Przejeżdżam dłońmi po twarzy, co jest okropnym błędem.
Czekam aż ból minie i otwieram oczy. Zalewa mnie jasne słońce poranka, które
wdziera się przez lekko odsłonięte żaluzje w moim pokoju. Moment, kiedy ja
znalazłam się w swoim łóżku? Czyżby Luke zawiózł mnie tutaj, kiedy wracaliśmy
ze szpitala?
Powoli przesuwam się na skraj łóżka i zwieszam z niego nogi,
ku mojemu zdziwieniu jestem w piżamie. O mój Boże, czy Luke Brooks mnie
rozebrał i przebrał w piżamę? Oby to nie była prawda, bo inaczej z nim
porozmawiam, chociaż jeżeli to zrobił, to pewnie chciał mi tylko pomóc, a nie
sobie popatrzeć. Nieważne, nie myśl teraz o takich rzeczach. Stawiam gołe stopy
na miękkim dywanie i powoli wstaję. Przespana noc sprawia, że czuje się o wiele
stabilniej niż wcześniej, w głowie jeszcze trochę mi się kręci, ale powinnam
dać radę zejść na dół.
Wiem, że mam się nie przemęczać, najlepiej w ogóle nie
opuszczać łóżka, ale nie ma kto mnie kontrolować, więc nie będę przestrzegać
tych zaleceń.
Kiedy pokonuję dwa schodki, robi mi się słabo i prawie
spadam na dół, ale ktoś mnie w porę łapie.
- Brooks, co ty robisz u mnie w domu? – Oczy prawie wychodzą
mi z orbit, kiedy widzę Luke’a. Czy on wziął to wszystko aż tak bardzo na
poważnie?
- Pobędę tu tylko dzisiaj, bo chcę mieć pewność, że nie
spadniesz ze schodów i nie złamiesz sobie kręgosłupa. – Pomaga mi zejść na dół
i odsuwa krzesło przy stole.
Mam wrażenie, że ten chłopak to zupełnie inna osoba, może
zamienili się z Jai’em i jakiś cudem udało im się mnie nabrać? Przyglądam się
szatynowi i musze stwierdzić, że to jednak Luke. Jestem pod wielkim wrażeniem,
ale od razu tracę całą radość, bo wiem, że kiedy wszystko znowu będzie w
porządku, Brooks dalej będzie dupkiem, a ja dziewczyną, która chce mu pomóc.
Mój sobotni opiekun nakłada mi jajecznicę i siada naprzeciw
mnie w oczekiwaniu, aż skosztuję. Biorę trochę na widelec i niepewnie wkładam
do buzi, w obawie, że chłopak mnie otruje, chociaż to bezsensowne. Gdyby
chciał, zostawiłby mnie na pastwę losu, kiedy wróciliśmy ze szpitala.
Śniadanie jest naprawdę pyszne i jestem pod wrażeniem,
właśnie mam zamiar mu podziękować, kiedy ktoś puka do drzwi. Chłopak pokazuje
mi, żebym została na swoim miejscu i idzie otworzyć. Od razu słyszę krzyk
Daniela, tylko tego brakowało. A zapowiadał się taki cudowny ranek.
- Co ty robisz u Annabelle?! – Muszę zainterweniować, bo
inaczej pewnie się to źle skończy.
- Stary, spokojnie. –
Luke próbuje go uspokoić, ale widzę, że Skip zaczyna się szarpać. – Tylko jej
pomagam, uspokój się, koleś.
- Annabelle?! Co to ma wszystko znaczyć? – Daniel mnie
zauważa i patrzy z wielkim zdziwieniem, rozczarowaniem i gniewem.
- Słuchaj, miałam mały wypadek, Luke zawiózł mnie do
szpitala, a potem z niego przywiózł, wszystko jest okej. – Uśmiecham się, by
załagodzić sytuację.
Skip przygląda się mojej twarzy i nagle wybucha jeszcze
większym gniewem.
- Pobiłeś ją?! – Wymierza cios prosto w nos Brooksa. Luke
lekko zatacza się do tyłu i wyciera cieknącą krew.
- Z chęcią bym ci oddał, ale nie dzisiaj, odpuść sobie. – Brooks
próbuje nad sobą panować, co jest strasznie fajne i szlachetne.
