wtorek, 28 maja 2013

Rozdział 3.



Zdobione brzegi nadają mojemu pokojowi cudowną atmosferę. Wszystko wydaje się takie tajemnicze, kiedy wzrok ze ścian koloru bordowego prześlizgnie się na półkę z książkami. Moja mała, domowa biblioteka, która z tygodnia na tydzień powiększa się o kilka nowych egzemplarzy, jest czymś niemal najważniejszym. Każda książka ma jakąś wartość, każda z nich wiążę się z jakimś okresem mojego życia, czy to lepszym, czy gorszym, bez znaczenia. Wszystkie są moimi przyjaciółmi. Niemi, ale wierni towarzysze. Kiedy je otwieram, czuję się cudownie, znikam wewnątrz i nie wychodzę przez długie godziny, jeśli tylko pozwala mi na to czas. 

Decyduję się na jedną z powieści i kiedy zamierzam usiąść w staromodnym fotelu, słyszę pukanie do drzwi. Zostawiam lekturę na łóżku i schodzę na dół, by sprawdzić kto tak zaciekle się do mnie dobija. Choć to trochę dziwne, bo jeszcze nikogo tu nie znam. 

Naciskam zimną, ciężką, mosiężną klamkę, przede mną stoi dziewczyna o kruczoczarnych włosach w całej swojej okazałości. Ta sama, która odprowadziła mnie do domu. Nie mam zielonego pojęcia co się w tej chwili dzieje, nie odzywam się, bo najzwyczajniej w świecie język utknął mi w gardle. Czuję, jakbym w przełyku miała wielką żabę, która wcale nie chce go opuścić. Na szczęście w końcu się otrząsam i lekko uśmiecham. 

- Cześć, przepraszam, że cię nachodzę, ale ciekawość mnie zżerała. Dzisiaj na rozpoczęciu chyba cię widziałam.
- Naprawdę?
- Tak. I sobie pomyślałam. Ej, Elizabeth czy to nie jest ta dziewczyna, której pomogłaś trafić do domu? Właśnie dlatego tutaj jestem.
- Tak, to ja, ale nadal nie rozumiem, dlaczego chciało ci się tu przychodzić.
- Wiem, że wprowadziłaś się zaledwie kilka dni temu. Na dodatek okazuje się, że będziemy chodzić do jednej klasy. I wiem, że nie masz tutaj nikogo, więc pomyślałam, że mogłabym przyjść i gdzieś cię wyciągnąć.
- Wiesz, nigdy w życiu nie spodziewałabym się czegoś takiego. Jeszcze nikt się wobec mnie tak nie zachował, naprawdę dziękuję.
- Cieszę się, że nie jesteś zła. To jak, masz ochotę na jakaś kawę? Moi przyjaciele nie obrażą się jak przyjdę z osobą towarzyszącą – dziewczyna śmieje się delikatnie, co wywołuje mój uśmiech. 

Dziś, od bardzo dawna czuję się szczęśliwa, bo ktoś od tak o mnie pomyślał w ogóle mnie nie znając. Jest to dla mnie zupełna nowość.  Miła niespodzianka. Zapraszam dziewczynę do środka.

- Poczekaj, skoczę jeszcze na górę i możemy iść. 

W prawdzie nie wiem czemu to robię, nie jestem dobra w kontaktach międzyludzkich. Jestem strasznie skrytą i wstydliwą osobą, choć może na pierwszy rzut oka nie do końca to widać. Ale to jest szansa jedna na milion, bo przecież nie wiem, jakby zareagowała gdybym jej odmówiła. Czy jeszcze kiedykolwiek by się do mnie odezwała, spojrzała w moim kierunku? Nie mam ochoty się tego dowiadywać, niech będzie co ma być.

Dzisiaj postaram się być jak najbardziej sobą. 

Ubieram buty i szybko schodzę na dół, bo nie chcę, by Elizabeth długo na mnie czekała. Brunetka czeka na mnie na ganku, kiedy ja przeszukuję kieszenie kurtki wiszącej na wieszaku w nadziei znalezienia telefonu. Jest! Wciskam komórkę w ciasny kwadrat na moim prawym udzie i zamykam drzwi na klucz, który chowam do drugiej kieszeni. 

