piątek, 23 maja 2014

Rozdział 14.



Przejeżdżam dłońmi po twarzy, co jest okropnym błędem. Czekam aż ból minie i otwieram oczy. Zalewa mnie jasne słońce poranka, które wdziera się przez lekko odsłonięte żaluzje w moim pokoju. Moment, kiedy ja znalazłam się w swoim łóżku? Czyżby Luke zawiózł mnie tutaj, kiedy wracaliśmy ze szpitala? 

Powoli przesuwam się na skraj łóżka i zwieszam z niego nogi, ku mojemu zdziwieniu jestem w piżamie. O mój Boże, czy Luke Brooks mnie rozebrał i przebrał w piżamę? Oby to nie była prawda, bo inaczej z nim porozmawiam, chociaż jeżeli to zrobił, to pewnie chciał mi tylko pomóc, a nie sobie popatrzeć. Nieważne, nie myśl teraz o takich rzeczach. Stawiam gołe stopy na miękkim dywanie i powoli wstaję. Przespana noc sprawia, że czuje się o wiele stabilniej niż wcześniej, w głowie jeszcze trochę mi się kręci, ale powinnam dać radę zejść na dół.

Wiem, że mam się nie przemęczać, najlepiej w ogóle nie opuszczać łóżka, ale nie ma kto mnie kontrolować, więc nie będę przestrzegać tych zaleceń.
Kiedy pokonuję dwa schodki, robi mi się słabo i prawie spadam na dół, ale ktoś mnie w porę łapie. 

- Brooks, co ty robisz u mnie w domu? – Oczy prawie wychodzą mi z orbit, kiedy widzę Luke’a. Czy on wziął to wszystko aż tak bardzo na poważnie?
- Pobędę tu tylko dzisiaj, bo chcę mieć pewność, że nie spadniesz ze schodów i nie złamiesz sobie kręgosłupa. – Pomaga mi zejść na dół i odsuwa krzesło przy stole. 

Mam wrażenie, że ten chłopak to zupełnie inna osoba, może zamienili się z Jai’em i jakiś cudem udało im się mnie nabrać? Przyglądam się szatynowi i musze stwierdzić, że to jednak Luke. Jestem pod wielkim wrażeniem, ale od razu tracę całą radość, bo wiem, że kiedy wszystko znowu będzie w porządku, Brooks dalej będzie dupkiem, a ja dziewczyną, która chce mu pomóc. 

Mój sobotni opiekun nakłada mi jajecznicę i siada naprzeciw mnie w oczekiwaniu, aż skosztuję. Biorę trochę na widelec i niepewnie wkładam do buzi, w obawie, że chłopak mnie otruje, chociaż to bezsensowne. Gdyby chciał, zostawiłby mnie na pastwę losu, kiedy wróciliśmy ze szpitala. 

Śniadanie jest naprawdę pyszne i jestem pod wrażeniem, właśnie mam zamiar mu podziękować, kiedy ktoś puka do drzwi. Chłopak pokazuje mi, żebym została na swoim miejscu i idzie otworzyć. Od razu słyszę krzyk Daniela, tylko tego brakowało. A zapowiadał się taki cudowny ranek. 

- Co ty robisz u Annabelle?! – Muszę zainterweniować, bo inaczej pewnie się to źle skończy.
- Stary, spokojnie.  – Luke próbuje go uspokoić, ale widzę, że Skip zaczyna się szarpać. – Tylko jej pomagam, uspokój się, koleś.
- Annabelle?! Co to ma wszystko znaczyć? – Daniel mnie zauważa i patrzy z wielkim zdziwieniem, rozczarowaniem i gniewem.
- Słuchaj, miałam mały wypadek, Luke zawiózł mnie do szpitala, a potem z niego przywiózł, wszystko jest okej. – Uśmiecham się, by załagodzić sytuację.
Skip przygląda się mojej twarzy i nagle wybucha jeszcze większym gniewem.
- Pobiłeś ją?! – Wymierza cios prosto w nos Brooksa. Luke lekko zatacza się do tyłu i wyciera cieknącą krew.
- Z chęcią bym ci oddał, ale nie dzisiaj, odpuść sobie. – Brooks próbuje nad sobą panować, co jest strasznie fajne i szlachetne.
- Daniel, Luke nic mi nie zrobił, jeżeli zaraz stąd nie wyjdziesz, zadzwonię gdzie trzeba i tak to wszystko się skończy, a oboje tego nie chcemy. – Podchodzę do chłopaka. – Musisz mi uwierzyć. – Patrzę mu prosto w oczy. – Nie masz powodów do obaw, idź już. – Nie wiem czemu to robię, ale daję mu całusa w policzek. Przyjaciel od razu się trochę uspokaja i wycofuje się z domu. Najwidoczniej zaczynam stosować metody, które w jakiś sposób na niego działają, mam nadzieję, że nie będę musiała tego powtarzać. 

Rozglądam się dookoła, ale nikogo już nie widzę. Luke zniknął jakieś kilka minut temu, a ja zostałam sama w wielkim domu. Wprawdzie nie bardzo mi to przeszkadza i oddycham z ulgą z powodu nieobecności chłopaka. Powoli siadam na kanapie i łapię się za obolałą głowę. Zamykam oczy i przez chwilę masuję skronie. Kiedy podnoszę powieki, światło lekko mnie razi, co jeszcze bardziej nasila ból. 

Decyduję się na powrót do mojego pokoju i ostrożnie wchodzę po schodach. Stopień po stopniu, powolutku, żeby nie zrobić sobie większej krzywdy.  Naciskam delikatnie klamkę i kieruję się prosto do łóżka. Świat wiruje mi przed oczami, ale próbuję się tym nie przejmować i zasypiam. 

