czwartek, 6 listopada 2014

Rozdział 20.



Mija godzina, a chłopaka nadal nie ma. Może go złapali? Zbiegam na dół, omal nie spadając ze schodów i lekko podnoszę rolety na tyle, by móc cokolwiek zobaczyć. Są tam wszyscy trzej, a więc go nie dorwali. 

Wracam na piętro i wchodzę do pokoju, jestem naprzeciw tarasowych drzwi, za którymi coś się porusza. Proszę, powiedzcie, że to żaden z nich. Po chwili, w ciemności udaje mi się poznać twarz Luke’a. Szybo podbiegam do drzwi i otwieram je najciszej jak potrafię.
Brooks wchodzi ostrożnie do środka przyglądając mi się uważnie. Próbuję rozgryźć jego spojrzenie, ale jest zbyt ciemno, bym mogła je określić. 

Siadamy na małej kanapie, która mieści się w rogu pokoju i milczymy. 

- Co mogę zrobić, żeby w końcu się ode mnie odczepili? – Z niechęcią przerywam kojącą ciszę, ale pytania same cisną mi się na usta.
- Nie dasz rady nic zrobić, póki Derek nie znajdzie sobie nowego celu. Na razie jesteś nim ty.
- Dlaczego właśnie ja? – Zrezygnowana osuwam się na kanapie.
- Postawiłaś mu się, nie stchórzyłaś, kiedy nas wtedy zauważyłaś.
- Moja dobroć pakuje mnie wyłącznie w kłopoty. – Wzdycham pełna sprzecznych myśli. – Na pewno nie da się zrobić kompletnie nic?
- Gdybyś miała chłopaka, na pewno by sobie odpuścił. – Wzrusza ramionami. – Jeżeli chodzi o takie sprawy, jest fair.
- Ale nie mam chłopaka i to jest problem.
- A ten Daniel? Przecież cię lubi i nie będziesz musiała go długo prosić.
- No chyba sobie żartujesz! – Wstaję z kanapy jak oparzona. – Nie będę go wykorzystywać, nie jestem taka.
- Jak chcesz, ja tylko próbuję pomóc. – Rozkłada ręce w geście obronnym i podchodzi do okna. – Chyba będę już leciał. – Zerka na wyświetlacz komórki, który oświetla mu twarz, a jego kolczyk w dolnej wardze błyszczy w sztucznym świetle.
- Dobrze, tylko niech cię nie usłyszą – podchodzę do drzwi od tarasu i szeroko je otwieram. – Na razie. Dzięki, że wpadłeś.
- Nie ma sprawy. – Rzuca na odchodne i już zsuwa się po rynnie na trawnik. 

Zanim się orientuję, Luke jest już przy krzakach i zbliża się do chodnika na głównej ulicy.
Zostałam sama, z nimi czyhającymi pod moim domem…. 



Moich prześladowców nie ma przez dwie kolejne noce. Nie wiem co się stało, ale bardzo się z tego powodu cieszę. Nie zniosłabym faktu i poczucia, że jest się cały czas obserwowanym i to we własnym domu. 

Idę w stronę swojej szafki powtarzając cały czas szyfr, którego czasem zapominam i potem stoję przez piętnaście minut przy blaszanym, niebieskim prostokącie próbując go sobie przypomnieć. 

Otwieram drzwiczki i szukam książki, którą zostawiłam tutaj w zeszłym tygodniu. Nie ma. Czyżbym jednak zabrała ją do domu i o tym zapomniała? Nieważne. 

Przekładam jeszcze kilka książek i na podłogę nagle spada mała karteczka różniąca się od papierów wypełniających moją szafkę, która, tak przy okazji, potrzebuje małych porządków.
„Spotkajmy się dzisiaj po lekcjach w parku. Mam Ci coś do powiedzenia. Luke.”

Co to ma znaczyć? Rozglądam się po korytarzu, ale nie widzę nikogo, kto nagle wybucha śmiechem. Każdy żyje własnym życiem. 

Zatrzaskuję szafkę zbyt mocno i skupiam na sobie uwagę kilku uczennic. Nie zwracam na to uwagi, bo muszę jak najszybciej znaleźć Jai’a. Przecież Luke normalnie by do mnie podszedł na korytarzu, poza tym nigdy wcześniej nie zostawiał mi jakichś dziwnych liścików. 

