czwartek, 31 października 2013

Rozdział 7.

Zmęczona wracam do domu. Rzucam torbę na pierwszy schodek, po czym wchodzę do salonu, w którym siedzi tata. W pierwszej chwili mam wrażenie, że to tylko jakieś moje głupie przywidzenie, jednak po chwili podejrzenia rozmywają się, bo ojciec do mnie podchodzi.

- Musimy porozmawiać - patrzy na mnie, bardzo dobrze znam ten wzrok, wiem co zaraz usłyszę. Mój kochany tatuś właśnie zaserwował mi swoje najbardziej przepraszające spojrzenie.
- O czym? - opadam ciężko na kanapę i zamykam oczy, bo chcę odsapnąć od tego świata choć na maleńką chwilę.
- Będę musiał wyjechać na tydzień - wzdycha i siada koło mnie - Annabelle odezwij się.
- Co mam powiedzieć? Że nie widziałam cię prawie od dwóch tygodni, bo się mijamy? A teraz wyjeżdżasz na tydzień, cudownie. Myślałam, że coś się zmieni, że będziesz miał dla mnie odrobinę więcej czasu. Chociaż godzinę tygodniowo, ale myliłam się, zawsze tak jest - oczy zachodzą mi łzami, a głos zaczyna drżeć. Mężczyzna mnie obejmuje i mocno do siebie przytula.

Mam tylko jego, chociaż to pojęcie względne.

- Jak wrócę, postaram się być wcześniej w domu, obiecuję - całuje mnie w czoło.
- Kiedy wyjeżdżasz?
- Za godzinę - spogląda w bok, gdzie stoi jego walizka, czemu wcześniej jej nie zauważyłam?
- Pójdę do siebie, miłego wyjazdu. Wracaj szybko i się o mnie nie martw. Poradzę sobie, nie mam innego wyjścia - uwalniam się z jego uścisku, podnoszę się z kanapy i nie zaglądając do kuchni, chociaż jestem głodna jak wilk, idę na górę. Zamykam się w pokoju i opadam na łóżko. Serce pęka mi na pół, kiedy myślę, że znowu zostanę sama, mam tego dość! Wprawdzie zawsze jestem sama, ale wiem, że ojciec wróci wieczorem bądź w nocy. Mam pewność, że jest w swojej sypialni, w domu. Czuję jego obecność. A teraz już całkowicie go nie będzie. Tęsknie za nim, cholernie za nim tęsknię i jest mi cholernie przykro, że z dnia na dzień ma dla mnie coraz mniej czasu, w sumie w ogóle go dla mnie nie ma.
Tęsknię za tym co było, ale chyba jak każdy. Człowiek w życiu przeżywa takie chwile, których brakuje mu nawet po dwudziestu latach i ciągle do nich powraca, nie zapomina.
Wspomnienia goszczą się w głowie i zajmują przeróżne miejsca. Czasami zostają na dłużej, ale rzadko. Zazwyczaj tylko wypijają herbatę i już ich nie ma, ale ty i tak pamiętasz. Ich cienie dalej kołatają się po twojej głowie, a łzy samoistnie napływają do oczu, bo wiesz, że szybko nie wrócą. Te czasy nie wrócą nigdy, dlatego tak bardzo potrzebujesz wspomnień. Musisz pamiętać jakim byłeś człowiekiem, co przeszedłeś i jak się zmieniłeś. Bo gdyby nie to, czy wiedzielibyśmy, kim tak naprawdę jesteśmy?


Budzę się strasznie zmęczona. Dzień jest niezbyt ładny, a moją głowę rozsadza ból. Wychodzę mozolnie z łóżka i wolnym krokiem zmierzam do łazienki. Ubieram pierwsze lepsze ubrania, które wpadają mi w ręce, po czym schodzę na dół. Zejście po schodach zajmuje mi o wiele więcej czasu niż zwykle.

Generalnie przez cały dzień w szkole byłam w dziwnym nastroju i nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Teraz siedzę na schodkach przed domem i zastanawiam się, co porabia tata. Pewnie siedzi w papierach albo jest na jakimś głupim spotkaniu.

Szczerze nienawidzę jego pracy. To wszystko przez nią. Gdyby nie to, pewnie do tej pory mieszkałabym w Edynburgu.

Jednak nie ma co gdybać, jest jak jest i muszę się z tym pogodzić.
Już mam zbierać się do domu, kiedy słyszę, jak ktoś mnie woła. 

- Annabelle! - odwracam się i widzę rozpromienioną Arianę.
- Hej Ari - podchodzę do niej i przytulam na powitanie - co tutaj robisz?
- Przechodziłam i cię zauważyłam. Czemu siedzisz sama? - siadamy na schodkach, a Ariana wpatruje się we mnie tymi swoimi dużymi oczyma.

Uśmiecham się lekko, wprawdzie nie wiem co powiedzieć. Lubię czasami siedzieć sama, chociaż zazwyczaj ta samotność mi doskwiera, jednak nie dzisiaj, nie w tym momencie.

- Tata wyjechał, więc nie mam co robić w domu i tak sobie tutaj siedzę.
- Na schodach? - dziewczyna patrzy na mnie z pobłażaniem.
- Tak, to właśnie ja - odwracam wzrok, bo nie chcę dłużej tego ciągnąć.
- Chodźmy się przejść, nie pozwolę ci siedzieć tutaj cały dzień - Ari łapie mnie za rękę i pomaga wstać.

Idziemy do miasta, jakoś nie mam na to wielkiej ochoty, ale nie chcę robić przykrości Arianie, więc nic nie mówię na ten temat.

Rozmawiamy przez całą drogę, aż wreszcie rozgadana Ari milknie.

- Co się stało? - patrzę na nią i kładę ręce na ramionach dziewczyny.
- Stoi tam. Jai - głos jej drży.
- Podejdź do niego, co ci szkodzi?
- Jest z bratem, boję się go - po tych słowach od razu odwracam się w stronę braci Brooks. 