Nie wiem, czy dobrze postąpiłam ubierając dzisiaj nowe spodnie. Mam wrażenie, że telefon zaraz wyskoczy mi z kieszeni i roztrzaska się na chodniku. 

Idziemy wolno, nie spieszymy się. Drogę umila nam rozmowa, w której Beth opowiada mi trochę o Melbourne. Mówi o ludziach, jakich mogę tu spotkać i zapewnia, że bez względu na wszystko ich społeczność jest bardzo tolerancyjna. Oczywiście wszędzie znajdują się wyjątki, ale to i tak nie jest dużo. Wydaje mi się, że poczuję się tutaj naprawdę dobrze. Już się tak czuję. 

Wchodzimy do małej kawiarenki. Prawie wszystkie stoliki są pozajmowane, ale w tym samym czasie dostrzegam, że jakiś chłopak do nas macha, a raczej do Elizabeth.  Czoło mojej towarzyszki wygładza się, kiedy go zauważa. Łapie mnie za nadgarstek i ciągnie w stronę stolika. Niepewnie rozglądam się po towarzystwie. Dwie dziewczyny, jeden chłopak. Wydają się przyjaźnie nastawieni, ale kto wie jaki diabeł w nich siedzi. Wyobraźnia zaczyna mnie lekko ponosić, ale da się do tego przyzwyczaić. 

Chłopak o krótko obciętych i lekko zaczesanych do góry włosach przesuwa się i robi nam miejsce. Zauważam, że brunet ma kolczyka w wardze i uchu, co strasznie mnie intryguje. Zawsze zastanawiałam się, czy taki zabieg bardzo boli. I nie ukrywam, że chciałam mieć kiedyś kolczyk w wardze, ale zrezygnowałam z tego. 

Siadam obok Elizabeth i słucham ich rozmowy. Wcale nie przeszkadza mi to, że w niej nie uczestniczę. Przyglądam się zebranemu towarzystwu z zaciekawieniem, a kiedy ich słucham, wiem że mają naprawdę udane życie. Pewnie mają problemy, jak każdy, ale nie zwracają na nie większej uwagi.

Natomiast ja żyję tylko problemami i im dłużej o nich myślę, tym więcej ich sobie stwarzam. Pojawiają się problemy, których nigdy nie było i nie powinno być.

Naprzeciwko mnie siedzi Emma, dziewczyna o długich, jasnych włosach przechodzących z jasnego brązu w blond. Ma piękne duże, sarnie oczy, otoczone piekielnie długimi rzęsami, których jej trochę zazdroszczę, bo są w stu procentach naturalne, nie widzę na nich ani śladu tuszu. 

Obok Emmy siedzi Suzanne, szatynka o drobnej twarzy i ślicznych niebieskich oczach, patrząc w nie widzę poranny, delikatny błękit nieba. Ma dołeczki w policzkach, co jeszcze bardziej dodaje jej uroku. 

Nie ukrywam, że czuję się brzydka w ich towarzystwie, brzydsza niż zazwyczaj.
Wszyscy do siebie idealnie pasują, jedyne co tam nie pasuje, to ja. 

To nie moje towarzystwo, nie pasuję tam, cicha Annabelle w zwykłej koszulce z wilkiem i ciemnych, trochę za ciasnych spodniach. Nie mam żadnych szczególnych cech, charakterystycznych kolczyków, ani dołeczków  w policzkach, nie mam też takich zabójczych rzęs jak Emma. No i jest Elizabeth, która ma przepiękne, czarne włosy.

