozluźnia, łapiąc mnie z całej siły za nadgarstki.
- Naprawdę? Mnie się wydaje, że gdyby nie ja, zabiliby cię. – nie zwracam na przeszywający ból, który mi sprawia swoim dotykiem. 

Szatyn zgrzyta zębami, robi tylko jeden ruch i przyciska mnie z całej siły do ściany budynku. 

- Nic nie rozumiesz? Teraz będzie jeszcze gorzej, nie powinnaś wtrącać się w nieswoje sprawy. Po co w ogóle podchodziłaś?! Nawet jeżeli bym zginął, kogo to obchodzi? Dlaczego nie uciekłaś, kiedy miałaś okazję? Ludzie się mnie boją, więc dlaczego akurat ty musisz się na każdym kroku wpieprzać? Jesteś aż tak głupia? – nadal przyciska mnie do ściany, a ja zaczynam tracić czucie w nadgarstkach. Jedyne co widzę, to wściekłego Luke’a, który nie ustąpi, póki czegoś nie powiem.
- Zrozum, że się ciebie nie boję. Wiem, że taki nie jesteś, ukrywasz się za tym wszystkim – zaciskam powieki, bo ból staje się nie do wytrzymania. Brooks zaciska dłonie tak mocno, że niektóre bransoletki wbijają mi się w przeguby, a po rękach spływa krew. 

Chłopak to zauważa i natychmiast mnie puszcza, tym razem patrzy na mnie wystraszony i bez słowa znika. Zostaję sama, jak zawsze. Rozmasowuję obolałe miejsca, przy okazji rozmazując krew na swetrze. 

Nienawidzę tego, tych wszystkich sytuacji, kiedy Luke jest tak wściekły, że mógłby mnie zabić i nagle odpuszcza, znika bez słowa. Naprawdę muszę do niego dotrzeć, bo nie da mi to spokoju, sama myśl o tym, że gdzieś wewnątrz tego zbuntowanego i żądnego krwi chłopaka, jest normalna osoba, ciepła, kochająca, sama potrzebująca trochę zrozumienia, przyjaciół.
Roztrzęsiona wracam do domu, zdejmuję większość bransoletek i idę się myć. 

Woda robi się lekko czerwona, a ja po prostu na nią patrzę, bo nie mam na nic siły.  Patrzę na poranione nadgarstki, a łzy same napływają mi do oczu. I nie chodzi tutaj o Luke’a, moje ręce nie wyglądają tak przez niego. Nie chcę już o tym myśleć, wychodzę z wody i idę do pokoju ubrać się w jakąś piżamę. Od razu kładę się spać. 


Budzę się strasznie niewyspana, szybko szukam nowych bransoletek i wkładam na obolałe nadgarstki, gdzieniegdzie widać siniaki, ale ozdoby świetnie sobie z tym poradzą i wszystko pod nimi znika. Niechętnie idę do szkoły, bo wiem, że napotkam tam jego spojrzenie, poza tym, pewnie będzie mnóstwo pytań, dlaczego mam taki a nie inny nastrój. 

Wchodzę do budynku, od razu idę pod klasę, siadam na pustej ławce i czekam na znajomych. W międzyczasie rozmasowuję nadgarstki, niechcący zrywam strupa i znowu po ręce spływa stróżka krwi, patrzę jak czerwone krople spadają na podłogę. Stawiam stopę na kilku szkarłatnych plamkach i szukam chusteczek po całej torbie, w końcu je znajduję i wycieram rękę. 

Rozglądam się i zauważam Luke’a, pewnie wszystko widział, świetnie, akurat to nie było mi potrzebne. Nim zdołam pomyśleć co się dzieje, chłopak staje koło mnie, a potem siada na ławce.