- Jai! – Zauważam go na końcu korytarza i biegnę w jego stronę. – Poczekaj, Jai! – Łapię chłopaka za ramię.
- Cześć Annabelle. – Uśmiecha się i przytula mnie na powitanie. – Coś się stało?
- Luke jest dzisiaj w szkole?
- Nie, w sumie od soboty go nie widziałem. Kiedyś często tak znikał, więc się nie przejąłem.
- Ok, był u mnie w piątek, wrócił do domu?
- W sobotę już go nie było. – Jai zaczął się denerwować. – Anne, co jest grane? Czy on ma jakieś kłopoty.
- Nie mam pojęcia – wzdycham ciężko, ponieważ mam złe przeczucia. Wtedy też rozbrzmiewa dzwonek na lekcje. – Muszę lecieć, pogadamy później. – Macham mu i odchodzę. 

Na wszystkich lekcjach robię, a raczej nie robię nic innego jak myślenie o tym głupim liściku. Jeżeli to jakiś jego żart, to obiecuję, że zabiję tego chłopaka gołymi rękami. 

Po ostatniej lekcji wybiegam z klasy, a Elizabeth nie jest w stanie mnie już zatrzymać. Biegnę przez dziedziniec i o mało nie wpadam pod samochód, kiedy mijam bramę i przebiegam przez ulicę. Kierowca na mnie trąbi, ale mam to gdzieś. Wiem, że coś jest nie tak. 

Zziajana wpadam do parku, początkowa jego część jest pusta, więc zapuszczam się w głąb. Zauważam kilka osób, dokładnie cztery. Widzę pośród nich Luke’a i moich prześladowców.
Przecież mogłam się wszystkiego domyślić, jaka ja  byłam głupia. Pewnie poszedł do nich, kiedy ode mnie wyszedł, dlaczego o tym nie pomyślałam…

Lekko sparaliżowana podchodzę do trzech mężczyzn i mojego przyjaciela. 

- Cześć ślicznotko – Derek uśmiecha się i łapie Luke’a za koszulkę, który patrzy na mnie ze wstydem.
- Czego chcesz? – Jestem wściekła i nie sposób tego ukryć.
- Ostra, jeszcze bardziej mi się podobasz.
- Puść go! – Patrzę na Luke’a
- Zastanowię się, ale najpierw powiedz mi dlaczego taka dziewczyna jak ty, nie ma chłopaka. – Derek chce podejść bliżej, ale automatycznie się cofam i dystans pomiędzy nami pozostaje bez zmian.
- Może sam odpowiedz sobie na to pytanie. Skoro mam tyle okazji, by mieć chłopaka, a go nie mam?
- Nikt nie jest w twoim typie? – Uśmiecha się uwodzicielsko, a ja mam ochotę zwymiotować.
- Może nie jestem zainteresowana…
- Mnie jeszcze nie znasz, może to ja cię zainteresuje, mała – puszcza mi oczko. Przysięgam, jeśli jeszcze raz to zrobi, puszczę mu pawia na buty.
- To na mnie nie działa, poza tym chyba mnie nie zrozumiałeś. Może nie jestem zainteresowana facetami? – Widzę jak na jego twarzy wykwita zaskoczenie.
- Kłamiesz. – Śmieje się nerwowo.
- Myśl co chcesz, a teraz puszczaj Luke’a i daj nam święty spokój.
Zaskoczony Derek puszcza mojego przyjaciela, a on podchodzi do mnie jak najszybciej się da.
- Nie wierzę ci, będę cię obserwować. 

Przewracam teatralnie oczami i łapię Luke’a za nadgarstek  i ciągnę za sobą. 

- Co się do cholery stało?!
- Chciałem ich zająć czymś innym, już prawie skończyłem swoją robotę, miałem uciekać, ale pojawili się w ostatniej chwili i mnie złapali.
- Tylko pogarszasz sprawę, Luke. – Opadam na pobliską ławkę.
- Serio, wolisz dziewczyny?
- Tylko to cię interesuje w tej chwili? Jesteś niemożliwy…
- No co, jakoś nie spodziewałem się takiej informacji. – Wzrusza ramionami i siada obok mnie.
- A ty jak zwykle jesteś pobity, wracasz tak do domu? Bo ja jestem zmęczona tym dniem, więc idę do siebie. – Wstaję z ławki i odchodzę kawałek.
- Czekaj! Powiedz czy to prawda? 

Podchodzę bliżej, nachylam się nad jego uchem i mówię najciszej jak się da, bo obawiam się, że oni mogą gdzieś tutaj być. 

- Oczywiście, że nie, zwariowałeś?
Znowu odchodzę kawałek i się odwracam.
- Idziesz?
- Pewnie! – Wstaje z ławki, tak jakby w ogóle nic mu nie dolegało i idziemy do mnie. Znowu muszę pobawić się w pielęgniarkę.