Luke rzeczywiście tam jest. Chłopak, od którego powinnam trzymać się z daleka, a on jakimś dziwnym trafem zawsze staje naprzeciw mnie. To znak, mówię wam. Muszę go rozgryźć.

- No to może usiądziemy na tamtej ławce? - pokazuję jej miejsce niedaleko chłopaków, ponieważ chciałabym zobaczyć jak ten zły bliźniak zachowuje się w obecności swojego brata. Czy jest tak samo agresywny i dla niego?
- Nie za blisko? - Ari patrzy na mnie ze strachem w oczach.
- Chyba nie zabroni ci usiąść na ławce, co? - rozkładam ręce bo już nie mam na to wszystko siły, po czym kładę je na biodrach i czekam na odpowiedź dziewczyny.
- Pewnie będziesz się ciągle patrzyła w jego stronę.
- Ari, daj spokój, niby po co? Tobie się podoba Jai - wywracam oczami, dalej próbuję ją tam zaciągnąć.
- Mówię o Luke'u. Elizabeth mówiła mi, że o niego wypytujesz.
- Czy to ma jakieś większe znaczenie? To moja sprawa - wzdycham głośno, bo brak mi sił. Mam już tego po dziurki w nosie, co ich to obchodzi.
- Lubisz niegrzecznych? - wytrzeszczam oczy i prawie dławię się własną śliną.
- Co proszę? Nie po to o niego pytałam. Czy zawsze musi chodzić o TO? Poza tym pewnie nie zabawię tu długo. Nie mam zamiaru z nikim się wiązać, uwierz mi. To zupełnie inna sprawa.
- Oj wiem, to też Elizabeth mi powiedziała.
- Chodźmy na ławkę - nie czekam na żadną odpowiedź, tylko ciągnę Arianę w tamto miejsce. 

Siadamy wygodnie na drewnianych belkach. Moja przyjaciółka próbuje udawać, że nie interesuje jej jednej z bliźniaków i stara się nie zerkać w stronę Jai'a, ale średnio jej to wychodzi. A ja jak nigdy patrzę się prosto na Luke'a. Kiedyś bym tego nie zrobiła, ale teraz już mi wszystko jedno. Nie mam nic do stracenia, poza tym chyba mnie nie zabije za to, że czasami na niego spojrzę.

Nie odzywamy się do siebie z Ari, ale wcale nam to nie przeszkadza.

W końcu udaje mi się złapać wzrok Luke'a. Chłopak patrzy na mnie ze złością, ale im dłużej spoglądam w jego oczy, tym prędzej zaczyna się łamać. Widzę, jak się zmienia. Gniew przeradza się w smutek, a agresja w zagubienie. Pewnie jest święcie przekonany, że nie mam o niczym pojęcia, ale jeszcze się dowie, jak dużo potrafię wyczytać z jego spojrzenia potrzeba mi tylko trochę czasu. Wtedy dojdę do tego, co tak naprawdę się z nim stało.

- Annabelle! - Ari szturcha mnie w ramię - obudź się. Luke Brooks idzie w naszą stronę, a ty cały czas się na niego gapisz. Zaraz oberwiesz.

Nie zwracam na nią uwagi, czekam cierpliwie na reakcję chłopaka. Nie mówi nic, przechodzi koło mnie i jedyne na co go stać w tym momencie, to zmierzenie mojej osoby wzrokiem. Jakoś nie bardzo mnie to wystraszyło. 

- Anne, zgłupiałaś do reszty? Teraz już nie będziesz miała życia.
- Nie boję się go, poza tym wiesz, co mam zamiar zrobić.
- I w ogóle tego nie popieram, ale zmieńmy temat. Dołączysz do nas jutro po szkole?
- Jutro po lekcjach mam odsiadkę w kozie.


***************
Cześć ludzie, może nie jest najciekawszy i najdłuższy, ale naprawdę na więcej nie miałam siły. W najbliższych dniach postaram się przepisać kolejną część :D Jeżeli są jakieś błędy to bardzo przepraszam, ale chwilowo nie mam worda i pisałam to bezpośrednio tutaj, mam nadzieję, że komu się spodoba i pojawią się jakieś komentarze. Wiem, że wchodzicie na mojego bloga, ale co mi po tym, skoro nie mam waszych opinii? Bardzo mi na nich zależy, także proszę, komentujcie ;) 

środa, 2 października 2013

Rozdział 6.

Wchodzę powoli po schodach i zamykam się w swoim małym świecie zawalonym kilkoma pustymi pudłami. Wzdycham ciężko i przewracam oczami, po czym wkładam jeden karton do drugiego i zanoszę do pokoju gościnnego, który na razie mogę nazywać graciarnią. 


Reszta tygodnia mija szybko, weekend wcale nie zwolnił, a raczej przyspieszył, skończył się zanim zdążył się dobrze zacząć. Jednak nie o czas tu chodzi, a o mój nastrój, jestem szczęśliwa, w końcu czuję, że mam znajomych. Codziennie ktoś stoi pod drzwiami mojego domu i domaga się, bym wyszła z pokoju i pooddychała świeżym powietrzem, oczywiście korzystam, póki nie mamy jeszcze zbyt wiele nauki. I chyba o takim życiu od dawna marzyłam. Chciałam gdzieś przynależeć i oto jestem. Mieszkam w Australii, gdzie mam jakieś perspektywy na życie towarzyskie. 



Mamy poniedziałek, pora wstawać. 


Wychodzę z domu wcześniej. Idę chodnikiem i jem jabłko, rozglądając się dookoła. Pogoda nadal jest ładna, choć wieje lekki wiatr. Poprawiam sweter, który spada z mojego ramienia i idę dalej. Przede mną podąża jakaś ciemna postać, kiedy podchodzę bliżej poznaję czarną, skurzaną kurtkę i tego samego koloru spodnie oraz buty. To Luke Brooks, od którego kazano trzymać mi się z daleka. 