- Słuchaj, trochę mi głupio, że zrobiłem ci krzywdę, a to dla mnie nowość. – zaraz, czy on właśnie powiedział, że mu głupio?
- To nie ty zrobiłeś mi krzywdę – mówię od niechcenia.
- Co? Przecież pokaleczyłem ci wczoraj ręce – patrzy na mnie jak na debilkę, Boże, on nic nie rozumie!
- Nie do końca, rany już na nich były, a ściskając moje nadgarstki i wciskając w nie sztywniejsze bransoletki, rany się pootwierały.

Dlaczego ja mu to mówię? Co się właściwie dzieje?

- Nie rozumiem, ale nie wnikam. Po prostu lepiej będzie dla ciebie i dla mnie, jeżeli się ode mnie odczepisz. – wzrusza ramionami, ma nadzieję, że przytaknę, ale nie ma tak łatwo.
- Nie ma takiej opcji i ty bardzo dobrze o tym wiesz, nie łudź się, że od tak sobie podpuszczę – biorę się na odwagę i patrzę mu prosto w oczy, nie widzę w nich nic, kompletnie nic, totalna pustka.
- Dobra, w takim razie co chcesz osiągnąć? – robi gwałtowny ruch w bok i prawie stykamy się nosami.
- Wiem, że taki nie jesteś. Chcę wydostać tego prawdziwego Luke’a. – słyszę jak mój głos się załamuje. Nie, nie boje się go, ale dzieje się ze mną coś dziwnego.
- Skąd ty to możesz wiedzieć?
- Znam twój wzrok, aż za dobrze. Za długo patrzyłam się w podobne oczy, pełne smutku i zagubienia.
- Skąd… jaja sobie robisz? – odsuwa się ode mnie i patrzy zaskoczony na swoje buty, jakby to z nimi właśnie rozmawiał.
- Nie udawaj, już się przyznałeś. Dasz sobie pomóc, Luke? – kładę dłoń na jego ramieniu, ale od razu ją strąca.
- Nie potrzebuję żadnej pomocy, coś ci się przyśniło! Niepotrzebnie tu podchodziłem, nie zbliżaj się do mnie, wariatko. – wstaje jak poparzony i znika jak najszybciej z mojego pola widzenia. 

Jeżeli Luke nie chce mnie do siebie dopuścić, jestem zmuszona porozmawiać z jego bratem.  Chodzę po szkole szukając drugiego Brooks’a i w końcu go znajduję. Stoi przed szkołą i rozmawia o czymś z Arianą. Wow, jestem pod wrażeniem. Po chwili wchodzi szybkim krokiem do budynku, zbiegam po schodach i czekam na chłopaka. Biorę głęboki oddech, w końcu raz kozie śmierć. 

- Jai… Możemy chwilkę porozmawiać?
- Znamy się? – patrzy na mnie zaciekawiony.
- Nie, ale chciałam zamienić z tobą kilka słów – uśmiecham się lekko, żeby nie wyjść na wyzutego z emocji dziwoląga.
- Okej, nie ma sprawy – od razu się zgadza. To chyba największa różnica pomiędzy nim, a jego bratem. Chociaż wprawdzie nie mogę tego określić, bo go nie znam, żadnego z nich tak naprawdę nie znam.
- Chciałabym zapytać o twojego brata… - Jai urywa mi w pół zdania.
- Słuchaj, on nie jest zainteresowany.
- Nie o to mi chodzi, chciałabym się dowiedzieć, czy dla ciebie i całej rodziny jest taki sam, jak dla innych ludzi?
- Nikt mnie jeszcze o to nie pytał. Może jest troszkę milszy, ale i tak nikogo do siebie nie dopuszcza. Zamyka się w pokoju i nie pozwala tam nikomu wchodzić. Dlaczego cię to interesuje? – drapie się po głowie i wyczekuje mojej odpowiedzi.
- Może to głupie, ale wydaje mi się, że on tak naprawdę taki nie jest i chciałabym mu jakoś pomóc, choć wiem, że trudno go będzie przekonać. – wzruszam ramionami, bo nie wiem, co mam ze sobą zrobić, czuję się dziwnie skrępowana.
- Ekstremalnie trudno, ale masz rację, on tylko udaje całe to zło. I wiem, że coś ukrywa. Nawet nie wiem, jak masz na imię, ale jeżeli spróbujesz i uda ci się osiągnąć swój cel, będę cię całować po rękach.
- Annabelle – uśmiecham się lekko.
- Miło mi. Ale uważaj na niego, czasami jest nieobliczalny i wydaje mi się, że już sam nad tym nie panuje. – bardzo dobrze o tym wiem, ale nie mówię niczego Jai’owi. 