- Annabelle – słyszę swoje imię, ale nie reaguje w pierwszej chwili, potrząsam głową i odpowiadam.
- Tak?
- Pytałam skąd jesteś – Beth uśmiecha się przyjaźnie. Wszyscy patrzą na mnie ze zniecierpliwieniem. Czyżby aż tak ich to interesowało?
- Tutaj przeprowadziłam się z Francji.
- Czyli jesteś Francuzką! – Daniel triumfalnie podnosi ręce do góry.
- Nie, niestety nie trafiłeś.
- To jak to jest, w ilu miejscach już mieszkałaś?
- Kilka ich było. Ale jestem Brytyjką. Od urodzenia mieszkałam w Anglii w Edynburgu. Później zaczęli przenosić tatę z miejsca na miejsce i tak od pięciu lat się przeprowadzamy.
- Nieciekawa sytuacja, ale chyba nie jest najgorzej, prawda? W jakich krajach mieszkałaś?  - Emma patrzy na mnie i tym samym próbuje przekazać mi trochę wsparcia. 

Litują się nade mną, nienawidzę tego. 

- Po Anglii była Szwecja, Włochy, znowu Anglia, Hiszpania, USA, Belgia, Francja no i teraz jestem tutaj.
- Jak to wszystko znosisz? Te przeprowadzki?
- Za każdym razem coraz gorzej, ale jakoś muszę z tym żyć. 

Robi się trochę smutno i cicho, ponieważ te wspomnienia mnie przygnębiają. Nie dlatego, że są złe, właśnie dlatego, że są naprawdę dobre. Tylu ludzi przewinęło się przez moje życie, a ja musiałam ich zostawić. Niektórzy znaczyli dla mnie więcej niż inni, ale to nie ma znaczenia, wszyscy byli ważni. Każda osoba miała na mnie jakiś wpływ. 

Dziwię się sama sobie, że tak otwarcie odpowiadam na ich pytania, no może nie do końca tak otwarcie jakbym chciała, ale nie krępuję się. Nie jąkam się i nie milknę po dwóch słowach, by zanalizować co mogę powiedzieć, a czego nie mogę. 

Chyba czuję się pośród nich dobrze. Sprawiają wrażenie zgranej grupy przyjaciół i jednocześnie niezwykle miłych i pogodnych ludzi. Uśmiecham się, by nie patrzyli na mnie z tak ogromnym i wyczuwalnym współczuciem. 

Wieczór spędzam w doborowym towarzystwie. Naprawdę od dawana nie czułam się tak dobrze. Patrzę na tych ludzi i wiem, że mają mnie za taką samą osobę jak oni, nie jestem ani gorsza, ani lepsza. Czuję, że mogę gdzieś należeć.  Wystarczy, że będę tego chciała i nie będę bała się pokazywać prawdziwej siebie. Uśmiech przykleja mi się do twarzy na bardzo długo, to dobrze.

Chociaż to, że czuję się dobrze i swobodnie w ich towarzystwie, nie znaczy, że zaraz opowiem im o moich najskrytszych sekretach, prawdopodobnie nigdy się tego nie dowiedzą. Słówkiem nie pisnę, chyba że naprawdę komuś zaufam. 

Wstaję z krzesła i wszystkich przepraszam. Udaję, że muszę iść do domu, bo ta cała sytuacja mnie przerasta. W pewnej chwili poczułam, że jest trochę zbyt miło i sztucznie.
Spacerkiem wracam do domu, gdzie zastaję ojca. Jestem trochę zdziwiona, bo za wcześnie na jego powrót. 

- Cześć tato.
- Cześć słonko, gdzie byłaś?
- Chyba mam znajomych.
- To wspaniale! – ojciec podchodzi do mnie i mocno przytula, czuję perfumy, które dostał ode mnie na urodziny. 

Uśmiecham się i odwzajemniam uścisk. Odrobina ciepła mi się przyda, bo wiem, że już za kilka dni tata zacznie ciężej pracować i rzadko będziemy się widywać. Odrywa się ode mnie i chowa do teczki jakieś papiery. 

- O której wrócisz?
- Późno, nie czekaj na mnie.
- Dobrze – lekko opuszczam głowę i próbuję opanować trzęsącą się dolną wargę. 

Annabelle, przecież tak jest zawsze, kiedy ty się przyzwyczaisz? Chyba nigdy. Z każdą kolejną przeprowadzką mam nadzieję, że tata będzie mniej pracował, przecież mam tylko jego. Mama jest daleko, za daleko. 