Wyprzedzam chłopaka, mam nadzieję, że mnie nie rozpoznał i idę prosto do szkoły.  Kiedy jestem coraz bliżej budynku dobry humor ze mnie ulatuję, wchodzę do środka i od razu kieruję się w stronę łazienki. Wchodzę do pomieszczenia i opieram ręce na umywalce, po czym spoglądam w lustro. Patrzę prosto w odbicie swoich zielonych oczu i widzę to wszystko, przed czym przez cały czas się wzbraniałam. Niechciane uczucia powoli powracają. 


Pozostawiam w łazience lustrzane odbicie moich przestraszonych oczu i wychodzę na korytarz. Idę pod klasę, w której będę miała lekcje, siadam na ławce, wyciągam słuchawki i włączam muzykę. Zatracam się w niej do tego stopnia, że nie czuję szturchnięcia Elizabeth. Brunetka zawsze jest zaabsorbowana moim zamyśleniem, za każdym razem pyta się, jak ja to robię. Jej nigdy nie zdarzyło się coś podobnego. Tak to jest, jak człowiek za dużo myśli. Wyobrażasz sobie różne rzeczy, powstają problemy, których nie było i nie powinno być. Chociaż czasami po prostu wyobrażam sobie swoje życie. Lepsze życie, gdzie mam dom i przyjaciół. Świat, w którym moja mama żyje, a ja jestem szczęśliwa. Teraz, mimo tego, iż mam znajomych, nie zawsze czuję się dobrze w ich towarzystwie. Ale to wcale nie przez nich, to przeze mnie. Od czasu do czasu mam wrażenie, że do nich nie pasuję i zachodzę w głowę, dlaczego w ogóle spędzają ze mną czas. 


Beth coś do mnie mówi, ale kompletnie jej nie słucham, chociaż jestem świadoma jej obecności i próby nawiązania jakiegokolwiek kontaktu. Przekręcam głowę i patrzę na korytarz zapełniający się ludźmi. Na swoje nieszczęście łapię jedno spojrzenie. Złe spojrzenie, którego powinnam się wystrzegać jak ognia. Patrzę teraz w te brązowe oczy, kipiące nienawiścią, agresją i gniewem. Oczy, które patrzą w moje wystraszone, ale na tyle zdeterminowane, by nie spuścić wzroku.  Przyglądam mu się jeszcze przez chwilę i w ułamku sekundy to dostrzegam, ponieważ już dzisiaj to widziałam, dokładnie to samo co przed chwileczką. Jego prawdziwe spojrzenie ukryte za murem złudzeń. To gra. Wszystko jest grą. Tak mi się przynajmniej w tym momencie wydaje. 


Zadaję Elizabeth jedno pytanie. 


- Czy on zawsze taki był?
- Kto? – dziewczyna patrzy na mnie ze zdziwieniem.
- Luke Brooks – widzę, jak jej wyraz twarzy się zmienia, powinnam się tego spodziewać.
- Mówiłam ci, żebyś trzymała się od niego z daleka – patrzy na mnie spode łba.
- To tylko pytanie, a nie jakaś zbrodnia. Zawsze taki był? – brunetka chwilę się zastanawia, ale w końcu odpowiada, uprzednio głośno wzdychając.
- Nie, kiedyś był normalny, ale jakieś cztery lata temu zaczął się zmieniać. Stawał się chamski, z czasem narastała agresja i gniew jakim wszystkich obdarzał.
- Nie dziwi was to, że z normalnego chłopaka tak z dnia na dzień zmienił się w niego?  - dyskretnie kiwam głową w jego stronę.
- To nie moja sprawa, twoja tym bardziej.
- A może coś się stało? Może z czymś sobie nie radzi? – Elizabeth łapie mnie za rękę i mocno ściska.
- Nawet jeżeli, to co? Co ty masz do tego? Wiem, że próbujesz pomagać ludziom, ale całego świata nie zmienisz. Zawsze gdzieś będzie takie Luke. Zawsze – wyrywam dłoń z jej uścisku i patrzę jej w oczy, w których widzę wyłącznie obojętność.
- Może zbytnio się przejmuję, ale nie umiem bezczynnie patrzeć na takich ludzi. Może wystarczyłaby jakaś rozmowa? Poza tym możliwe, że nie zabawię tu długo, więc czemu by komuś nie pomóc?
- Ale dlaczego? Daj mi konkretny powód.
- Skoro na razie nie jestem w stanie pomóc samej sobie, postaram się pomóc komuś innemu. Poza tym wydaje mi się, że on naprawdę taki nie jest. Znam jego wzrok. Dlatego to wszystko – odchodzę i zostawiam dziewczynę samą. 


Trochę źle się z tym czuję, chociaż z drugiej strony nie jest mi przykro. Nie będę się z nią kłóciła, bo widzę, że Elizabeth już dawno podjęła decyzję i raczej jej szybko nie zmieni.
Było dobrze przez chwilę, a teraz siedzę w szkolnej toalecie i targają mną sprzeczne uczucia. Zachodzę w głowę, dlaczego chcę dowiedzieć się więcej o tym chłopaku. Dlaczego tak bardzo chcę mu pomóc. A jeśli się mylę? Co, jeżeli on naprawdę taki jest? Ale przecież chłopak, który jeszcze kilka lat temu był normalnym nastolatkiem, nie mógł od tak z dnia na dzień zmienić się w postrach szkoły. Nie mogę w to uwierzyć. Wiem, że jest w tej historii jakieś drugie dno, którego jeszcze nikt nie odkrył. Poza tym, widziałam jego spojrzenie. Było pełen smutku, strachu, dezorientacji i bezsilności i mimo tego, że dostrzegłam je tylko na kilka sekund, było prawdziwe, stało się, widziałam to i teraz nie dam sobie z tym spokoju. 