Żegnam się z chłopakiem i idę pod klasę. Elizabeth siedzi pod ścianą i przegląda jakieś czasopismo, zabieram jej pisemko i przeglądam. 

- Anne, oddawaj! – zabiera mi gazetkę z rąk – a tak w ogóle słyszałam, że rozmawiałaś dzisiaj z Luke’iem Brooks’em.
- Nawet jeśli tak, to co?
- Nie, nic, ale uważaj, bardzo cię proszę, uważaj na niego. Najlepiej w ogóle się do niego nie zbliżaj. – jest całkowicie poważna, a mnie te ich ostrzeżenia już zaczynają wychodzić uszami.
- To nie będzie możliwe. 

Lekcja mija w mgnieniu oka i zanim się orientuję, jestem na korytarzu idąc w stronę wyjścia. Kątem oka zauważam Luke’a, który czeka, aż wszyscy wyjdą ze szkoły. Staję za ścianą budynku i tym razem to ja mam zamiar złapać jego. Po dłuższym wyczekiwaniu w końcu się pojawia. 

- Luke! – wychodzę zza ściany.
- To znowu ty? Czego chcesz? Nie wyraziłem się jasno?
- Daj sobie pomóc  - próbuję dotrzyma mu kroku, ale ciężko mi to wychodzi.
- Nie ma w czym pomagać. – odpowiada mi ze złością.
- Jest, ale jesteś zbyt próżny, żeby się do tego przyznać. 

Brooks się zatrzymuje, a ja omal nie wchodzę mu na plecy. 

- Tak uważasz? Naprawdę? To po co w ogóle się starasz, skoro wiesz, że taki jestem? Na co ci to? – wykrzykuje mi to prosto w twarz, a ja próbuję opanować frustrację i spokojnie odpowiadam.
- Nie potrzebowałeś nigdy kogoś kto ci pomoże, porozmawia z tobą?
- Nie, nigdy. 

Kłamie i nie umie tego ukryć, albo to ja mam już paranoję i widzę, co chcę. 

- Nie poprzestanę na dzisiejszym dniu, zapamiętaj. 

Odchodzę, przez całą drogę myślę o chłopaku, ciekawi mnie czy weźmie sobie do serca moje słowa. 

Następnego dnia chłopak nie spuszcza ze mnie wzroku, jakby czekał na odpowiednią okazję, by do mnie podejść. 

Znajomi mają oczywiście mnóstwo argumentów przeciw, żebym w ogóle nic z nim nie zaczynała. Ale za późno, tak naprawdę zaczęłam to, kiedy postanowiłam się zaangażować.
Znowu podążam wąskim korytarzem w stronę szafki Luke’a i samego chłopaka stojącego przy niej. Przyglądam się jego twarzy, szatyn zaraz odwróci się w moją stronę, trochę boję się jego reakcji, chociaż chce ją poznać. Ze skrajności w skrajność. 

- Wiedziałem, że prędzej czy później się pojawisz – wzdycha i zatrzaskuje drzwiczki szarej szafki, wydaje się, że aluminium faluje pod wpływem uderzenia. Brooks łapie mnie za łokieć i ciągnie gdzieś na bok.
- Słuchaj, myślałem o tym, co mi zaproponowałaś.
- I postanowiłeś coś?
- Może na to przystanę – na mojej twarzy od razu pojawia się uśmiech – powiedziałem może, a nie na pewno.
- Ale to już coś! Zastanów się jeszcze nad tym, wiesz gdzie mnie znaleźć, a jak nie, to ja zawsze znajdę ciebie.
- Niestety. 