- Daniel, Luke nic mi nie zrobił, jeżeli zaraz stąd nie
wyjdziesz, zadzwonię gdzie trzeba i tak to wszystko się skończy, a oboje tego
nie chcemy. – Podchodzę do chłopaka. – Musisz mi uwierzyć. – Patrzę mu prosto w
oczy. – Nie masz powodów do obaw, idź już. – Nie wiem czemu to robię, ale daję
mu całusa w policzek. Przyjaciel od razu się trochę uspokaja i wycofuje się z
domu. Najwidoczniej zaczynam stosować metody, które w jakiś sposób na niego
działają, mam nadzieję, że nie będę musiała tego powtarzać.
Rozglądam się dookoła, ale nikogo już nie widzę. Luke
zniknął jakieś kilka minut temu, a ja zostałam sama w wielkim domu. Wprawdzie
nie bardzo mi to przeszkadza i oddycham z ulgą z powodu nieobecności chłopaka.
Powoli siadam na kanapie i łapię się za obolałą głowę. Zamykam oczy i przez
chwilę masuję skronie. Kiedy podnoszę powieki, światło lekko mnie razi, co
jeszcze bardziej nasila ból.
Decyduję się na powrót do mojego pokoju i ostrożnie wchodzę
po schodach. Stopień po stopniu, powolutku, żeby nie zrobić sobie większej
krzywdy. Naciskam delikatnie klamkę i
kieruję się prosto do łóżka. Świat wiruje mi przed oczami, ale próbuję się tym
nie przejmować i zasypiam.
Budzę się w nocy, wypoczęta jak nigdy wcześniej. Całkowicie zapominam
o bólu, którego już wprawdzie nie czuję. Idę do łazienki, w drodze przez
puszysty dywan, przeczesuję włosy palcami. Powinnam je umyć i dobrze rozczesać,
bo natrafiam na kilka kołtunów, co nie wróży nic dobrego dla zarówno dla mnie
jak i moich włosów.
Stoję przed lustrem ze szczotką w dłoni, pozbywając się
ostatnich nieprzyjaciół z włosów, kiedy słyszę cichutkie pukanie do drzwi. To
pewnie tata, więc nie zastanawiam się nad moim wyglądem i naciskam na klamkę,
otwierając szeroko drzwi. Ku mojemu wielkiemu, a raczej mogłabym rzec,
ogromnemu zdziwieniu stoi Daniel.
Ale co on tu robi w środku nocy i jak się tutaj w ogóle
dostał?
Jestem wściekła jak nigdy wcześniej, ponieważ Daniel ledwo
trzyma się na nogach. Co go podkusiło, żeby przychodzić do mnie w takim stanie?
Czy mój dom to jakaś izba wytrzeźwień? I gdzie jest tata, kiedy naprawdę go
potrzebuję?
Chłopak patrzy na mnie spod ściany, o którą musi się opierać
i uśmiecha się zalotnie. No tak, jeszcze tego brakowało. Odpycha się od ściany,
po chwili próbując znowu się o nią oprzeć, lecz nie trafia i przewraca się na
chłodne panele.
Wzdycham ciężko z dezaprobatą i próbuję go podnieść, ale gdy
tylko się nachylam i wkładam trochę wysiłku w złapanie go za ramię, ból i
zawroty głowy powracają. Puszczam rękę Skipa i podchodzę do półki, na której
wcześniej zostawiłam telefon.
Jest czwarta rano, a Daniel leży w moim pokoju na podłodze i
jest tak pijany, że jutro na pewno nie będzie nic pamiętać. Do tego rozmawia
sam ze sobą, no pięknie. Jak najszybciej wybieram numer Jamesa i przykładam
komórkę do ucha. Chodzę w kółko po pokoju w oczekiwaniu, aż przyjaciel
odbierze. Już tracę nadzieję, kiedy słyszę zaspany głos w słuchawce. Dzięki
Bogu.
James ma się zjawić za jakieś piętnaście minut, więc siadam
na łóżku i patrzę na bruneta leżącego na
mojej podłodze.
- Daniel, po co tu przyszedłeś w takim stanie? – Patrzę na
niego z litością i w tym momencie nie potrafię być na niego zła, kiedy tak leży
bezbronny i ledwo przytomny na zimnych panelach.