Nie mam najmniejszego pojęcia, co mogło go spotkać, ale strasznie chcę mu pomóc. I nie wiem, czy myślę dobrze czy nie. Czy naprawdę coś jest na rzeczy, czy nie ma komu pomagać, ale spróbuję. Najwyżej później tego pożałuję. 


Zupełnie zapominam o upływie czasu i wybiegam z łazienki, bo jestem już spóźniona na lekcję. Wpadam do klasy, a nauczyciel patrzy na mnie z ostrym wyrazem twarzy. Lekko się uśmiecham, jednak na nic się to zdaje, trochę skrępowana siadam w ławce.
W piątek mam się stawić w kozie. Jedno spóźnienie i już mam siedzieć po lekcjach? Za jakie grzechy. 


Jest dopiero poniedziałek, więc się zbytnio nie zamartwiam, no chyba, że załapie do końca tygodnia jeszcze jakieś spóźnienia. Jak na razie to tylko dwie godzinki po lekcjach w piątkowe popołudnie. 















*********************************
Cześć, wiem, że może nie jest najdłuższy i najlepszy, ale w końcu się do niego dostałam, także dodaję, mam nadzieję, że pojawią się jakieś komentarze, bo jest mi naprawdę przykro, kiedy ich nie ma :c Do następnego.

sobota, 17 sierpnia 2013

Rozdział 5.



Wchodzę do domu, cichego i pustego. Nie zatrzymuję się, idę od razu do swojego pokoju, bo jestem zmęczona. Kładę się spać, bo nie mam już na nic siły, nawet na myślenie i zamartwianie się. Chociaż z tego jestem niezmiernie zadowolona. 


Przebiegam przez ulicę, bo czuję, że spóźnię się na pierwszą lekcję. Po drodze wpadam na jakąś kobietę, nie mam czasu jej przeprosić, ponieważ muszę przed lekcjami spotkać się jeszcze z Danielem i Elizabeth. Przed szkołą zauważam Jamesa. 

- Cześć Annabelle – macha do mnie.
- Cześć – odmachuję zadowolona i wchodzę do szkoły. 

Na korytarzu jest już mnóstwo uczniów, więc muszę się przeciskać, żeby dotrzeć pod swoją klasę. Po drodze o mało nie wpadam na chłopaka, który wczoraj potraktował mnie jak jakiegoś śmiecia. Patrzy na mnie z obrzydzeniem i wściekłością. Co znowu zrobiłam?
Próbuję o tym nie myśleć i podchodzę do Elizabeth. 

- Cześć – kładę ręce na kolanach, kiedy dziewczyna się odwraca, bo muszę złapać trochę oddechu. Nie spodziewałam się, że ten bieg do szkoły tak mnie wykończy.
- Ktoś trochę zaspał – brunetka śmieje się i kładzie mi rękę na ramieniu, kiedy się podnoszę.
- Musiałam nie usłyszeć budzika – uśmiecham się lekko i wchodzimy do klasy.

Siadamy w ostatniej ławce i rozmawiamy o wczorajszych kręglach, z ławki obok zagaduje nas Daniel. 

- Co robicie dzisiaj po szkole?
- Jeżeli nadal będą takie luzy, to nic – Elizabeth odpowiada i oboje patrzą teraz na mnie.
-  Niestety nie mam czasu. Muszę posprzątać dom i wypakować resztę rzeczy, chociaż nie wiem czy jest sens. W każdej chwili możemy się wyprowadzić.
- Szkoda, ale jak zmienisz zdanie, daj nam znać – chłopak uśmiecha się i siada prosto, bo nauczyciel krzywo na niego patrzy. 

Czyżbym miała przyjaciół? 


Lekcja szybko się kończy, siadam na ławce i ziewam. Jestem niewyspana i głodna, ale największą ochotę mam na kawę. Jak na zawołanie na korytarzu pojawia się Ari z tacą pełną kubków z kawą. 

- Pomyśleliśmy, że ci się przyda – James podaje mi kubek, który od razu rozgrzewa moje dłonie. 

Upijam łyk ciepłego i pobudzającego napoju, po czym patrzę na ludzi chodzących po korytarzu. W pewnej chwili mój wzrok ześlizguje się z roześmianej blondynki na twarz szatyna, który patrzy na mnie z nienawiścią. Krztuszę się kawą, więc Beth klepie mnie po plecach. Z oczu lecą mi łzy i przez chwilę nie mogę złapać oddechu.

- Co się stało Ann? – przerażona Ari patrzy mi w oczy.
- Nie, nic. Tylko…  - urywam w pół zdania.
- Co tylko? – wszyscy na mnie patrzą i oczekują szybkiej odpowiedzi, bo przerwa zaraz się skończy.
- Wczoraj wchodziłam do szkoły i wpadłam na jakiegoś chłopaka. Wiecie, czarne spodnie, skórzana kurtka, kolczyk w wardze. Oczywiście go przeprosiłam, ale on patrzył na mnie, jakbym zabiła jakiegoś członka jego rodziny. No i dzisiaj prawie znowu na niego wpadłam, a w jego oczach widziałam tylko nienawiść. A zakrztusiłam się kawą, bo patrzyłam sobie spokojnie na ludzi i nagle nasze spojrzenia się skrzyżowały. Gdyby wzrokiem można było zabijać, już dawno byłabym martwa. Kto to jest? – patrzę na nich, ale w tej samej chwili przerwa się kończy i widzę na ich twarzach ulgę.
- Opowiemy ci później – Elizabeth klepie mnie lekko po plecach, kiedy idziemy do klasy.

Jednak później też niczego się nie dowiaduję, za każdym razem mnie spławiają.
Do domu wracam zdenerwowana, bo naprawdę liczyłam na jakieś informacje. Cokolwiek.
Rozsiadam się na kanapie i włączam telewizor. Dawno tego nie robiłam. Zachowuję się tak jak jestem naprawdę zła i zaniepokojona. Siadam, niemalże kładę się na kanapie i oglądam telewizję do znudzenia. Mimo tego, że mam mnóstwo roboty, nie jestem w stanie o tym myśleć. Dlaczego nie chcą mi nic powiedzieć? Czy jest w tym coś złego? Przecież nikt na tym nie ucierpi, to tylko słowa, kilka informacji, które chciałabym znać. 