Chłopak odchodzi dość szybko. Jestem naprawdę szczęśliwa, bo coś w końcu się dzieje. Być może będę miała okazję poznać Luke’a i mu pomóc. Oby tylko w ostatniej chwili nie zmienił zdania, to by była dla mnie totalna porażka, co nie znaczy, że bym się poddała. 

Jestem już koło domu, kiedy nachodzi mnie pewna myśl. A co jeśli nie zdołam mu pomóc? No co wtedy? 

Od kiedy zapytałam Jai’a o jego brata, chłopak każdego dnia w szkole podchodzi do mnie i pyta czy są jakiekolwiek postępy.

- Jai, Luke jeszcze na nic się nie zgodził, a przecież siłą nie wtargnę mu do pokoju, skoro nawet was tam nie wpuszcza.
- Masz rację – wzdycha – tak bardzo chciałbym, żeby się udało, ale chyba jest nadzieja. Ostatnio zagadałem Luke’a, to mówił, że jest jakaś dziewczyna i ciągle myśli o jej propozycji. Od razu pomyślałem o tobie, chociaż nie wiadomo, jakie on może dostawać oferty od dziewczyn.
- Brooks, przestań. Ja tu chcę być poważna, a ty mi to uniemożliwiasz – klepie go w ramię i zaczynam się śmiać. To dobry znak. 

Kiedy tak stoję i rozmawiam z milszym bliźniakiem, moi przyjaciele patrzą na mnie z wyrzutem, a ja nie mam pojęcia dlaczego. Pod koniec dnia, kiedy jestem pewna, że Luke się nie zgodzi, chłopak zachodzi mnie od tyłu i się odzywa. 

- Słuchaj – podskakuję na dźwięk jego głosu – przyjmuję twoją propozycję.


****************
Cześć wszystkim! No i proszę, dodałam kolejny rozdział dość szybko, sama jestem pod wrażeniem, aczkolwiek nie wiem, czy mi wyszedł. Według mnie jest trochę naciągany, pisany na siłę, ale wy o tym zadecydujecie, oczywiście dowiem się tego tylko wtedy, kiedy zostawicie jakieś komentarze, na co nie ukrywam, że liczę. Życzę miłego czytania, czekam na jakieś komentarze, no i tradycyjnie do następnego! 

poniedziałek, 17 marca 2014

Rozdział 8.




Jest piątek, a co za tym idzie, mam odsiadkę w kozie. Przecież tylko chwilkę się spóźniłam, najwidoczniej poważnie traktują kwestię punktualności, no trudno, jakoś muszę to przeżyć.
Wchodzę zniechęcona do klasy i zajmuję jedną z ostatnich ławek, poza mną w pomieszczeniu są jeszcze trzy osoby, pilnujący nas nauczyciel i dwoje innych „buntowników”. Dziewczyna ubrana w luźne spodnie i koszulę w kratkę zawiązaną na supeł na wysokości bioder, śpi z głową na ławce, patrzę na nią i uśmiecham się pod nosem. Druga osoba ubrana jest cała na czarno, jego włosy są tak samo mrocznie czarne, jak cała garderoba. Ciężko odwrócić od niego wzrok, ale w końcu mi się to udaje i otwieram książkę, którą uprzednio wyjęłam z torby, nie spuszczając wzroku z groteskowego gota, który siedzi w pierwszej ławce, wpatrując się w nauczyciela, jakby chciał mu powiedzieć, że właśnie spalił mu dom. No, ale nieważne. 

Mija co najmniej pół godziny, kiedy ktoś wchodzi do środka. Podnoszę głowę znad zadrukowanych kartek i patrzę, jak Luke odsuwa niedbale krzesło i siada w ławce koło okna.
Przerzucam kolejną stronę w książce i próbuję się skupić, ale w ogóle mi to nie wychodzi. Moje oczy co chwilę kierują się w stronę Luke’a i nie umiem na niego nie patrzeć. Na chwilę się zapominam i po prostu gapię się na chłopaka, na moje nieszczęście, a może szczęście, Brooks podnosi głowę i omal nie zabija mnie wzrokiem. 