Budzę się w nocy, wypoczęta jak nigdy wcześniej. Całkowicie zapominam o bólu, którego już wprawdzie nie czuję. Idę do łazienki, w drodze przez puszysty dywan, przeczesuję włosy palcami. Powinnam je umyć i dobrze rozczesać, bo natrafiam na kilka kołtunów, co nie wróży nic dobrego dla zarówno dla mnie jak i moich włosów. 

Stoję przed lustrem ze szczotką w dłoni, pozbywając się ostatnich nieprzyjaciół z włosów, kiedy słyszę cichutkie pukanie do drzwi. To pewnie tata, więc nie zastanawiam się nad moim wyglądem i naciskam na klamkę, otwierając szeroko drzwi. Ku mojemu wielkiemu, a raczej mogłabym rzec, ogromnemu zdziwieniu stoi Daniel. 

Ale co on tu robi w środku nocy i jak się tutaj w ogóle dostał?
Jestem wściekła jak nigdy wcześniej, ponieważ Daniel ledwo trzyma się na nogach. Co go podkusiło, żeby przychodzić do mnie w takim stanie? Czy mój dom to jakaś izba wytrzeźwień? I gdzie jest tata, kiedy naprawdę go potrzebuję? 

Chłopak patrzy na mnie spod ściany, o którą musi się opierać i uśmiecha się zalotnie. No tak, jeszcze tego brakowało. Odpycha się od ściany, po chwili próbując znowu się o nią oprzeć, lecz nie trafia i przewraca się na chłodne panele. 

Wzdycham ciężko z dezaprobatą i próbuję go podnieść, ale gdy tylko się nachylam i wkładam trochę wysiłku w złapanie go za ramię, ból i zawroty głowy powracają. Puszczam rękę Skipa i podchodzę do półki, na której wcześniej zostawiłam telefon. 

Jest czwarta rano, a Daniel leży w moim pokoju na podłodze i jest tak pijany, że jutro na pewno nie będzie nic pamiętać. Do tego rozmawia sam ze sobą, no pięknie. Jak najszybciej wybieram numer Jamesa i przykładam komórkę do ucha. Chodzę w kółko po pokoju w oczekiwaniu, aż przyjaciel odbierze. Już tracę nadzieję, kiedy słyszę zaspany głos w słuchawce. Dzięki Bogu. 

James ma się zjawić za jakieś piętnaście minut, więc siadam na łóżku i patrzę na bruneta leżącego  na mojej podłodze. 

- Daniel, po co tu przyszedłeś w takim stanie? – Patrzę na niego z litością i w tym momencie nie potrafię być na niego zła, kiedy tak leży bezbronny i ledwo przytomny na zimnych panelach.
- Chciałem sprawdzić, czy ten palant nic ci nie zrobił i już sobie poszedł. – Chłopak puszcza mi oczko, a ja próbuję nie wybuchnąć śmiechem. 

Powiedziałam  Jamesowi, żeby wchodził bez pukania, bo w domu nie ma mojego taty, więc nie dziwię się kiedy chłopak wchodzi do pokoju.

- Cześć Annabelle, przyjechałem najszybciej jak mogłem. –Podchodzi do mnie i przytula na powitanie. Odwzajemniam uścisk i próbuję nie stękać z bólu. Przecież oni o niczym nie wiedzą i mają się nie dowiedzieć. Chociaż obrażeń na twarzy w żaden sposób teraz nie ukryję.
- Czekaj, co ty masz na twarzy? – Patrzy na mnie przestraszony i od razu przenosi wzrok na pijanego Daniela.
- Miałam mały wypadek, nie przejmuj się, wszystko będzie dobrze. To nie jego wina, James. – Kładę dłoń na ramieniu bruneta i go uspokajam.
Odchodzi od mojego łóżka i zbliża się do chłopaka leżącego na podłodze i ciągle się do nas uśmiechającego.
- Przesadziłeś tym razem, chodź, zawiozę cię do domu. – Zakłada jego rękę na swoje ramię i podnosi go do pozycji stojącej. Ciężko mu idzie wędrówka z Danielem, ale mam nadzieję, że wszystko skończy się dobrze. Wychodzę za nimi z pokoju i patrzę jak James męczy się na schodach. Chciałabym mu pomóc, ale rezygnuję z tego pomysłu, bo to może się źle skończyć i brunet będzie miał o wiele więcej roboty niż w tym momencie. Kiedy jesteśmy już przed drzwiami wejściowymi, żegnam się z Jamesem i zamykam drzwi na klucz. Później podchodzę do okna i przyglądam się całemu procesowi towarzyszącemu wprowadzeniu Daniela do auta. James ma niełatwe zadanie i naprawdę czuję się temu wszystkiemu winna. W końcu wyciągnęłam go z łóżka o zabójczej porannej godzinie, a on nadal nie ma mi tego za złe. 

Będę musiała mu się jakoś odwdzięczyć, tylko jak, to jest najważniejsze pytanie.
Dobiega szósta rano, a ja siedzę na kanapie i patrzę się w ścianę. W końcu postanawiam się ruszyć, bo tata może wejść do domu w każdej chwili i wolałabym, żeby nie widział mojej twarzy w obecnym stanie. 

Wchodzę powoli do góry i idę do łazienki, nakładam makijaż, żeby zakamuflować siniaki i zaczerwienienia. 