- Chciałem sprawdzić, czy ten palant nic ci nie zrobił i już
sobie poszedł. – Chłopak puszcza mi oczko, a ja próbuję nie wybuchnąć śmiechem.
Powiedziałam Jamesowi, żeby wchodził bez pukania, bo w domu
nie ma mojego taty, więc nie dziwię się kiedy chłopak wchodzi do pokoju.
- Cześć Annabelle, przyjechałem najszybciej jak mogłem.
–Podchodzi do mnie i przytula na powitanie. Odwzajemniam uścisk i próbuję nie
stękać z bólu. Przecież oni o niczym nie wiedzą i mają się nie dowiedzieć.
Chociaż obrażeń na twarzy w żaden sposób teraz nie ukryję.
- Czekaj, co ty masz na twarzy? – Patrzy na mnie
przestraszony i od razu przenosi wzrok na pijanego Daniela.
- Miałam mały wypadek, nie przejmuj się, wszystko będzie
dobrze. To nie jego wina, James. – Kładę dłoń na ramieniu bruneta i go
uspokajam.
Odchodzi od mojego łóżka i zbliża się do chłopaka leżącego
na podłodze i ciągle się do nas uśmiechającego.
- Przesadziłeś tym razem, chodź, zawiozę cię do domu. –
Zakłada jego rękę na swoje ramię i podnosi go do pozycji stojącej. Ciężko mu
idzie wędrówka z Danielem, ale mam nadzieję, że wszystko skończy się dobrze.
Wychodzę za nimi z pokoju i patrzę jak James męczy się na schodach. Chciałabym
mu pomóc, ale rezygnuję z tego pomysłu, bo to może się źle skończyć i brunet
będzie miał o wiele więcej roboty niż w tym momencie. Kiedy jesteśmy już przed
drzwiami wejściowymi, żegnam się z Jamesem i zamykam drzwi na klucz. Później
podchodzę do okna i przyglądam się całemu procesowi towarzyszącemu wprowadzeniu
Daniela do auta. James ma niełatwe zadanie i naprawdę czuję się temu
wszystkiemu winna. W końcu wyciągnęłam go z łóżka o zabójczej porannej
godzinie, a on nadal nie ma mi tego za złe.
Będę musiała mu się jakoś odwdzięczyć, tylko jak, to jest
najważniejsze pytanie.
Dobiega szósta rano, a ja siedzę na kanapie i patrzę się w
ścianę. W końcu postanawiam się ruszyć, bo tata może wejść do domu w każdej
chwili i wolałabym, żeby nie widział mojej twarzy w obecnym stanie.
Wchodzę powoli do góry i idę do łazienki, nakładam makijaż,
żeby zakamuflować siniaki i zaczerwienienia.
Jednak na wszelki wypadek kładę się do łóżka, gdyby tata
wpadł na pomysł, by zajrzeć do mojego pokoju. Po kilku minutach patrzenia się
na zegar wiszący na ścianie, zasypiam.
Budzę się o godzinie dziesiątej. Jest sobota i nie muszę
martwić się o lekcje. Schodzę do kuchni, ale niestety nikogo tam nie zastaję.
Najwidoczniej ojca jeszcze w ogóle nie było w domu, a podobno miał mieć dla
mnie o wiele więcej czasu.
Osamotniona, w pustym domu jem niechętnie płatki na mleku, z
których po jakimś czasie robi się jedna, wielka papka i odsuwam miskę na bok.
Nie jestem w stanie już niczego przełknąć. Nie mam też ochoty siedzieć sama w
domu, jednak nie mam pojęcia co ze sobą zrobić.
Koniec końców spędzam cały dzień w domu, oglądają
ogłupiające programy telewizyjne.
Jest po dwudziestej drugiej i powoli zapada zmrok.
Postanawiam przejść się do parku. Na dworze jest dość chłodno, więc zarzucam
cienką kurtkę na ramiona i zmierzam przed siebie. Ludzi mijam sporadycznie,
najczęściej są to właściciele psów, którzy są właśnie z nimi na spacerze.
Stawiam stopę na parkowej ścieżce, potem robię jeszcze kilka
kroków i jestem w środku zalesionego terenu, który aż kipi od mroku i
złowrogiego nastroju. Aż dziwne, że po tym wszystkim co się stało, wypuszczam
się ot ej godzinie w takie, a nie inne miejsce. Na dodatek jestem całkiem sama,
samiuteńka jak palec wśród wysokich drzew patrzących na mnie z góry.