Ojciec wychodzi, a ja snuję się chwilę po kuchni, po czym udaję się na górę. Od razu siadam na fotelu i biorę książkę, którą byłam zmuszona odłożyć.

Otwieram lekturę, wodzę wzrokiem po linijkach tekstu, ale nie mogę się skupić, a oczy zachodzą mi łzami. 

Znowu ta tęsknota. Tęsknota za najwspanialszą kobietą na świecie. Za moją mamą. Tak bardzo chciałabym pójść teraz na jej grób, zapalić znicz i położyć jakieś kwiatki, pomodlić się. Niestety nie mogę.

Kładę się na łóżku i spoglądam w sufit, po policzkach spływają ciepłe łzy. Wiem, że czasu nie cofnę, ale czasami tak bardzo mi jej brakuje, że nie jestem w stanie nic zrobić. Ból rozsadza mnie od środka, bo wiem, że już nic nie przywróci jej życia, czego bym nie zrobiła, już nigdy jej nie zobaczę, nie usłyszę, nic. 


****
Cześć. Mam nadzieję, że nie uśniecie czytają ten jakże interesujący rozdział. Wiem, że czujecie sarkazm, poprzednie zdanie totalnie nim ocieka, ale mniejsza. Mam nadzieję, że zobaczę pod tym rozdziałem jakieś komentarze, szczere opinie. Coś dłuższego niż trzy słowa. Wiecie, lubię czytać wasze zdanie na temat mojego opowiadania. I nie wiem, kiedy pojawi się następny, spróbuję dodać go w ciągu tygodnia, najwcześniej za tydzień, o ile nic się nie skomplikuje i nagle nie zabraknie mi weny. Do zobaczenia! I jeśli macie jakieś pytania mój ask - http://ask.fm/nowiamwarrior
oraz twitter - https://twitter.com/lifewithsluts

piątek, 17 maja 2013

Rozdział 2.



Siadam na kanapie i patrzę we wzorzysty dywan, kiedy tata odpala samochód i odjeżdża.  W naszym domu, każdym po kolei, nieporozumienie i smutek jest na porządku dziennym, więc za bardzo się temu nie dziwię. Opieram się o miękkie oparcie skórzanej kanapy i ciężko oddycham. Patrzę w sufit, nie mam najmniejszej ochoty na nic. Zastanawiam się przy tym, czy mogłabym tutaj być naprawdę szczęśliwa i czy byłaby możliwość, żeby zostać na dłużej. Chcę w końcu zostać gdzieś na stałe, zapuścić korzenie, nie chodzi o miejsce. Bo gdybyśmy pojechali do Niemiec zamiast do Australii, myślałbym o tym samym, to pewne. Jednak mimo wszystko w tym miejscu jest coś przyciągającego, czuję się tutaj dobrze i wiem, że przede mną wiele ciekawych zdarzeń. Chcę w końcu od kilku lat normalnie żyć. Ten stały pośpiech mnie wykańcza, mimo że podniosłam się z dna, na którym wylądowałam, wiem, że jeszcze długa droga przede mną. Jestem świadoma, że w każdej chwili mogę ponownie znaleźć się na tym samym dnie. Chciałabym poczuć, że gdzieś naprawdę należę, czy to tak wiele? 


Ubieram kremową bluzkę z kołnierzykiem, na którego końcach połyskują złote wstawki. To jedna z moich ulubionych koszul. Tak na marginesie, mam wielkiego fioła na punkcie bluzek z kołnierzykami, zdobionymi czy nie, kołnierzyk to kołnierzyk. Wsuwam na stopy czarne trampki i lekkim krokiem schodzę na dół. Jestem zdziwiona swoim spokojem, przecież zaraz będę musiała zmierzyć się z nowymi ludźmi, z całą klasą wypełnioną obcymi osobami. Dodatkową trudnością jest to, że dochodzę do ich grona w ostatniej klasie liceum, gdzie wszyscy dobrze się znają, pozawierane są już przyjaźnie. Już teraz, będąc na przedostatnim schodku wiem, że będę sama. Ojca już nie ma, wyszedł wcześnie rano do pracy, jak zawsze. Chwytam jabłko w dłoń, podrzucam, łapię i z uśmiechem na ustach wgryzam się w soczysty miąższ. Spoglądam przez okno, pogoda jest cudowna, wszystko wydaje się być takie szczęśliwe. Jedynie ja nie mam powodów do radości. Rozpoczęcie roku, nowi znajomi, a raczej ich brak. Wzdycham głośno, zeskakuję z krzesła i wychodzę z domu, zamykam drzwi na klucz, by udać się w stronę szkoły.   