- Na co się tak patrzysz, chcesz oberwać? Zajmij się lepiej swoją durną książką. 

Siedzę zszokowana i ani myślę o odwróceniu wzroku. Luke Brooks właśnie się odezwał, powracam do czytania książki, a raczej udawania, bo co chwilę spoglądam na niego ukradkiem, a w głowie analizuję każdy ton jego głosu. 

Stanowczy, agresywny, ani śladu po bezradności czy strachu, jaki niedawno widziałam w jego oczach. Sama nie wiem co mam o tym wszystkim myśleć. Zaczynam się gubić, a to bardzo niedobrze, skoro mam zamiar rozgryźć tego chłopaka. 

- Nie słyszałaś? Przestań się tak gapić – kładzie dłonie na ławce i w nią uderza. 

Natychmiastowo wyrywam się z zamyślenia i wracam do czytania. Nauczyciel podnosi głowę, zaalarmowany uderzeniem, ale po chwili znowu robi swoje, najwidoczniej Luke jest tutaj częstym gościem i mężczyzna zna jego zachowania. 

Serce wali mi jak szalone, bo jeszcze nie pojęłam, co tak naprawdę się stało. Ale niech sobie nie myśli, że mnie nastraszył, tak szybko sobie nie odpuszczę. Jeszcze znajdę okazję i przyprę go do muru. 

Przez całą odsiadkę w kozie Luke nie spuszczał ze mnie wzroku, ja natomiast nie spojrzałam na niego już ani razu, bo nie chciałam go do niczego prowokować. 

Właśnie wracam do domu i bez przerwy patrzę za siebie. Dziwnie się czuję z tym, że Luke tak na mnie nawrzeszczał. A jak zacznę się go bać, to szlag trafi moje plany. Ale moment, czy ja już się go trochę nie bałam? Skoro przez całą drogę do domu oglądałam się za siebie? 

Zaciskam zęby i wchodzę do domu, zostawiam rzeczy w salonie, przeczesuję włosy grzebieniem i wychodzę do miasta, gdzie czekają na mnie znajomi.
Humoru dzisiaj nie mam najlepszego i nie za bardzo potrafię to ukryć, ale mam nadzieję, że nikt nie zauważy, bo nie mam też ochoty się z niczego tłumaczyć, ten dzień jest wystarczająco męczący. 

W końcu znajduję całą paczkę, witam się z nimi i zajmuję miejsce koło Emmy. Patrzę na stół zastawiony kubkami z kawą lub jakimiś napojami, tonę w oceanie sprzecznych myśli.

- Annabelle, co się dzieje? – James patrzy na mnie przejęty. Podnoszę głowę i spoglądam na każdego po kolei. 

Wszystkie oczy są zwrócone na mnie, muszę przyznać, że to trochę krępujące. 

- Nic, po prostu mam dziwny dzień – macham ręką, by więcej nie drążyli tego tematu, ale się nie poddają, tym razem głos zabiera Daniel.
- Spotkałaś Luke’a w kozie, prawda? – przysuwa krzesło bliżej mnie, patrzę na niego niepewnie, może nawet czuję się trochę niezręcznie. – Wszyscy wiemy, że zawsze jest w kozie…chodzi na lekcje jak mu się podoba.
- To dlaczego mi tego nie powiedzieliście? Przynajmniej bym się na to jakoś przygotowała. – w moich oczach maluje się złość i żal jednocześnie.
- Bo to nie ma sensu, odpuść go sobie, nikt mu nie zdoła pomóc – Skip bierze dużego łyka pepsi nadal na mnie patrząc.
- Nic nie rozumiecie – wprawdzie w tej chwili sama siebie nie rozumiem, a oczy niespodziewanie zachodzą mi łzami.  Czuję się totalnie bezsilna.
- Dajcie dziewczynie spokój – Ariana podchodzi do mnie, siada obok i obejmuje ramieniem. Może właśnie tego było mi trzeba, odrobiny wsparcia, bliskości, którą rzadko dostawałam w poprzednich latach, zanim pojawiłam się w Australii. 