Jednak na wszelki wypadek kładę się do łóżka, gdyby tata wpadł na pomysł, by zajrzeć do mojego pokoju. Po kilku minutach patrzenia się na zegar wiszący na ścianie, zasypiam.
Budzę się o godzinie dziesiątej. Jest sobota i nie muszę martwić się o lekcje. Schodzę do kuchni, ale niestety nikogo tam nie zastaję. Najwidoczniej ojca jeszcze w ogóle nie było w domu, a podobno miał mieć dla mnie o wiele więcej czasu. 

Osamotniona, w pustym domu jem niechętnie płatki na mleku, z których po jakimś czasie robi się jedna, wielka papka i odsuwam miskę na bok. Nie jestem w stanie już niczego przełknąć. Nie mam też ochoty siedzieć sama w domu, jednak nie mam pojęcia co ze sobą zrobić. 

Koniec końców spędzam cały dzień w domu, oglądają ogłupiające programy telewizyjne.
Jest po dwudziestej drugiej i powoli zapada zmrok. Postanawiam przejść się do parku. Na dworze jest dość chłodno, więc zarzucam cienką kurtkę na ramiona i zmierzam przed siebie. Ludzi mijam sporadycznie, najczęściej są to właściciele psów, którzy są właśnie z nimi na spacerze. 

Stawiam stopę na parkowej ścieżce, potem robię jeszcze kilka kroków i jestem w środku zalesionego terenu, który aż kipi od mroku i złowrogiego nastroju. Aż dziwne, że po tym wszystkim co się stało, wypuszczam się ot ej godzinie w takie, a nie inne miejsce. Na dodatek jestem całkiem sama, samiuteńka jak palec wśród wysokich drzew patrzących na mnie z góry. 


Siadam na oparciu jednej z ławek, jest całkiem cicho, tylko czasami słychać pohukiwanie sów, ale nic poza tym.
Siedzę i zastanawiam się co robić dalej. Nie łudzę się, że ktoś nagle się pojawi i usiądzie obok mnie pytając co robię tutaj sama o tej godzinie, na dodatek w piżamie. Zapomniałam wam wspomnieć, że od rana w ogóle się nie przebrałam, ubrałam tylko trampki, zarzuciłam kurtkę i wyszłam z domu.
Po jakichś dwudziestu minutach zeskakuję z ławki i wracam do domu. Jestem trochę przewrażliwiona, bo co chwilę odwracam się i sprawdzam, czy nikt za mną nie idzie. Kiedy jestem już pod drzwiami, oddycham z ulgą i wchodzę do domu lekko przemarznięta. 


Niedziela jest bardzo spokojnym dniem. Ojciec przebywa w domu trochę dłużej niż zwykle, co niezmiernie mnie cieszy, chociaż nie mogę tego wystarczająco dobrze pokazać przez moją obolałą twarz i niemożność uśmiechnięcia się dosyć szeroko.
Tata jednak nie zwraca na to uwagi, zjadamy obiad w kompletnej ciszy, a później wychodzi z domu nawet się ze mną nie żegnając. Łzy cisną mi się do oczu przez samotność, którą jestem zmuszona znosić. Jednak obiecałam sobie jakiś czas temu, że nie dam się obezwładnić smutkowi. Muszę być silna, jest zbyt dobrze, bym w jednej chwili słabości to wszystko zepsuła. 


W poniedziałek muszę iść do szkoły, więc wstaję wcześniej i pieczołowicie maskuję jeszcze lekko podpuchniętą twarz pod oczami. Siniaki znikają, a zaczerwienienia bledną pod dwoma cienkimi warstwami podkładu i pudru. 

Moje płuca wypełnia świeże powietrze poranka, gdy zamykam drzwi na klucz. Nikt na mnie nie czeka, nikt nie wyskakuje zza krzaków w drodze do szkoły. Znowu opuszczona. I już sama nie wiem, czy mi to przeszkadza, czy też nie. Poprawiam torbę na ramieniu i wchodzę przez ogromną, zieloną bramę na dziedziniec szkoły, na którym tłoczą się uczniowie z młodszych klas. Przechodząc obok grupki dziewczyn, która patrzy bezpośrednio na mnie z dziwnym i niepokojącym zainteresowaniem, czuję się nieco dziwnie. Nie mam zamiaru być żadną sensacją szkoły czy czymś w tym stylu. Chcę mieć normalnie, spokojne, szczęśliwe życie, nie zależy mi na popularności. Chcę robić swoje i wiedzieć, że nieproszeni ludzie nie będą się w to wtrącać. 

Popycham dość ciężkie drzwi i wchodzę do ciepłego korytarza, co prawda na dworze nie jest zimno, ale różnica temperatury jest odczuwalna. Wchodzę po dwa schodki na najwyższe piętro i rozglądam się za swoimi przyjaciółmi. Zauważam Elizabeth, która zaciekle szuka czegoś w swojej szafce. 

- Cześć Elizabeth. – Dziewczyna podskakuje z przerażenia i zamyka szafkę.
- Anne, ale mnie przestraszyłaś. – Wzdycha głośno i uśmiecha się pogodnie. Trochę dłużej przygląda się mojej twarzy, ale najwidoczniej nie zauważa niczego poza mocniejszym makijażem, który tak naprawdę ukrywa okrutny sekret. 

Sekret mój i bliźniaków Brooks. Rozglądam się po korytarzu, a Beth bacznie mi się przygląda. Pewnie wie, za kim się tak rozglądam, ale nie mówi tego, bo to oczywiste. Ja o tym wiem, ona wie i wy także wiecie, więc po co marnować słowa na wyjaśnianie tego wszystkiego. 