W końcu otrząsam się z amoku i biorę się do roboty, bo tata będzie nieźle wkurzony, jeśli kompletnie niczego nie zrobię. 

Rozpakowuję kolejne pudło z mnóstwem zdjęć z mojego dzieciństwa. Na fotografiach są wszyscy. Ja, mama i tata. Po policzkach spływa kilka łez, kiedy je przeglądam. Potrząsam głową, chowam zdjęcia do szuflad i biorę się za inny karton. Nie mogę żyć samymi wspomnieniami, to już minęło, nie wróci, nigdy. 

Chwilę później słyszę pukanie. Idąc otworzyć drzwi potykam się o jakieś pudełko i ląduję na chłodnych panelach. Wstaję z obolałym kolanem i lekko kulejąc otwieram drzwi. Na ganku stoi Elizabeth a tuż za nią cała reszta moich znajomych.  Wszyscy są uśmiechnięci od ucha do ucha. 

- Cześć, wybaczcie, ale nie wyjdę, mam dużo roboty – pokazuję pudła, które znajdują się za mną.
- Wiemy i dlatego przychodzimy z pomocą – James od razu wchodzi do środka, reszta robi to co on. Oszołomiona zamykam drzwi i wchodzę do salonu.

Moi przyjaciele siedzą na kanapie i rozglądają się po pomieszczeniu.

- Kurcze, ładnie tutaj – Daniel kręci głową.
- Dziękuję – uśmiecham się i idę do kuchni.

Elizabeth od razu podąża za mną. Patrzę na brunetkę i zadaję to samo pytanie co w szkole. 

- Kim jest ten chłopak? Dlaczego unikacie odpowiedzi na to pytanie?
- Lepiej, żebyś nie wiedziała kto to – patrzy na mnie i kręci głową, żebym więcej nie drążyła tego tematu, ale nie zamierzam pójść jej na rękę.
- Zróbmy tak. Ja będę decydować co dla mnie dobre, a ty mi powiesz, kto to jest. Najwyżej później tego pożałuję – nie spuszczam z niej wzroku.
- No dobrze – dziewczyna ulega, ale widzę, że robi to niechętnie. Odsuwam krzesło i siadam obok Elizabeth.
- No to słucham – kładę ręce na stół.
- To Luke Brooks. Najagresywniejszy chłopak w szkole, wszyscy się go boją. Nie odpuszcza nikomu, chociażby za zwykłe szturchnięcie. A wiesz co jest w tym wszystkim najśmieszniejsze? Wszystkie dziewczyny wzdychają na jego widok, chociaż cholernie się go boją i wiedzą, że on nigdy nie spojrzy na nie tak, jakby tego chciały. Poza tym on nie jest taki dla tych wszystkich dziewczyn. On nawet na nie nie patrzy. Totalnie nie zwraca na to wszystko uwagi, a one i tak wzdychają.  Mówię ci, trzymaj się od niego z daleka. To moje pierwsze ostrzeżenie, mam nadzieję, że nie będę musiała dawać ich więcej.
- Wy też się go boicie – patrzę na Beth, a ona spuszcza wzrok – rozumiem, że to odpowiedź twierdząca. 

Odchodzimy od stołu i wracamy do salonu, w którym w najlepsze trwa popołudnie filmowe u Annabelle na kanapie. 

- Słyszałam, że mieliście mi pomagać. No raz, raz na górze jest więcej pudeł – klaskam w dłonie i prowadzę ich do mojego pokoju. 

Wszyscy rozglądają się po pomieszczeniu, a ja nurkuję w stosie kartonów, bo chcę to jak najszybciej skończyć. W jednym z pudeł znajduję jakieś ubrania, okazuje się, że to część ciuchów mojego taty. Wyciągam paczkę z pokoju i ciągnę do sypialni ojca.

Tak mija nam dzień, sześcioro ludzi i ja krzątających się po domu w celu znalezienia odpowiedniego miejsca  na graty, które ja i mój tata ze sobą przywieźliśmy. Wieczorem zamawiamy pizzę, a po jej zjedzeniu każdy idzie w swoją stronę. Jako ostatnia z domu wychodzi Ariana, żegnam dziewczynę, a potem macham do reszty, która stoi już za furtką.

- Do zobaczenia jutro w szkole! – krzyczę i wchodzę do domu. 


*****
Cześć! Wiem, ze bardzo długo mnie nie było, ale są wakacje i naprawdę nie miałam zbyt wiele czasu, by siedzieć przed komputerem. Chciałam je wykorzystać, ale teraz jest jak jest, znalazłam trochę wolnego czasu i przepisałam, to co miałam przepisać. Mam nadzieję, że ktoś to jeszcze czyta oraz, że nikogo nie zanudzę tym rozdziałem. No bo miałam przerwę, wszyscy to wiemy. Życzę miłego czytania i zobaczymy się przy następnym, postaram się go dodać trochę szybciej niż ten ;) Liczę na komentarze, naprawdę szczere komentarze ;) 

niedziela, 16 czerwca 2013

Rozdział 4.



Budzę się wcześnie rano, zaspana idę do łazienki wziąć jakiś pobudzający prysznic.
Schodzę na dół, jem śniadanie i pomimo tego, że wstałam wcześnie rano, muszę biec do szkoły, bo moja wizyta w łazience trochę się przedłużyła. Nie zwracam uwagi na pogodę ani na ludzi, których mijam.  

Muszę jak najszybciej zdążyć do szkoły, nie mogę spóźnić się pierwszego dnia. Jestem już coraz bliżej i z każdą sekundą przyspieszam, by jak najszybciej przemknąć przez drzwi wejściowe i dojść do klasy jeszcze przed dzwonkiem. 