Jesteśmy już u mnie w domu, więc idę po apteczkę. Doprowadzam twarz Luke’a do porządku i siadamy na kanapie. 

Przez jakiś czas było naprawdę spokojnie, nikt mnie nie dręczył, z Luke’iem było coraz lepiej.
Siedzę przed telewizorem, jest sobotni wieczór, nie spodziewam się niczego nadzwyczajnego ani żadnych gości, więc siedzę już w piżamie. Prawie przysypiam przy filmie, który oglądam już któryś raz z kolei, kiedy słyszę pukanie do drzwi, a raczej walenie. 

Podchodzę do drzwi lekko zdziwiona, nie zastanawiając się ani chwili otwieram drzwi, ale nikogo nie widzę. Rozglądam się po podwórku, nadal nic. Natychmiast zamykam drzwi i przekręcam klucz. Czuję, że coś jest nie tak, że to nie żarty. Idę do salonu i od razu kieruję się w stronę okna, wyglądam na zewnątrz, tak jak myślałam. Moi prześladowcy pojawili się po raz kolejny. 


Nie wiem co robić, więc automatycznie zasłaniam wszystkie okna, zabieram rzeczy ze stolika stojącego na środku salonu i udaję się do swojego pokoju. W dłoni ściskam telefon zastanawiając się, czy zadzwonić do Luke’a. Postanawiam na razie tego nie robić, przecież oni tylko sobie stoją, jeszcze nic konkretnego nie zrobili. 

Siadam na łóżku i próbuję nie myśleć o trzech mężczyznach stojących pod moim domem. Dlaczego cię nie ma kiedy najbardziej jesteś potrzebny, tato? Ta twoja cholerna praca tak bardzo mnie niszczy. Gdybyś tu był, może by sobie poszli. 

Gaszę światło i kładę się do łóżka, kołdrę naciągam pod sam nos, sama nie wiem po co, może myślałam, że będę w ten sposób bezpieczniejsza. Głupie, ale wszyscy czasami łudzimy się, że najprostsze rozwiązanie będzie tym najlepszym. Rzadko tak bywa w sytuacjach podobnych do mojej. 

Już prawie śpię, kiedy słyszę dźwięk tłuczonego szkła, a po podłodze toczy się kamień. Zdenerwowana i wystraszona nie na żarty wyskakuję z łóżka i podnoszę przedmiot, który dosłownie przed chwilą wybił szybę w oknie mojego pokoju. Do głazu przyczepiona jest jakąś kartka. Odwiązuję sznureczek przytrzymujący obie rzeczy razem i rozkładam wiadomość.
„Nas nie oszukasz, ślicznotko. Teraz na pewno nie damy Ci spokoju, lepiej się pilnuj”.
Świetnie. Co ja mam teraz zrobić? Podchodzę do zniszczonego okna i spoglądam na ogród. Stoi tam jeden z nich i patrzy się prosto na mnie, uśmiecha się, ale to nie jest dobry uśmiech, jeśli wiecie o co mi chodzi. 

Po chwili dołączają do niego pozostali. Cała trójka stoi  tam i się na mnie patrzy, szybko odchodzę od okna i rzucam się po telefon. Od razu dzwonię do Luke’a, bo nie wiem co robić, nigdy wcześniej się tak nie bałam. Obudziłam go, ale postanawia do mnie przyjść, jednak nie mam pojęcia, jak miałby się dostać do mojego domu. 

Powiedziałam mu, że stoją w ogrodzie i być może da radę wślizgnąć się frontowymi drzwiami. Zbiegam po schodach i siadam na panelach opierając się o drzwi wejściowe. Czekam. Nic innego mi nie pozostaje, jak tylko siedzieć i czekać na Brooksa.
Słyszę cichutkie pukanie i aż podskakuję, podnoszę się z podłogi i ostrożnie otwieram drzwi, a Luke szybko wchodzi do środka. Roztrzęsiona podaję mu liścik, który niedawno dostałam. 

- Skoro tak się sprawy mają, zostanę tu z tobą całą noc.
- Dziękuję, Luke. – Rzucam mu się na szyję i przytulam chłopaka z całych sił. Mogłabym tak stać aż do rana, bo przez ten moment czuję się naprawdę bezpieczna. 


***************
Cześć, wiem, trochę mnie tutaj nie było, ale bywało różnie, to co chwilę jakaś choroba, innym razem dużo nauki, co ja poradzę. Chciałam dodać szybciej, ale nie zawsze miałam czas, by dokończyć rozdział, lub po prostu nie miałam żadnego pomysłu. Jeśli ktokolwiek jeszcze to czyta, to dziękuję za cierpliwość.