Po drodze mijam różnych ludzi, niektórzy spieszą się do pracy, inni  tak jak ja do szkoły. Są też tacy, którzy niczym się nie przejmują, idą wolnym krokiem i cieszą się piękną pogodą.
Spacer na rozpoczęcie zajmuje mi jakieś piętnaście minut, ale to nie zmienia faktu, że jestem cała mokra. Nie spodziewałam się, że będzie dzisiaj aż tak ciepło, ale jestem w Australii i nie powinnam się temu dziwić. Jakby nie patrzeć wciąż jest to dla mnie trochę za gorąco, kilka stopni mniej naprawdę zrobiłoby mi niemałą przyjemność. Jedynym plusem tego upalnego dnia jest to, że nie mam mokrych plam pod pachami. To byłoby już za wiele, nie dość, że wyglądam jak jagnię wpuszczone w sam środek stada wygłodniałych wilków, to jeszcze miałabym być spocona. Podziękuję za takie atrakcje. Stoję z boku i czekam, aż całe wydarzenie w końcu się zacznie, bo chcę jak najszybciej wrócić do domu i ściągnąć lepiące się ubranie. 

Niektórzy ludzie patrzą na mnie z zainteresowaniem albo tylko mi się wydaje i tak naprawdę jest to niechęć i kpina. Nie chcę tego wiedzieć, by się bardziej nie dołować. Opieram się o wysokie drzewo i słucham przemówienia dyrektora. W międzyczasie wykopuję mały dołek w ziemi, na której stoję. Chwilę później odchodzę na chodnik, by nikt nie dowiedział się, że to moja sprawka. 

Stoję w palącym słońcu, mam wrażenie, jakby za chwile skóra miała zająć się ogniem. Po nosie spływa powoli kropelka potu, ale próbuję nie zwracać na to uwagi i stoję w miarę prosto oraz staram się lekko uśmiechać. Na moje szczęście apel właśnie dobiega końca i dosłownie za momencik będziemy mogli iść do klas. Podekscytowanie tym, że zaraz znajdę się w chłodnym, klimatyzowanym miejscu, zupełnie wymazuje z mojej głowy myśli o rówieśnikach i ich reakcji na moją osobę. 

Idę za jakimiś dwoma dziewczynami, które ciągle do siebie szepczą i odwracają się w moją stronę. Pewnie mnie obgadują, miło. Udaję, że w ogóle tego nie zauważam i idę przed siebie z podniesioną głową, choć tak bardzo chciałabym ją opuścić i skupić całą uwagę na moich czarnych trampkach. Pewnie już zauważyliście, że nie noszę innych butów. Trampki to jedyne obuwie w jakim się poruszam, nie mam za grosz zaufania do butów na obcasie ani balerin. Ale pewnie niedługo nadejdzie dzień, kiedy będę zmuszona zmierzyć się z którymiś z nich. Dość o moich butach, wróćmy do ważniejszych, a może nawet nudniejszych spraw, czyli mojego życia. 

Wchodzę do klasy i upatruję sobie ławkę na samym końcu pomieszczenia. Podchodzę niepewnym krokiem i chowam się za tłumem innych uczniów, którzy pozajmowali wcześniejsze ławki. Jednak nauczyciel szybko wyłapuje mnie z towarzystwa stojącego przede mną i każe podejść. Przedstawia mnie klasie, lekko się uśmiecham, bo nie jestem w stanie wydusić z siebie słowa, zbyt wiele par oczu na mnie patrzy. Mogę przysiąc, że na moje policzki wkradają się różowiutkie rumieńce. Patrzę na te wszystkie oblicza zgromadzone przede mną i widzę naprawdę miłe wyrazy twarzy, czy to prawda, czy tylko moje złudzenie? Nie wiem. Może pochopnie to wszystko oceniłam, może wcale nie będzie tak źle. Wracam na poprzednie miejsce, wychowawca rozdaje plan lekcji. Kiedy nadchodzi moja kolej, mężczyzna trochę przedłuża czynność. 