Zamaszystym ruchem otwieram drzwi, włosy opadają mi na twarz i zasłaniają cały widok, czuję, że na kogoś wpadam. 

Osoba od razu odskakuje na bok, jak oparzona. Odgarniam nieznośne kosmyki z twarzy i spoglądam w jej kierunku. To chłopak, wysoki szatyn o lekko kręconych włosach. Skórzana kurtka, czarne spodnie i buty tego samego koloru. Ma kolczyka w wardze i patrzy na mnie z gniewem. 

- Przepraszam, nie widziałam cię – nie odpowiada, mierzy mnie tylko od góry do dołu, czuję jak jego zimne spojrzenie prześlizguje się po moim ciele. Przez moment na jego twarzy widzę wstręt. Chłopak odchodzi, a ja zachodzę w głowię, co takiego zrobiłam, że obdarzył mnie takim spojrzeniem. Niechcący na niego weszłam, to wszystko. Zdziwiona i zaskoczona całym zajściem idę pod klasę. Dostrzegam Elizabeth i Daniela, nie wiem co robić, podejść czy udać, że ich nie widzę? Koniec końców przełamuję się i staję obok przyjaciół. 

- Cześć wam – mówię i sztucznie się uśmiecham, bo tajemniczy chłopak nie daje mi spokoju.
- Cześć Annabelle – Elizabeth rzuca mi się na szyję, a Daniel podnosi rękę i się uśmiecha. 

Dziewczyna nadal wisi na moich ramionach, ale wcale mi to nie przeszkadza. 

- Halo, ziemia do Annabelle – zdaję sobie sprawę, że dziewczyna macha mi ręką przed nosem.
- Tak? – drapię się po skroni.
- Co się tak zamyśliłaś?
- To nic takiego – wymuszam uśmiech, żeby dziewczyna nie dociekała informacji. 

Przez chwilę biję się z myślami, ale w końcu postanawiam na razie niczego im nie mówić. Całe to zajście zostawić dla siebie, wzrok tego chłopaka i jego sposób bycia.
Przecież to trochę dziwne, żeby od razu patrzeć z taką nienawiścią, nie popełniłam żadnej zbrodni. 

Wchodzimy do klasy, siadam obok Beth i rozmawiamy przez całą lekcję.  Na szczęście nauczyciel jest tak pochłonięty opowiadaniem o sowich ulubionych faktach historycznych, że nie zwraca na nas uwagi. Koleżanka z ławki wypytuje mnie o miasta, w których mieszkałam i o ludzi, których tam poznałam. 

- Kurcze, nie wiem jak to jest, ale ci współczuję i może nawet trochę zazdroszczę. Miałaś okazję zwiedzić tyle miejsc, ale wszystko ma swoją cenę, straciłaś wielu przyjaciół.
- Czasem tak bywa, co ja na to poradzę – odwracam wzrok, bo zalewa mnie fala smutku i nie chcę, żeby dziewczyna to zauważyła.

Lekcja kończy się dość szybko i wychodzimy z klasy. Siadam na ławce, a obok mnie Daniel i Elizabeth. Dziwnie się czuję siedząc w środku, nie przywykłam do tego. Zazwyczaj siadałam sama.

- Co dzisiaj robisz, Anne? – brunetka szturcha mnie w ramię i uśmiecha się, pokazując swoje ładne, białe, proste zęby.
- Pewnie poczytam jakąś książkę – odwzajemniam spojrzenie i patrzę na siedzącego z drugiej strony Daniela.
- Ty tylko w tych książkach. Zapraszam cię na kręgle, idziemy dzisiaj całą paczką.
- Nie, będę wam tylko przeszkadzać – znowu kieruję wzrok na dziewczynę, która wydaje się być rozbawiona moją odpowiedzią.
- Co ty gadasz! Będzie fajnie, przyjdę po ciebie o 16, bądź gotowa. 

Jednak nie słucham Elizabeth już od dobrych kilku minut, bo moją uwagę przykuł chłopak, który zgotował mi bardzo miłe powitanie. Stoi sam, ludzie omijają go jak tylko się da, najwidoczniej się go boją, ale dlaczego? Co w nim takiego jest, że wywołuje tyle poruszenia i strachu? Kim on jest? Postanawiam się tego dowiedzieć, ale najpierw muszę się przygotować i zebrać trochę informacji, dlatego zostawiam to na później. 

Dzień w szkole dobiega końca i wracam do domu. Stąpam po chodniku zapełnionym przez przechodniów, na każdym kroku mijam ludzi wracających z pracy lub ze szkoły. Kobiety idące na zakupy, matki spacerujące z dziećmi. I kiedy patrzę na te ostatnie, wspomnienia z dzieciństwa powracają i rozbijają się w mojej głowie, jak fala o brzeg. 

Dzień jest cudowny, nade mną rozpościera się idealnie błękitne i bezchmurne niebo, a wysoka temperatura nie daje o sobie zapomnieć. Mam jednak nadzieję, że niedługo pojawią się zimniejsze dni, bo wątpię, żebym szybko przywykła do upałów, jakie tutaj panują. Poza tym jest już wrzesień, w końcu powinno się trochę ochłodzić, ale nie wiem jak to jest w Australii, nigdy przedtem tutaj nie byłam. Kto wie, może pogoda będzie płatać figle przez cały rok.
Jestem w dobrym nastroju, bo wiem, że nie spędzę tego dnia samotnie. Pierwszy raz od dłuższego czasu zaczynam naprawdę żyć i mimo tego, że się wzbraniam przed tym wszystkim, jakaś siła chce, żebym jednak uczestniczyła, żebym się nie zamykała w sobie i korzystała z tego co los zostawia na mojej ścieżce. 

Kiedy przychodzę do domu, od razu odgrzewam sobie obiad, bo jestem strasznie głodna, a zarazem pełna energii, to pewnie przez ten dobry humor. Zanim się orientuję, jest już po piętnastej i powinnam zacząć się szykować, więc wbiegam na górę i zmieniam ciuchy. Gotowa schodzę na dół i czekam na przyjście koleżanki. 