Uśmiecham się lekko, choć wcale nie mam na to ochoty, nie mniej jednak nie chcę robić przykrości Ari. 

Reszta dnia mija mi na udawaniu wesołej. Nakładam maskę, chociaż nie chcę tego robić przy nowo nabytych znajomych. Nie chcę udawać, ale najwidoczniej to jest jeszcze silniejsze ode mnie. Potrzebuję odrobiny czasu, a będzie lepiej, mam taką nadzieję. 

Do domu wracam z Ari, bo dziewczyna nie chciała puścić mnie samej. 

- Widzę, że coś się dzieje, Anne – zatrzymuje mnie.
- Ari, to nic takiego, mam po prostu gorszy dzień. Chodźmy – ruszam dalej, ale dziewczyna stoi dalej w tym samym miejscu. Po chwili jednak podąża za mną. 

Mówi coś do mnie, ale patrzy się w chodnik, ja w tym czasie mijam jakąś osobę, nawet nie myślę by na nią spojrzeć i nie przejmuję się tożsamością człowieka, który jest już za mną.
Słyszę jak Ariana kogoś przeprasza i się odwracam, dziewczyna jest śmiertelnie wystraszona. Szybko ruszam w jej stronę. 

- Uważaj jak chodzisz – słyszę agresywny głos Luke’a, i wiem, że Ari właśnie umiera ze strachu.
- Ja nie chciałam, Boże. Przepraszam. Nie chciałam… 

O mój Boże, ona jest przerażona. 

- Dobra, uspokój się i zejdź mi z drogi – Ari stoi jak skamieniała i nie myśli, żeby ruszyć się z miejsca, jest tak zszokowana, że nie wiem, co się wokół niej dzieje i nie jest w stanie wykonać żadnego ruchu. Luke  chce ją odepchnąć na bok, ale na czas łapię go za nadgarstek i nie pozwalam na żaden ruch.
- Poczekaj, aż się odsunie – trochę się boję, ale nie mogę pozwolić, żeby ktokolwiek traktował tak moją przyjaciółkę.
- To znowu ty? – patrzy na mnie z obrzydzeniem i wyrywa rękę z mojego uścisku. – Nie powinnaś tego robić i bardzo dobrze o tym wiesz. – uśmiecha się złośliwie, jakby nękanie ludzi sprawiało mu satysfakcję, a może tak jest.
- Nie nastraszysz mnie – przyciągam Arianę do siebie, bo stoi jak słup soli i patrzy to na mnie to na Luke’a, jakby śledziła mecz tenisa.
- Myślisz, że jesteś lepsza od nich? – kiwnął głową w stronę Ari, która schowała się za moimi plecami. – Mylisz się, jesteś taka sama jak reszta dziewczyn, niedługo będziesz bała się na mnie spojrzeć.
- Nie schlebiaj sobie – łapię dziewczynę za nadgarstek i ciągnę w przeciwnym kierunku. Nie patrzę się w tył, za mną ciągnie się Ariana, która z kolei nie spuszcza wzroku z Luke’a.
- No i po co nadal się na niego gapisz?
- Sprawdzam, czy on patrzy na nas. Stoi tam i się gapi, ale tylko na ciebie. Tak jakby mnie tutaj nie było. Masz spore kłopoty Annabelle, nie można z nim zaczynać – oddycha ciężko i mnie dogania. 

- Zostaw to mnie, poradzę sobie.
- Obyś miała rację. 

Jesteśmy już pod moim domem, żegnam się więc z dziewczyną, wchodzę do środka i zamykam drzwi na klucz. Wchodzę zmęczona do pokoju i pierwsze co robię, to opadam na łóżko. 