- Mam nadzieję, że polubisz naszą klasę. A jeżeli chodzi o naukę, to z tego co widziałem, nie masz z nią najmniejszych problemów – odzywa się i patrzy na mnie. 

Chwytam karteczkę z rozpiską na cały tydzień i lekko potakuję głową.  Uśmiecham się pogodnie i odchodzę. Tak, nie mam problemów z nauką, ale kiedyś przechodziłam swoje małe piekło. Nauka nie tyle co sprawiała mi trudność, ale nie miałam motywacji, by cokolwiek zacząć. Nie miałam najmniejszej ochoty, by żyć, więc co mogła dać mi nauka i wkuwanie sztywnych regułek z chemii? Czy definicja efektu cieplarnianego nagle nadałaby sens mojemu znienawidzonemu wtedy życiu? Czy przestałabym mieć te wszystkie problemy, bo nauczyłabym się kilku rzeczy? Nie sądzę. 

Teraz jest dobrze, znowu otwieram książkę i nie myślę, że i tak się tego nie nauczę. W chwili obecnej wiem, że mogę wszystko, choć czasami miewam dni zwątpienia, ale chyba jak każdy.
Wychodząc z klasy zauważam długie kruczoczarne włosy, dziewczyna się odwraca i przypominam sobie wesołą twarz, którą widziałam mojego pierwszego dnia w Melbourne. Nawet nie znam jej imienia, a okazuje się, że chodzimy razem do klasy. Szybko odchodzę, żeby brunetka mnie nie dostrzegła, ale chyba już za późno. Mimo wszystko nie zatrzymuję się i idę szybkim krokiem przed siebie w stronę parku, ponieważ dzień jest naprawdę upalny, a ja chciałabym zaznać choć odrobiny chłodu. Mijam pierwsze drzewa i od razu czuję różnicę temperatury. Jest bardzo przyjemnie, lepiej mi się oddycha, a koszula już tak bardzo nie przylega do ciała. Przemierzam ścieżkę pod rozłożystymi koronami drzew, które dają upragniony cień. Pogoda jest cudowna, jednak muszę się jeszcze do niej przyzwyczaić, bo inaczej długo nie przetrwam w takim klimacie. Przysiadam na moment na ławce, by dać odpocząć obolałym nogom. 

Jest w tym miejscu coś specyficznego, coś innego. Naprawdę bardzo chciałabym tu zostać na dłużej, może już na zawsze. Odczuwam tutaj atmosferę spokoju i szczęścia, których dawno nie zaznałam. Mam przeczucie, że w końcu coś może ulec zmianom.
Wstaję, poprawiam ciuchy i wracam do domu. 

Jestem głodna jak wilk i mogłabym zjeść całą zawartość lodówki. Kiedy znajduję się już w domu i wolnym, leniwym krokiem zbliżam się do białych drzwiczek, otwieram je, moim oczom ukazuje się ubogie wnętrze. Jest tam kawałek sera, masło i kilka warzyw. Nic więcej? Myślałam, że tata pojechał na jakieś większe zakupy, ale beze mnie to niemożliwe. Żałuję, że zostałam wtedy w domu, żałuję, że nie kupiłam czegoś dobrego do jedzenia. 