Siadam na oparciu jednej z ławek, jest całkiem cicho, tylko
czasami słychać pohukiwanie sów, ale nic poza tym.
Siedzę i zastanawiam się co robić dalej. Nie łudzę się, że
ktoś nagle się pojawi i usiądzie obok mnie pytając co robię tutaj sama o tej
godzinie, na dodatek w piżamie. Zapomniałam wam wspomnieć, że od rana w ogóle
się nie przebrałam, ubrałam tylko trampki, zarzuciłam kurtkę i wyszłam z domu.
Po jakichś dwudziestu minutach zeskakuję z ławki i wracam do
domu. Jestem trochę przewrażliwiona, bo co chwilę odwracam się i sprawdzam, czy
nikt za mną nie idzie. Kiedy jestem już pod drzwiami, oddycham z ulgą i wchodzę
do domu lekko przemarznięta.
Niedziela jest bardzo spokojnym dniem. Ojciec przebywa w
domu trochę dłużej niż zwykle, co niezmiernie mnie cieszy, chociaż nie mogę
tego wystarczająco dobrze pokazać przez moją obolałą twarz i niemożność
uśmiechnięcia się dosyć szeroko.
Tata jednak nie zwraca na to uwagi, zjadamy obiad w
kompletnej ciszy, a później wychodzi z domu nawet się ze mną nie żegnając. Łzy cisną
mi się do oczu przez samotność, którą jestem zmuszona znosić. Jednak obiecałam
sobie jakiś czas temu, że nie dam się obezwładnić smutkowi. Muszę być silna,
jest zbyt dobrze, bym w jednej chwili słabości to wszystko zepsuła.
W poniedziałek muszę iść do szkoły, więc wstaję wcześniej i
pieczołowicie maskuję jeszcze lekko podpuchniętą twarz pod oczami. Siniaki
znikają, a zaczerwienienia bledną pod dwoma cienkimi warstwami podkładu i
pudru.
Moje płuca wypełnia świeże powietrze poranka, gdy zamykam
drzwi na klucz. Nikt na mnie nie czeka, nikt nie wyskakuje zza krzaków w drodze
do szkoły. Znowu opuszczona. I już sama nie wiem, czy mi to przeszkadza, czy
też nie. Poprawiam torbę na ramieniu i wchodzę przez ogromną, zieloną bramę na
dziedziniec szkoły, na którym tłoczą się uczniowie z młodszych klas.
Przechodząc obok grupki dziewczyn, która patrzy bezpośrednio na mnie z dziwnym
i niepokojącym zainteresowaniem, czuję się nieco dziwnie. Nie mam zamiaru być
żadną sensacją szkoły czy czymś w tym stylu. Chcę mieć normalnie, spokojne,
szczęśliwe życie, nie zależy mi na popularności. Chcę robić swoje i wiedzieć,
że nieproszeni ludzie nie będą się w to wtrącać.
Popycham dość ciężkie drzwi i wchodzę do ciepłego korytarza,
co prawda na dworze nie jest zimno, ale różnica temperatury jest odczuwalna.
Wchodzę po dwa schodki na najwyższe piętro i rozglądam się za swoimi
przyjaciółmi. Zauważam Elizabeth, która zaciekle szuka czegoś w swojej szafce.
- Cześć Elizabeth. – Dziewczyna podskakuje z przerażenia i
zamyka szafkę.
- Anne, ale mnie przestraszyłaś. – Wzdycha głośno i uśmiecha
się pogodnie. Trochę dłużej przygląda się mojej twarzy, ale najwidoczniej nie
zauważa niczego poza mocniejszym makijażem, który tak naprawdę ukrywa okrutny
sekret.
Sekret mój i bliźniaków Brooks. Rozglądam się po korytarzu,
a Beth bacznie mi się przygląda. Pewnie wie, za kim się tak rozglądam, ale nie
mówi tego, bo to oczywiste. Ja o tym wiem, ona wie i wy także wiecie, więc po
co marnować słowa na wyjaśnianie tego wszystkiego.