Nigdzie nie widzę chłopaka, który był dla mnie zadziwiająco miły i nawet się do mnie uśmiechnął. Idziemy pod klasę, gdzie witam się z Emmą i Danielem, który na szczęście trzyma się na nogach i chyba nic nie pamięta z tamtej nocy, ale spokojnie, ja mu przypomnę.
Lekcja się zaczyna, więc siadam obok Beth i obie w skupieniu słuchamy nauczycielki. Nie wiem od kiedy nam się to zdarza, ale nawet nie jest to takie nudne jak wcześniej sądziłam. Po całkiem ciekawej lekcji wychodzimy z klasy i każdy rozchodzi się w inną stronę. 

Przyspieszam kroku i łapię Daniela za rękaw koszuli. 

- Czekaj. – Zatrzymuję się przy nim i patrzę wyczekująco, nie mówiąc na razie ani słowa.
- O co chodzi? – Uśmiecha się do mnie w ten swój denerwujący sposób, czyli jak zawsze. Znowu udaje, że nie wie o co chodzi, czy naprawdę był aż tak pijany, że niczego nie pamięta?
- Pamiętasz może coś z nocy z piątku na sobotę? – Unoszę brwi ku górze i widzę jak wyraz jego twarzy natychmiastowo się zmienia. A jednak pamięta!
- Słuchaj, Annabelle, nie chciałem, żeby to wszystko tak wyszło. Upiłem się, za dużo o tobie myślałem i w końcu do ciebie przyszedłem, ale nie miałem niczego złego na myśli czy w zamiarze. Nawet nie wiesz jak jest mi teraz wstyd, kiedy stoisz przede mną i mnie o to wypytujesz. Jestem kretynem i bardzo dobrze o tym wiem. – Daniel patrzy na mnie wzrokiem pokrzywdzonego psa i po prostu nie jestem w stanie dłużej się na niego gniewać. To zbyt trudne.
- No dobrze, po prostu o tym zapomnijmy, ok? I nie myśl o mnie za dużo. – Uśmiecham się do niego smutno i odchodzę. 

Myślał o mnie, ale co konkretnie? Niech sobie chłopak nie zaprząta mną głowy, to i tak bez sensu. Nie mam zamiaru pakować się w żadne związki. Nie mam na to czasu i uważam, że kompletnie się do tego nie nadaję. Co to miałby być za związek, w którym jeden z partnerów nie wie o przeszłości drugiej osoby. Mając wielką nadzieję, że Daniel sobie odpuści idę po schodach na najwyższe piętro, lekko kręci mi się w głowie i na chwilę przystaję, ale nie rezygnuję ze wspinaczki. Chcę pobyć przez chwilę sama, a wiem, że ostatnie piętro jest opustoszałe w trakcie przerw. 

Wskakuję na wysoki parapet i patrzę przez okno na ludzi gromadzących się na dziedzińcu. Zastanawiam się, czy każda normalna nastolatka odrzuciłaby chłopaka, gdyby takowy się pojawił. Ja po prostu nie mogę się zakochać i za bardzo przywiązywać do ludzi, bo źle się to dla mnie kończy, kiedy ojciec oświadcza, że znowu musimy się przeprowadzić.
Drapię się po policzku, co jednak nie daje mi upragnionej ulgi, pogłębia tylko ból i pieczenie, które kryły się za niewinnym swędzeniem. 

Moje myśli są obarczone Luke’iem. Gdzie jest, co robi, czy dalej będzie udawał przede mną dupka? Czy jeszcze kiedyś się uśmiechnie… 



***************
Cześć! Wiem, że długo mnie nie było, ale problemy techniczne. Nie zależało to ode mnie, gdybym miała jak, dodałabym ten rozdział o wiele szybciej. Mam nadzieję, że się wam spodoba. Poza tym chciałabym przeprosić za to, że zmieniłam kolor włosów głównej bohaterki, sama niedawno zdałam sobie z tego sprawę. Ale miałam sporą przerwę, kiedy wróciłam do pisania tego opowiadania i najwidoczniej ubzdurałam sobie inny kolor włosów, uprzednio go nie sprawdzając, no trudno, mam nadzieję, że mi to wybaczycie. Liczę na wasze opinie, naprawdę mi na tym zależy i tego nie ukrywam. Jestem tu dla was, nie będzie was, nie będzie mnie. Do następnego! Ps mam nadzieję, że się nie zanudzicie. 

czwartek, 1 maja 2014

Rozdział 13.



Zamykam drzwi i osuwam się po nich na podłogę, dłońmi zakrywam oczy, po czym pozwalam łzom spływać po rozgrzanych i lekko zaczerwienionych policzkach. 


Powoli przestaję rozumieć samą siebie, ale nie dałabym rady spędzić dziś z nim chociaż minuty dłużej, wiedząc że cieszy się z krzywdy, którą wyrządził Danielowi. 


Szybko biegnę po telefon i próbuję się dodzwonić do Skipa, chłopak nie odbiera. Próbuję jeszcze kilka razy, ale w końcu odpuszczam i załamana kładę się spać. Martwię się o przyjaciela, co nie zmienia faktu, że w dalszym ciągu jestem na niego zła. 


Rano postanawiam, że zostanę w domu, nie mam siły na konfrontację z Luke’iem albo Danielem. Zaczynam wymiękać, chociaż to jest najmniej wskazane. Muszę wziąć się w garść. Od następnego tygodnia znowu będę silną Annabelle, którą byłam na początku tego wszystkiego. Nie mogę poddać się swoim słabościom, nie teraz. 


Jak na złość, nadgarstki zaczynają mnie swędzieć, próbuję o tym nie myśleć, choć to wcale nie taka łatwa sprawa. Chodzę bez celu po domu, martwię się o przyjaciela, zastanawiam się co dalej będzie z Luke’iem. 