Zastanawiam się, jak to będzie w poniedziałek w szkole. Nie mam pojęcia jak to ogółem będzie, ale ja to zaczęłam i ja muszę to skończyć. Nie dam tak łatwo za wygraną. Nie poddam się, bo jakiś chłopak próbował mnie nastraszyć. Nigdy w życiu. Za długo bałam się własnego cienia i chowałam za wszystkimi, żeby teraz znowu się temu poddać, nie ma mowy.

Tylko jakim sposobem mam do niego dotrzeć? To jest mój największy problem. 


Kolejny tydzień i kolejne problemy. Brooks na każdej przerwie patrzy na mnie wzrokiem zabójcy, już pewnie obmyślił jakiś niezawodny plan i znalazł idealne miejsce na zakopanie moich zwłok. 

Siedzę oparta o ścianę i czytam podręcznik z historii, kiedy przysiada się Elizabeth. Pewnie Ariana jej wszystko wypaplała. 

- W co ty się wpakowałaś dziewczyno? – zamyka mi książkę przed nosem.
- Zostaw to mnie – wyrywam jej podręcznik.
- Anne, my się po prostu o ciebie martwimy – patrzy na mnie z troską, co mnie coraz bardziej denerwuję, nie jestem jakimś małym dzieckiem, żeby pilnować mnie na każdym kroku i mówić, jak mam żyć.
- No to może nie zwracajcie na to uwagi. Bo dzisiaj na pewno coś zrobię i mam stuprocentową pewność, że się wam to nie spodoba. Proszę, dajcie mi go rozgryźć, bo nie mogę przez to spać.
- Annabelle – dlaczego on tak bardzo cię interesuje? – Oho, zaraz się zacznie gadanina w stylu, że tacy faceci nie są dla mnie. Ile razy mam im powtarzać! Elizabeth kładzie tylko ręce na kolanach i bacznie mi się przygląda.
- Chyba lubię ludzi z problemami. Czuję, że moim obowiązkiem jest im pomóc, rozumiesz?  - chyba jednak nie rozumie, bo patrzy na mnie jak na wariatkę. – Nie dam sobie spokoju, póki mu nie pomogę. To zżera mnie od środka.
- Jemu nie pomożesz, jedynie na tym ucierpisz.
- Daj mi chociaż spróbować, jeżeli coś się stanie, to ja tego pożałuję, nie ty. Nie martwcie się o mnie tak bardzo, będzie dobrze, poradzę sobie. Zaufajcie mi.
- Ufamy ci, ale nie ufamy jemu – wymownie kiwa głową w stronę Brooksa. – Na razie przymknę na to oko, ale jeżeli coś zacznie się dziać, coś złego, zrobię wszystko, byś zaprzestała swoich działań, zrozumiano? 

Nie mówię nic, tylko uśmiecham się pod nosem, bo w końcu mam trochę swobody. Na następnej przerwie idę do swojej szafki po kilka rzeczy, później przechwytuję wzorkiem Luke’a i podążam za chłopakiem. 

Moi przyjaciele to widzą, ale nie reagują, co mnie bardzo cieszy.

Chłopak zatrzymuję się, otwiera szafkę i grzebie w niej przez chwilę. Kiedy zamyka, a raczej zatrzaskuje drzwiczki, patrzy prosto w moje oczy. Mała odległość między nami sprawia mi trochę trudności, ale nie mogę wymięknąć w takim momencie. Jego spojrzenie jest bardzo intensywne i nasila się z każdą minutą, a ja mam wrażenie, ze wypala mnie od środka. Mam wrażenie, że wyobraża sobie, jak zaciska swoje dłonie na mojej szyi i trzyma w uścisku, aż przestanę oddychać, a potem z uśmiechem odchodzi. 

- Czego chcesz?! – warknął, a jego nozdrza rozszerzyły się ze złości.
- Wiem, że taki nie jesteś, nie ukryjesz tego – uśmiecham się z satysfakcją i odchodzę.
Pewnie teraz uważa mnie za jeszcze większą wariatkę, ale mam to w nosie. Jestem zadowolona z siebie, bo opanowałam strach i udało mi się zrobić, to co sobie zaplanowałam kilka godzin wcześniej. 