Elizabeth przychodzi punktualnie. Zamykam drzwi na klucz i idziemy do jej przyjaciół. Niebo w dalszym ciągu jest czyste jak łza. Jest mi strasznie gorąco, bo jakby nie patrzeć, stresuję się, czuję, że będzie tam ktoś, kogo jeszcze nie zdążyłam poznać, a jak już wspominałam, mam lekkie opory w nawiązywaniu kontaktów międzyludzkich. 

Brunetka kładzie mi rękę na ramieniu i tym samym dodaje mi trochę otuchy. 

- Nie martw się mała, będzie fajnie. W końcu się do nas przyzwyczaisz – pcha mnie lekko w bok i się śmieje.

Odwzajemniam uśmiech, po chwili śmiejemy się tak głośno, że ludzie z drugiej strony ulicy patrzą na nas z wyrzutem. W większości przypadków są to ludzie starsi. Jakby mieli nam za złe, że ich lata świetności już minęły, a młodość i dawna energia już nigdy nie powrócą. Wzruszam ramionami, bo przecież dobry humor nie jest żadną zbrodnią i idę dalej. Tym bardziej, że od dawna nie byłam naprawdę szczęśliwa. 

Przebiegamy przez ulicę i idziemy w stronę centrum. 

- Jak ci się podoba nasza szkoła? – Beth patrzy na mnie przez ramię, bo jestem nieco z tyłu.
- Jest milutka – odpowiadam i zaczynam się śmiać, bo przypomina mi się chłopka, który niemalże zabił mnie wzrokiem. 

Moja towarzyszka wywraca teatralnie oczami, bo wie, że jeszcze długo będę śmiała się z niczego. 

Wchodzimy do kręgielni, bierzemy buty i idziemy na salę, gdzie czekają znajomi brunetki. Widzę kilka nowych twarzy i automatycznie robi mi się gorąco, ale staram się tym w ogóle nie przejmować. Jeśli przeżyłam wczorajsze spotkanie, to dzisiaj nie będzie gorzej, nie może być. Uśmiecham się szeroko i może nie jest to mój najszczerszy uśmiech, to lepsze to niż miałabym iść ze zwieszoną głową i patrzeć się w podłogę. 

Przy stoliku siedzi pięć osób. Daniel, Emma, Suzanne, oraz dwie nieznajome mi twarze, chłopak i dziewczyna. Podchodzimy do grupki przyjaciół i Beth mnie przedstawia. 

- To jest Annabelle, poznajcie się, to jest James – wskazuje na bruneta, który po usłyszeniu swojego imienia, wstaje i ściska moją dłoń – a to jest Ariana – drobniutka dziewczyna podchodzi do mnie i zamiast uścisnąć moją dłoń, od razu mnie przytula, co jest bardzo miłe, więc odwzajemniam ten jakże niespodziewany gest. 

Dziewczyna odsuwa się i patrzy na mnie z uśmiechem, zauważam wtedy, że tak jak Suzanne Ariana ma dołeczki w policzkach.

Siadam właśnie koło nowo poznanej dziewczyny. Muszę przyznać, że nigdy nie grałam w kręgle i będzie co najmniej śmiesznie, kiedy nadejdzie moja kolej. Chwilę później dzielimy się na drużyny i może to trochę niesprawiedliwe, bo w mojej drużynie są trzy osoby, a w przeciwnej cztery, dodatkowo nie mamy żadnego chłopaka, to nie zgłaszamy sprzeciwu. W końcu życie nie jest sprawiedliwe i trzeba sobie radzić w każdej sytuacji. Nawet jeśli chodzi o jakieś głupie kręgle. Jestem w zespole z Ari i Emmą. 

Do rzutu przygotowuje się James, a ja rozmawiam z Arianą. 

- Zawsze nosisz tyle bransoletek? – dziewczyna dotyka mojego nadgarstka i  ogląda ozdoby z każdej strony. Zazwyczaj nie pozwalam ich dotykać, ale teraz wiem, że jest ich na tyle dużo i są dobrze ściśnięte, że pod wpływem dotyku drobniutkich dłoni Ariany nie zmienią położenia i nie ukażą kilku niemiłych rzeczy – sama je robisz? – uśmiecha się, a ja próbuję zebrać się w sobie i normalnie dopowiedzieć na pytanie. Wiecie, nie przywykłam do tego, że ktoś mnie tak o wszystko wypytuje. 
- Zawsze je noszę, niektórych w ogóle nie ściągam. I tak, robię je sama, ale tylko niektóre – patrzę lekko zmieszana w okrągłe i roziskrzone oczy dziewczyny.
- Wow, są świetne! Mogłabyś mi jakąś zrobić? Proszę – Ariana łapie moją dłoń i zaczyna podskakiwać patrząc na mnie błagalnym wzrokiem. 

Mogę powiedzieć, że szczerze uwielbiam tę dziewczynę. Jest taka radosna i pełna życia. Całkowite przeciwieństwo mnie. 

- Pewnie – wybucham śmiechem, bo właśnie tak rozładowuję napięcie, które wcześniej się we mnie zebrało. 

W końcu nadchodzi moja kolej, wkładam palce w dziurki i modlę się, żeby aż tak źle mi nie poszło. 

- Słuchajcie, nigdy nie grałam w kręgle, więc to może wyglądać trochę komicznie. Opanujcie śmiech – pokazuję zęby w sztucznym uśmiechu, odwracam się i oddycham głęboko. 

Wcześniej przyglądałam się, jak to robili inni i próbuję godnie ich naśladować. Robię kilka kroków w przód, pochylam się i wypuszczam kulę. Przedmiot toczy się, a ja stoję z szeroko otwartymi oczami i czekam na zakończenie. Kula trafia w sam środek i zbija wszystkie kręgle. Stoję jak słup soli i nie zauważam, kiedy Ariana podbiega do nie i ściska krzycząc, że wygrałyśmy. Mimo tego pobudzającego bodźca jakim zaszczyciła mnie dziewczyna, nadal stoję w miejscu i nie wypowiadam ani słowa. 