Muszę być silna, bo jeżeli poddam się temu, co dręczyło mnie, kiedy jeszcze mieszkaliśmy poza granicami Australii, przegram wszystko, co do tej pory udało mi się zdobyć. Nic mi wtedy nie pozostanie, bo zamknę się w domu i prawdopodobnie zrujnuje sobie życie, ponownie. Właśnie w tym momencie zdaję sobie sprawę, że przeszłość nigdy mnie nie opuści. W jakimś momencie życia będzie mnie nawiedzać widmami wspomnień, które powinny być dawno zapomniane. Wymazane z mojej pamięci już na zawsze, bez możliwości powrotu, jednak jakaś siła pozwala im od tak atakować moje myśli w najbardziej nieodpowiednich momentach. 


Głosy podpowiadają mi, bym robiła głupie, niebezpieczne rzeczy, ale tak długo jak się da, będę się powstrzymywać, chociaż wiem, że pewnego dnia po prostu nie wytrzymam i znowu zacznę to robić, mimo wszystko i wszystkich ludzi, którzy mnie otaczają, którzy chcą pomóc, którzy się martwią. 


Mój tata, jego najbardziej boję się zawieść. On jedyny wie co tak naprawdę stało się po śmierci mamy i jak na razie tylko on będzie powiernikiem mego można powiedzieć strasznego sekretu sprzed kilku lat. 


Roztrzęsiona, próbując zachować ostatki zdrowego rozsądku siadam w czarnym fotelu i włączam telewizor, by zagłuszyć jakże rozkrzyczaną paradę złych myśli w mojej głowie. Podczas oglądania jakiegoś programu muzycznego bez przerwy drapię się po nadgarstkach, co zauważam dopiero wtedy, gdy czuję ciepłą substancję na palcach. Spoglądam na zakrwawione ręce i czym prędzej biegnę do łazienki, by zmyć szkarłatną ciecz i zmienić bransoletki, bo te już do niczego się nie przydadzą. 


Rozcinam ozdoby jedna po drugiej, wrzucam do zielonego śmietniczka stojącego w łazience, później tylko delektuje się delikatnym dotykiem spływającej wody, która owija się lekko o moje nadgarstki i znika. Od razu robi mi się lepiej, kiedy cała czerwień z nadgarstków zostaje zmyta i spływa wraz z wodą do odpływu. 


Zawijam ręce w ręcznik i idę do pokoju, otwieram drugą szufladę od dołu i wysypuję jej zawartość. Po podłodze rozsypują się setki różnorodnych bransoletek. Tak, nie kłamię, jest ich tutaj chyba ponad trzysta. Muszę być przygotowana na każdą ewentualność. Poza tym bycie mną nie jest łatwe, ubezpieczam się we wszystkim, w czym tylko jestem stanie. Z biegiem czasu jeszcze się o tym przekonacie. 


Wybieram dziesięć ozdób, a resztę z powrotem niedbale wrzucam na dno szuflady. Powoli, można by rzecz, że z namaszczeniem nakładam każdą z bransoletek. Robię to bardzo delikatnie, bo rany jeszcze trochę pieką i nie chcę znowu zacząć się po nich drapać, w ogóle dotykać. 


Schodzę na dół jak gdyby nigdy nic, próbuję oszukać samą siebie, że jest w porządku, że przed kilkoma minutami nic nie zaszło. Trudne, ale wykonalne. 


Po południu słyszę dzwonek, więc zwlekam się z kanapy i idę otworzyć drzwi, bo ktoś strasznie się dobija. Raz puka, raz dzwoni. W ogóle by mi to nie przeszkadzało, gdyby nie mój ból głowy. 


Przekręcam klucz i lekko uchylam drzwi. Moim oczom ukazuje się rozpromieniona Ariana i ku mojemu zdziwieniu Jai. Jestem zaskoczona ich wspólną wizytą, ale mam też pewność, że już wszystko w porządku i mimo bólu uśmiecham się do moich gości. 


- Cześć, co wy tu robicie? – Humor mi się odrobinę poprawia, kiedy widzę ich radosne twarze.

- Przyszliśmy wyciągnąć cię z domu, Elizabeth mówiła, że nie byłaś w szkole. – Dziewczyna podchodzi do mnie trochę zaniepokojona. – Dobrze się czujesz, prawda? Nikt nic ci nie zrobił? – Łapie mnie za obie dłonie i patrzy prosto w oczy.

- Spokojnie, wszystko jest w porządku. Po prostu nie miałam dzisiaj siły wyjść z łóżka na czas. – Próbuję ich oszukać i chyba mi się udaje, bo oboje wyciągają mnie przed dom. 


Później już tylko zamykam drzwi na klucz i idę z Arianą i Jai’em uliczkami Melbourne. Przepiękny, słoneczny piątek. 


Udajemy się do parku, gdzie siadamy na trawie i rozmawiamy o różnych rzeczach, wydaje mi się albo moi towarzysze na kogoś czekają. Mam nadzieję, że to nie będzie Luke, ponieważ nie do końca wiem, co miałabym mu dzisiaj powiedzieć po wczorajszym. Chociaż to mało prawdopodobne, bo Ariana panicznie się go boi. 


- Cześć! – słyszę z daleka znajomy głos, odwracam się i widzę wszystkich, nawet Daniela, który nie wygląda tak źle, jak sobie wyobrażałam. 


Wstaję z zielonej trawy i witam się z przyjaciółmi, nie zbliżam się jednak do Skipa, jeszcze nie jestem gotowa, by spokojnie z nim porozmawiać. 