Chwilę później niechętnie zakładam buty i idę do pobliskiego sklepu, który wcale nie jest tak blisko. Jestem znużona całym tym ciepłem. Słońce powoli zaczyna mnie denerwować i mój dobry humor gdzieś ulatuje. Wchodzę do sklepu, kupuję wszystkie potrzebne rzeczy i jak najszybciej go opuszczam, bo mam wielką ochotę rozsiąść się w moim ulubionym fotelu, który bez względu na nasze przeprowadzki, zawsze zabieramy ze sobą. Chcę zjeść, poczytam, oderwać się od rzeczywistości i choć przez chwilę nie dręczyć się jutrzejszym dniem, chcę zapomnieć. Poczuć, że gdzieś jestem mile widziana i tam pasuję. Bo czy tak nie jest? Za każdym razem czytając książkę wpasowujemy się w jej historię. Utożsamiamy się z którymś z bohaterów lub też tworzymy samych siebie obok postaci opisanych przez autora, dzięki temu żyjemy w świecie, który w danej chwili najbardziej nam odpowiada. Jesteśmy w świecie, który sami możemy sobie wybrać. Niestety realne życie jest zupełnie inne, nie wszystko zależy od naszych wyborów, nie o wszystkim można decydować samemu. Czasami trzeba się dostosować, bo to jedyne wyjście, by nie popaść w paranoję, by sprawiać pozory normalnego życia i nie zwariować z samym sobą. 

Robię sobie przepyszny obiad, który składa się z sałatki i pieczonego kurczaka. Fakt, że musiałam jeszcze trochę czekać na jedzenie, pobudza mój apetyt. Kiedy porcja warzyw i mięsa znajduje się na talerzu, idę do jadalni i w dość szybkim tempie zjadam posiłek.
Potem idę na górę by odpocząć, odprężyć się póki jeszcze mam na to czas. Wchodzę do pokoju i od razu kieruję się do regału z książkami. Chodzę wzdłuż niego i jeżdżę palcem po grzbietach książek. 


 ******
Cześć, mamy kolejny rozdział. Mam nadzieję, że nikogo nim nie zanudzę. tak ma być, początek początkiem, ale tak ma być. Tak chcę, żeby było. Ale nie martwcie się, niedługo powinno zacząć się coś dziać, może już w trzecim rozdziale poznamy kilka nowych osób. Dziękuję wszystkim, którzy to przeczytają, a będę jeszcze bardziej wdzięczna jeśli pojawią się pod tym postem jakieś komentarze. Skoro czytasz, skomentuj, dla Ciebie to niewiele, a dla mnie dużo znaczy. Dziękuję, do następnego ;) 

sobota, 4 maja 2013

Rozdział 1.



Siedzę na podłodze i pakuję kolejne pudło, jest już prawie pełne, ale zwlekam z jego zamknięciem, bo wiem, że im szybciej to zrobię, tym szybciej opuszczę dom, do którego zdążyłam się przyzwyczaić. Chociaż robiłam to często, bywało tak, że poznawałam kilku ludzi, a co się z tym wiązało, było mi jeszcze trudniej wyjechać. 

Tak jest już od pięciu lat, co chwile inne miasto, kraj, kontynent. Przenoszą ojca z miejsca na miejsce i wcale nie obchodzi ich jego życie. 

Tym razem lecimy do Australii, szczerze chciałabym zostać tam już na stałe. Po prostu poczuć, że gdzieś naprawdę mam dom i nie muszę martwić się tym, że poznam wspaniałych ludzi, o których zaraz będę zmuszona zapomnieć. Nie zniosę tego kolejny raz. Gdyby tylko była tutaj mama.

Zmarła jakieś cztery lata temu, a ja nawet nie mogę jej odwiedzić, bo z roku na rok jestem coraz dalej od niej. Czasami tego nie wytrzymuję, ale udaję, że wszystko jest w porządku, żeby nie martwić ojca. 

Jestem zmuszona zamknąć kolejny rozdział życia, otworzyć nowy, wyjechać. Zostawić pół roku życia za sobą i nigdy do tego nie wracać, bo po co? Nawet nie zdążyłam się do końca rozpakować, a ponownie zbieram rzeczy do wielkich kartonów.

Marzę, by mieć swój prawdziwy pokój i dom. Miejsce, do którego będę wracać po szkole i wiedzieć, że tutaj będę już zawsze. 