Nigdzie nie widzę chłopaka, który był dla mnie zadziwiająco miły
i nawet się do mnie uśmiechnął. Idziemy pod klasę, gdzie witam się z Emmą i
Danielem, który na szczęście trzyma się na nogach i chyba nic nie pamięta z
tamtej nocy, ale spokojnie, ja mu przypomnę.
Lekcja się zaczyna, więc siadam obok Beth i obie w skupieniu
słuchamy nauczycielki. Nie wiem od kiedy nam się to zdarza, ale nawet nie jest
to takie nudne jak wcześniej sądziłam. Po całkiem ciekawej lekcji wychodzimy z
klasy i każdy rozchodzi się w inną stronę.
Przyspieszam kroku i łapię Daniela za rękaw koszuli.
- Czekaj. – Zatrzymuję się przy nim i patrzę wyczekująco,
nie mówiąc na razie ani słowa.
- O co chodzi? – Uśmiecha się do mnie w ten swój denerwujący
sposób, czyli jak zawsze. Znowu udaje, że nie wie o co chodzi, czy naprawdę był
aż tak pijany, że niczego nie pamięta?
- Pamiętasz może coś z nocy z piątku na sobotę? – Unoszę brwi
ku górze i widzę jak wyraz jego twarzy natychmiastowo się zmienia. A jednak
pamięta!
- Słuchaj, Annabelle, nie chciałem, żeby to wszystko tak
wyszło. Upiłem się, za dużo o tobie myślałem i w końcu do ciebie przyszedłem,
ale nie miałem niczego złego na myśli czy w zamiarze. Nawet nie wiesz jak jest mi
teraz wstyd, kiedy stoisz przede mną i mnie o to wypytujesz. Jestem kretynem i
bardzo dobrze o tym wiem. – Daniel patrzy na mnie wzrokiem pokrzywdzonego psa i
po prostu nie jestem w stanie dłużej się na niego gniewać. To zbyt trudne.
- No dobrze, po prostu o tym zapomnijmy, ok? I nie myśl o
mnie za dużo. – Uśmiecham się do niego smutno i odchodzę.
Myślał o mnie, ale co konkretnie? Niech sobie chłopak nie
zaprząta mną głowy, to i tak bez sensu. Nie mam zamiaru pakować się w żadne
związki. Nie mam na to czasu i uważam, że kompletnie się do tego nie nadaję. Co
to miałby być za związek, w którym jeden z partnerów nie wie o przeszłości
drugiej osoby. Mając wielką nadzieję, że Daniel sobie odpuści idę po schodach
na najwyższe piętro, lekko kręci mi się w głowie i na chwilę przystaję, ale nie
rezygnuję ze wspinaczki. Chcę pobyć przez chwilę sama, a wiem, że ostatnie
piętro jest opustoszałe w trakcie przerw.
Wskakuję na wysoki parapet i patrzę przez okno na ludzi
gromadzących się na dziedzińcu. Zastanawiam się, czy każda normalna nastolatka
odrzuciłaby chłopaka, gdyby takowy się pojawił. Ja po prostu nie mogę się
zakochać i za bardzo przywiązywać do ludzi, bo źle się to dla mnie kończy,
kiedy ojciec oświadcza, że znowu musimy się przeprowadzić.
Drapię się po policzku, co jednak nie daje mi upragnionej
ulgi, pogłębia tylko ból i pieczenie, które kryły się za niewinnym swędzeniem.
Moje myśli są obarczone Luke’iem. Gdzie jest, co robi, czy
dalej będzie udawał przede mną dupka? Czy jeszcze kiedyś się uśmiechnie…
***************
Cześć! Wiem, że długo mnie nie było, ale problemy techniczne. Nie zależało to ode mnie, gdybym miała jak, dodałabym ten rozdział o wiele szybciej. Mam nadzieję, że się wam spodoba. Poza tym chciałabym przeprosić za to, że zmieniłam kolor włosów głównej bohaterki, sama niedawno zdałam sobie z tego sprawę. Ale miałam sporą przerwę, kiedy wróciłam do pisania tego opowiadania i najwidoczniej ubzdurałam sobie inny kolor włosów, uprzednio go nie sprawdzając, no trudno, mam nadzieję, że mi to wybaczycie. Liczę na wasze opinie, naprawdę mi na tym zależy i tego nie ukrywam. Jestem tu dla was, nie będzie was, nie będzie mnie. Do następnego! Ps mam nadzieję, że się nie zanudzicie.