Wszyscy świetnie się bawią, nawet Daniel, który od czasu do czasu kuleje na jedną nogę. Chciałabym się dowiedzieć co zaszło pomiędzy nim a Luke’iem wczoraj w szkole, ale nie mam zamiaru psuć swojego świetnego nastroju, który wprawdzie wcale nie jest taki cudowny, ale moi przyjaciele nie muszą o tym wiedzieć.


Odchodzę trochę na bok i siadam sama na trawie, patrzę na grupkę znajomych, którzy się wygłupiają i śmieją ze wszystkiego. W jednej chwili robi mi się niewyobrażalnie smutno, nawet nie wiem dlaczego. 


Postanawiam przejść się kawałek po okolicy mając nadzieję, że znajomi nie zauważą mojego zniknięcia. Jestem w małej rozsypce i nie chcę, żeby to widzieli, niepotrzebnie się martwili, czy zadawali mnóstwo niepotrzebnych pytań, bo nadejdzie czas, kiedy wszystko powiem im sama i na pewno nie będą z tego zadowoleni. Wprawdzie nie jestem pewna, czy chcę, aby poznali moją przeszłość. 


Spaceruję już chyba z godzinę i znajduję się w jakiejś części miasta, której kompletnie nie znam. Pełno zaułków, jakichś podejrzanych uliczek. Postanawiam jak najszybciej się stamtąd wydostać, bo czuję się niepewnie, a co najdziwniejsze, zaczynam się bać. Mam wrażenie, że zaraz wydarzy się coś złego.


Rozglądam się po ulicy oświetlonej jedynie nikłym światłem pobliskiej latarni. Ręce zaczynają mi się trząść, oddech więźnie mi w gardle. Rozglądam się zdenerwowana, ale nikogo nie widzę, co nie wróży niczego dobre, bo nagle zaczynam słyszeć jakieś niezidentyfikowane głosy.


Wydaje mi się, że to dwóch albo trzech chłopaków i chyba znam te głosy, ale skąd? Robię kilka kroków w tył i na kogoś wpadam. 


- Kogo my tu mamy? Co za ślicznotka. – Jakiś chłopak zaciska mi dłoń na nadgarstku. – Czekaj, ja cię znam. – Uśmiecha się złośliwie.

- Tylko ci się wydaje. – To ci kolesie, którzy jakiś czas temu prawie zabili Luke’a. Jestem w niezłych tarapatach i nie ma przy mnie nikogo. Ty to zawsze się w coś wpakujesz, Annabelle. 

- Nie wydaje mi się, koleżanko. Jesteś tą dziewczyną od Brooksa, gdyby nie ty, byłoby po nim. – Coraz mocniej zaciska dłoń, a ja próbuję coś wymyślić, przecież muszę jakoś uciec, muszę! – No i powiedz, gdzie on jest, kiedy najbardziej go potrzebujesz? – Unosi brew ku górze i udaje zaciekawionego. 


Puszcza moje ręce i popycha na ścianę budynku stojącego tuż za mną. Ogląda mnie od góry do dołu i woła swoich dwóch kumpli. Jeden z nich jest dla mnie zupełnie obcy, więc przyglądam mu się uważnie. Jeżeli wyjdę z tego cało, będę wiedziała, kogo mam unikać. 


- Fajna jesteś, szkoda by było, gdyby coś ci się stało w tę śliczną buźkę. – Przejeżdża palcem po moich policzku i oblizuje wargi, odwracam wzrok na bok i modlę się o jakieś wybawienie, bo wiem, że nie mam żadnych szans, póki jestem sama.

- Stary, będziesz się z nią bawił, czy załatwisz sprawę i spadamy? – Jeden z jego kolegów się niecierpliwi, bo najwidoczniej mają coś jeszcze do załatwienia, być może ważniejszego, niż jakaś dziewczyna, która powstrzymała ich przed uśmierceniem Luke’a.

- Nie odzywaj się. – Patrzy na niego z niemą groźbą. Znowu spogląda na mnie z dziwnym podnieceniem i nagle napiera na moje usta. Zaczynam się szarpać, ale nic mi to nie daje, kiedy chłopak się ode mnie odrywa, funduje mi siarczyste uderzenie w policzek.

- Zostaw mnie w spokoju. – Zaczynam go błagać, kiedy przymierza się do drugiego uderzenia, nie słucha, cios jest dwa razy silniejszy i z nosa leje mi się krew. Robi to jeszcze kilka razy, potem na odchodne ponownie przyciska swoje usta do moich i odchodzi wraz z kolegami, zostawiając mnie na pastwę losu. 


Siedzę pod ceglaną ścianą z zakrwawioną twarzą i nie wiem co mam robić. Łzy samowolnie spływają mi po brudnych policzkach, nawet ich nie kontroluję. Słone krople zmywają krew, która staje na ich drodze. Próbuję się podnieść, ale za bardzo kręci mi się w głowie. 


Po jakimś czasie słyszę swoje imię. Jestem na granicy wytrzymałości, w głowie kręci mi się tak bardzo, że lada moment i stracę przytomność. Kiedy jeszcze jestem świadoma, widzę jakąś postać, która wychodzi zza rogu i podbiega do mnie, potem oczy mi się zamykają i jest tylko ciemność. 





Otwieram oczy, rozglądam się po nieznanym pomieszczeniu i wpadam w panikę. Leżę na jakiejś kanapie, przy której siedzi pies i bacznie mi się przygląda. Spoglądam na niego, a on podchodzi do mnie i kładzie mi pysk przy dłoni, lekko trącając ją nosem. Głaszczę czworonoga, kiedy do pokoju wchodzi Jai? 