Jeżeli dobrze pójdzie, niedługo sam mnie gdzieś znajdzie i zrobi małe przesłuchanie. Pewnie nie będzie ono wyglądać jak w tych wszystkich filmach, wiecie: małe pomieszczenie, koleś w prochowcu sięgającym ziemi, z kapeluszem na głowie, a jedynym źródłem światła byłaby mała lampka, którą świeciłby mi prosto w oczy. Luke pewnie po prostu znajdzie mnie w takim momencie, kiedy nikogo nie będzie w pobliżu.

Podchodzę do grupki przyjaciół, a oni patrzą na mnie z rozdziawionymi ustami i oczyma jak pięć złotych. W sumie prawie wszystkie osoby na korytarzu tak właśnie na mnie patrzą.

- O co chodzi? 
- Tak po prostu coś powiedziałaś i odeszłaś, a on tam nadal stoi i nie wie co robić – Daniel patrzy z niedowierzaniem na Luk’a, który po chwili wali pięścią w szafki i odchodzi zdenerwowany, a raczej wściekły.
- Nie jestem taka słaba, na jaką wyglądam – uśmiecham się.
- Nie powiedziałem, że jesteś, ale nikt nigdy nie zrobił czegoś takiego.
- Najwidoczniej nie miał ku temu powodów, a ja mam mnóstwo. 

Po lekcjach czekam na Daniela przed szkołą, siedzę na drewnianej ławce i bawię się komórką. Ktoś kładzie mi dłoń na ramieniu, pewna, że to Daniel odwracam się z uśmiechem. W tym samym momencie uśmiecham się jeszcze szerzej, ale już inaczej, bo widzę, że to nie mój przyjaciel, a Luke, który złapał przynętę. 

- Co ty sobie wyobrażasz?
- Nie mam zielonego pojęcia o czym mówisz – jestem nad wyraz spokojna.
- A ta akcja przy szafkach? Za kogo ty się masz? Nie wiesz kim jestem?
- Wiem i wcale się ciebie nie boję, Luke. – Chłopak pełen zdziwienia patrzy mi w oczy, pewnie myśli, że żartuję, ale ja nie zamierzam się śmiać, nie robię kompletnie nic.
- Tak ci się tylko wydaje – puszcza moją rękę i odchodzi.

Po chwili pojawia się Daniel, dziękuję Bogu, że nie przyszedł wcześniej, bo pewnie wszystko by popsuł. 

Chłopak odprowadza mnie do domu, bo wszyscy wspólnie stwierdzili, że nie powinnam wracać sama. Fajnie, przecież mieliście się nie wtrącać. Ale już nie chciałam robić zamieszania i się zgodziłam.

Pierwsze co robię po wejściu do domu, to odrobienie lekcji, żeby mieć już spokój do końca dnia. 

****************
Cześć wszystkim, a może raczej nielicznym, którzy jeszcze o mnie pamiętają lub zobaczyli gdzieś adres bloga i weszli z ciekawości. Miałam wielkie plany co do tego opowiadania, chociaż wiem, że pisanie nie idzie mi najlepiej, to mimo wszystko chciałam to stworzyć. Chciałam się oderwać, stworzyć coś własnego. Miałam nadzieję, że przyciągnę tym opowiadaniem wiele osób, ale wyszło jak wyszło, czyli jak zawsze. I nie ukrywam, że nadal ta nadzieja we mnie siedzi, że może teraz, kiedy znowu tu wróciłam i kiedy znowu zapragnęłam tworzyć tę historię, przybędzie was odrobinę więcej, chociaż 5 stałych czytelniczek, które będą komentować, ah te marzenia. Jestem po sporej przerwie i mam nadzieję, że nikogo nie zawiodę tym opowiadaniem, o ile ktokolwiek je przeczyta. Liczę na jakieś komentarze, do zobaczenia ;)