Głupi ma zawsze szczęście…

Później idziemy na kawę. Moi towarzysze siadają przy stoliku a ja zbieram od nich zamówienia i idę do kasy, za mną podąża Ari. 

- I jak, podobało ci się? – dziewczyna opiera się o ladę i patrzy na mnie.
- Muszę przyznać, że było naprawdę fajnie… Ari? – patrzę na szatynkę i widzę jak pożera wzrokiem jakiegoś chłopaka. Uśmiecham się pod nosem, łapię drobną istotkę za ramiona i lekko nią potrząsam.
- C-coo? – z trudem przenosi wzrok na mnie, a ja zaczynam się śmiać.
- Z czego się śmiejesz? – Ariana marszczy czoło, kładzie ręce na biodrach i patrzy na mnie z miną, jakby chciała mnie zjeść.

Wybucham jeszcze większym śmiechem i przez to nie jestem w stanie złożyć zamówienia. Ari robi to za mnie i wracamy do stolika, nadal się śmieję. Ariana mocno opada na krzesło i krzyżuje ręce na wysokości klatki piersiowej.

- Podoba ci się, co? – patrzę na nią, a ona próbuje unikać mojego wzorku.
- Pewnie chodzi o Jai’a – Emma łapie mnie za ramię i pokazuje owego chłopaka.
- Tak, to właśnie on – Jai prawie zjedzony wzorkiem przez Arianę.
- Podoba się jej od dawana, ale Ari boi się cokolwiek zrobić, a kiedy my chcemy wkroczyć do akcji, kategorycznie zabrania. 

Szatynka siedzi obrażona, ale wszyscy wiedzą, że udaje. 

- Nieprawda! Jego brat mnie zabije – kładzie dłonie na stół.
- Jak to? – nie wiem o co chodzi, ale niby skąd mam to wiedzieć.
- Wiesz, jego brat jest najgorszym typem w szkole. Lepiej się do niego nie zbliżać. 

Od razu widzę twarz chłopaka, na którego wpadłam rano. Czy to o nim mowa? Mimo wszystko pozostawiam to dla siebie, jeszcze nie czas, żeby o wszystkim im mówić. 

- Ari, może po prostu spróbuj raz do niego zagadać. Chociaż jak dla mnie to chłopak powinien zagadać – odwracam się i patrzę na obiekt westchnień dziewczyny. Jest podobny, prawie taki sam.
- W końcu ktoś normalny! – Ariana uśmiecha się szeroko. 

Dostajemy nasze kawy i mogę zatopić usta w ciepłym i pysznym napoju. Odstawiam filiżankę, a Daniel wybucha gromkim śmiechem, niemalże dławiąc się własną kawą. 

- O co chodzi? – patrzę na niego zaskoczona. W odpowiedzi wyciąga telefon i robi mi zdjęcie. 

Czekajcie, co? Czy on właśnie zrobił mi zdjęcie? O nie. 

Chłopak pokazuje mi zdjęcie, na którym siedzą ze zdziwioną miną i wąsem z piany, cudownie. 

- W tej chwili to usuń! – odsuwam się z krzesłem do tyłu i powoli z niego wstaję. Podchodzę do nic niespodziewającego się Daniela i próbuję zabrać mu telefon, ale chłopak ma refleks i w porę chowa go do kieszeni spodni. 
- Anne, daj spokój, wyszłaś tak smakowicie – porusza brwiami w zabawny sposób i się śmieje, a reszta mu wtóruje. Świetnie!
- Usuń to zdjęcie, ty wredny człowieku!
- Nie ma mowy, zachowam je sobie na pamiątkę – wytyka język i wraca do picia kawy. 

Zrezygnowana siadam na krześle i czuję się, jakby ktoś wypompował ze mnie całą energię. Mam jednak wielką nadzieję, że to zdjęcie pozostanie wyłącznie w jego komórce, bo jak nie, to inaczej sobie z nim porozmawiam. 

Czas mija szybko, w końcu zbieramy się do domu. Idziemy chodnikiem i jak zwykle głośno się śmiejemy. Taki już nasz los. Pierwszy odchodzi James, potem Ariana i Emma. Daniel, Suzanne i Elizabeth idą ze mną najdłużej, ale w końcu i na nich czas. 

- Jak chcesz, któreś z nas może cię odprowadzić.
- Nie trzeba, poradzę sobie – ponaglam ich ruchem ręki i odchodzą. 

Jest wieczór, latarnie jarzą się jasnym światłem, ale i tak czuję się trochę nieswojo. Co jakiś czas oglądam się za siebie, powoli popadam w paranoję. Mam jeszcze spory kawałek do domu, a strach oplata swoje obślizgłe macki wokół moich ramion. 

Annabelle, nie bądź tchórzem, co może ci się stać na takiej cichej ulicy? No co? Właśnie, może mi się przydarzyć wszystko. Ciche ulice są najgorsze, bo nie wiesz, czego możesz się spodziewać. 

Biorę głęboki wdech i z podniesioną głową idę dalej…


*****
No cześć, nie było mnie dłużej niż myślałam, ale to nie moja winna. Musiałam zostać dłużej w pewnym miejscu i nie miałam dostępu do rozdziału. Mam nadzieję, że nie ma wielu literówek, bo szczerze mówiąc, to już bolą mnie oczy i mogłam czegoś nie wyłapać. Tak to jest. Liczę na to, że się komuś spodoba i zobaczę jakieś komentarze. Naprawdę liczę na szczere opinie, nie szczędźcie słów. Lubię czytać wasze komentarze ;) Miło by było, gdyby było pięć komentarzy, to niewiele, naprawdę. Do następnego ;)