- Jai? Co ja tu robię? Czekaj, gdzie jestem? – Za szybko się podnoszę i od razu opadam na poduszkę, bo zawroty głowy są zbyt silne.

- Znalazłem cię w zaułku, Annabelle, musisz powiedzieć co się stało. – Siada koło mnie zatroskany i wystraszony. – Twoi przyjaciele o niczym nie wiedzą, myśleli, że poszłaś do domu.

- To skąd ty się tam wziąłeś? – Patrzę na niego z bólem, bo nie mogę tego wszystkiego wytrzymać.

- Zawsze wracam tamtędy do domu i wiem, że kręcą się tam nieciekawe typy, ale bez powodu nie dotknęliby takiej dziewczyny jak ty. – Drapie się bezradnie po głowie.

- Niestety mieli powód, gdzie twój brat? – Rozglądam się po pomieszczeniu, ale najwidoczniej jesteśmy sami.

- Kiedy cię zobaczył, od razu wybiegł z domu. – Wzdycha ciężko i patrzy na drzwi wejściowe. – Zniknął jakieś trzy godziny temu i nadal nie mam od niego żadnych znaków życia. Anne, musisz mi powiedzieć, kto ci to zrobił i dlaczego. – Roztrzęsiony Jai zbyt mocno łapie mnie za ramiona i lekko mną potrząsam. Krzywię się z bólu, ale nie mam mu tego za złe.

- Jakiś czas temu wracałam do domu i zobaczyłam, jak dwóch kolesi bije jakiegoś chłopaka. No to co ja mogłam zrobić, próbowałam ich powstrzymać. No i okazało się, że to był Luke, a teraz się na mnie zemścili, że pokrzyżowałam im plany. – Wzruszam ramiona, co kosztuje mnie sporo wysiłku.

- Chyba wiem o kogo chodzi. – Patrzy na mnie z przerażeniem. – Nie pomyślałbym, że mogą coś takiego zrobić dziewczynie. – Kręci głową z dezaprobatą i głaska psa siedzącego przy jego nodze.

- Musimy poszukać Luke’a. – Próbuję się podnieść, ale nie jestem w stanie stanąć o własnych siłach.

- Nigdzie się stąd nie ruszasz, on powinien zaraz wrócić, poza tym nie możesz zostać tutaj całkiem sama. – Jai naciska na moje ramię, bym się położyła, w końcu mu ulegam i kładę głowę na poduszce i patrzę w sufit. Chce mi się płakać, bo to wszystko moja wina. 


Mijają chyba dwie godziny, kiedy Lala, bo tak nazywa się pies Brooksów, podchodzi do drzwi i czeka, aż ktoś je otworzy. Do środka wchodzi wściekły Luke. Z tego co widzę, nic mu nie jest. 


- Szukałem ich wszędzie i nigdzie nie znalazłem. – Zaciska dłonie w pięści i wali w ścianę, a potem przenosi swój wzrok na mnie. – Co ona tutaj jeszcze robi? – Próbuje być twardy, ale kiedy patrzy na moją pobitą, spuchniętą twarz, już nie jest takim dupkiem, jakim zwykł bywać. 


Zajmuje miejsce koło Jai’a i woła do siebie swojego pupila. Patrzę na bliźniaków i dopiero teraz jestem w stanie zauważyć, jak bardzo są do siebie podobni, ale także, co ich od siebie różni. W tym momencie oboje są zmartwieni. Luke Brooks się przejmuje, to dla mnie totalna nowość. 


- Słuchajcie, nie musicie się mną przejmować, pójdę do domu i się położę. – Próbuję ich udobruchać, ale nie dają za wygraną.

- Nie ma mowy, to za daleko, żebyś szła w tym stanie, zostaniesz tutaj do rana. – Luke nawet na mnie nie patrzy, kiedy to mówi.

- Ale co ja powiem ojcu? W sumie prawdopodobnie w ogóle nie zauważy, że mnie nie ma. – Wzdycham głośno.

Jai wstaje z kanapy, przypina smycz do obroży Lali i kieruje się w stronę drzwi.

- No to ja pójdę się przejść z psem, a wy sobie porozmawiajcie. – Puszcza mi oczko i wychodzi. 


Właśnie w tej chwili chce mi się śmiać, a nie powinnam, ledwo powstrzymuję się od wybuchnięcia śmiechem. Panuje niezręczna cisza, więc jak zawsze muszę ją przerwać. 


- To pogadamy, czy nie? – Patrzę wyczekująco na chłopaka, kiedy ten przenosi swój wzrok na mnie, zaczynam się krępować, co nigdy wcześniej mnie przy nim nie spotkało. Może to dlatego, że jestem w jego domu i w każdej chwili może mnie stąd wyrzucić, wprawdzie nie miałabym nic przeciwko.

- Nawet jeżeli chcę, nie znaczy, że ci powiem, to wcale nie jest łatwe. – Pierwszy raz wypowiadając takie słowa, patrzy mi prosto w oczy, podoba mi się to.

- Dobrze, to powiedz mi chociaż czy mam rację. Tak naprawdę nie jesteś takim cholernym dupkiem, za jakiego chcesz, żeby cię uważano, prawda? – Przeczesuję ręką włosy, które opadają mi na oczy i zakładam za ucho. Gdzieniegdzie jeszcze wystają rudawe kosmyki, ale jak na razie w niczym mi to nie przeszkadza.

- Nie będziesz zadawać już innych pytań, jeżeli odpowiem na to? – Kiwam twierdząco głową. – Tak, masz rację, zadowolona? – Mruży oczy i próbuje na mnie nie krzyczeć.

- To mi wystarczy.– Lekko się uśmiecham, bo na więcej nie pozwala moja obolała twarz. 

Luke wstaje bez słowa, myślę, że poszedł do swojego pokoju, ale on po chwili wraca z woreczkiem lodu i przykłada mi do policzka, wkłada mi go do ręki i idzie do kuchni po drugi. Tego już nie pozwala mi zabrać i sam trzyma go po drugiej stronie. Dziwnie się czuję, ale to miłe z jego strony, wiem, że czuje się winny i chce się jakoś zrekompensować, ale nie musi, nie wymagam tego od niego. 


Powieki robią się coraz cięższe i w końcu zasypiam. Nadal czuję przyjemny chłód na prawym policzku, po stronie Luke’a. 





Biegnę pomiędzy jakimiś drzewami, jest przeraźliwie ciemno i cicho, od czasu do czasu słychać tylko pohukiwanie sów. Spoglądam w górę, wysoko na niebie, pomiędzy rozłożystymi koronami drzew, kryje się okrągły, jasny księżyc. Patrzę z przerażeniem na to wszystko co mnie otacza, nagle w zupełnej ciszy słyszę odgłosy biegu, odwracam się i widzę Luke’a, który trzyma w dłoni coś połyskującego i z furią w oczach biegnie w moja stronę. Z moich ust wydobywa się jedynie ciche westchnienie, kiedy coś wbija się w mój brzuch, zostaje wyciągnięte, a potem ponownie wbite w serce. Ostatnią rzeczą jaką widzę, jest zadowolona twarz Brooksa. 





Budzę się w środku nocy, oddycham głośno i szybko, a całe moje ciało jest zlane potem. Łzy ciekną mi po policzkach, jest całkowicie ciemno i mam wrażenie, że to co było snem, dzieje się naprawdę. Rozglądam się, nie mogę niczego zidentyfikować, nagle pomieszczenia rozświetla mała lampka zapalona przez Luke’a. 


- Annabelle, uspokój się, to był tylko sen. – Potrząsa mną. Kiedy widzę jego twarz na chwile przestaję oddychać, ale potem uświadamiam sobie, że jestem w salonie, na kanapie, a Luke nie chce mnie zabić.

- Luke, ja tylko chcę wrócić do siebie do domu, proszę. – Teraz już go błagam, bo nie wytrzymam tu ani chwili dłużej, chcę położyć się w swoim łóżku i poczuć odrobinę bezpieczeństwa.

- Słuchaj, jest trzecia w nocy, ale skoro tak bardzo chcesz, zaprowadzę cię. – Odsuwa się od kanapy, bym mogła wstać, stawiam stopy na ziemi i próbuję się podnieść, ale utrzymuję się na nogach około minuty i opadam na kanapę. – Chyba powinnaś wybrać się do szpitala. – Wzdycha ciężko niezadowolony. – Ubieraj buty. – Rzuca mi trampki pod kanapę i czeka aż je zawiążę. 


Kiedy widzi, że jestem gotowa, bierze mnie na ręce i zanosi do samochodu stojącego w garażu. Usadza mnie na przednim siedzeniu obok kierowcy i zapina pasy, czuję się jak sparaliżowane dziecko. 


- Luke, nie musisz tego robić. – Z trudem przekręcam głowę w jego stronę i patrzę jak wsiada do samochodu i wkłada kluczyki do stacyjki.

- Wiem, ale chcę. – Już o nic nie pytam, tylko uśmiecham się na tyle ile mogę. 


Kiedy jesteśmy na miejscu, odpinam pasy i chcę wysiąść z samochodu, ale Luke przebiega na moją stronę, otwiera drzwi i ponownie bierze mnie na ręce. Nienawidzę tego, ale chyba inaczej nie doszłabym do budynku. 


Badania trwają około godziny, okazało się, że mam wstrząśnienie mózgu i powinnam teraz dużo leżeć. Lekarz podchodzi do Brooksa i prosi go, by zaniósł mnie z powrotem do samochodu i nie pozwalał się nigdzie ruszać przez kilka dni. Chyba myślał, że Luke jest moim chłopakiem, bo Brooks zrobił bardzo dziwną minę, której z daleka nie mogłam dobrze zidentyfikować, a uwierzcie mi, chciałabym. 


Szatyn podchodzi do mnie i chyba mam zwidy, ale uśmiecha się i bierze na ręce, jak zalecił doktor. 


- Od kiedy Luke Brooks się uśmiecha? – Oplatam dłońmi jego szyję, by nie spać.

- Od czasu do czasu mu się zdarza. – Odpowiada bardzo zadziornie, czy on zaczyna się ze mną droczyć? A może sam uderzył się po drodze w głowę? 


Rozplatam palce i puszczam Luke’a, kiedy osuwam się na siedzenie w samochodzie, w szpitalu podali mi jakieś leki, które trochę mnie usypiają, więc głowa opada mi na bok i nim się orientuję, zasypiam. 


******************
Cześć! Na wstępie chciałabym was BARDZO PRZEPROSIĆ za to, że tak długo nie dodawałam rozdziału. Napisałam go równo z 12, ale laptop mi się popsuł i musiałam trochę na niego poczekać, także w końcu dodaję, mam nadzieję, że się nie zanudzicie, oczywiście liczę na jakieś komentarze, bo dodają mi motywacji i wiem, że ktoś czyta to opowiadanie i je lubi ;) Do następnego! Mam nadzieję, że tym razem nic nie pokrzyżuje mi już planów :D