Siedzę w samochodzie, który jedzie na lotnisko. Zostawiam za sobą Francję. Te kilka wspaniałych miesięcy, w ciągu których na mojej twarzy niejednokrotnie pojawił się szczery uśmiech. Niestety, wszystko co dobre, kiedyś się kończy. Teraz czeka mnie nowa szkoła, nowe znajomości, które bardzo ciężko nawiązuję. Z pozoru jestem bardzo nieśmiałą osobą, chyba, że mam w pobliżu przyjaciół, dodaje mi to otuchy. Ale jak widać, nie mam ich. Z Australią wiążę się samotność, a ona powoduję, że nie daję rady. Z dania na dzień chciałabym zniknąć. I może trochę się zmieniłam, otworzyłam na świat, ale to jeszcze nie to, a każdy wyjazd coraz bardziej mi to uświadamia. Bo kiedy poczuję się swobodnie wśród jakichś ludzi, zaraz muszę ich opuścić, co łamie mi serce. 

Wychodzę na świeże powietrze i ostatni raz patrzę za siebie, by zniknąć za obrotowymi drzwiami. Siedzę na krześle, kiedy tata kupuje bilety. Powinien to zrobić już wcześniej, ale jak zawsze, na ostatnią chwilę, teraz już wiem, po kim to mam. 

Nie odzywam się do niego, ponieważ jestem zła. Ojciec bardzo dobrze o tym wie, więc nie próbuje mnie zagadywać. W końcu możemy iść na pokład, daję bilet i przechodzę przez tunel do samolotu. Zajmuję swoje miejsce. Czeka mnie długa podróż, wiec próbuję usadowić się najwygodniej, jak tylko się da. Wkładam słuchawki w uszy i zamykam oczy. 

Kiedy je otwieram jesteśmy już w połowie drogi. Patrzę na mojego staruszka pogrążonego w głębokim śnie. Uśmiecham się pod nosem i znowu zamykam oczy. Z całego serca nienawidzę latać samolotami, więc wolę spać. Przynajmniej nie wymyślam różnych, strasznych scen.
Lądujemy, w końcu. Nie mogę się doczekać, kiedy wyjdę z tego żelaznego ptaka i moje stopy dotkną ziemi. 

Jedziemy jakąś obskurną taksówką z powycieraną tapicerką. Kierowca patrzy mnie dziwnym wzrokiem, a ja głośno przełykam ślinę. Ojciec patrzy na mnie i zdawkowo się uśmiecha. Jego to śmieszy, mnie nie bardzo. Wysiadamy w miłej i cichej okolicy. Jakoś mnie to nie przeraża, chociaż jak pomyślę o tych wszystkich pająkach, dreszcze przechodzą mi po plecach. Boję się, że pewnego dnia obudzę się w świetnym humorze, a na suficie będzie siedział pająk wielkości mojej pięści. 

Otwieram ciemne drzwi i wchodzę do pomieszczenia, które ma być moim pokojem. Może nazwę go tymczasowym miejscem do spania, bo pewnie za miesiąc lub dwa znowu będziemy się przeprowadzać. Nie zamierzam poznawać nowych ludzi, z obawy przed ich utratą. Nie mam zamiaru przechodzić przez to wszystko od nowa. Nie chcę nawet o tym myśleć.

Pokój jest duży i piękny, przez co robi mi się smutno. Wymarzony pokój, który pewnie niedługo opuszczę. Potrząsam głową, wciągam torbę do środka i zaczynam rozpakowywanie. Grzechem byłoby zmarnować tak piękne miejsce. Nim się orientuję wszystkie moje ciuchy są w szafach, a połowa książek na półkach. Tata pomyślał o wszystkim, przede wszystkim o kilku dużych regałach na mój dobytek literacki. 

Schodzę do kuchni, ojciec siedzi na wysokim krześle przy malutkim barku, uśmiecha się. 

- Jak ci się podoba?
- Jak długo tu zostaniemy? – odpowiadam pytaniem na pytanie, co mu się nie podoba.
- Przestań Ann, teraz będzie inaczej, obiecuję ci to.
- Ostatnim razem też obiecywałeś.
- Nie psuj tego, Annabell, mamy piękny dom w ładnej okolicy.
- Co z tego? Wiesz co, pójdę się przejść po tej pięknej okolicy. 

Nie czekam na odpowiedź, szybko zakładam buty i wychodzę z domu nieświadomie trzaskając drzwiami. 

Mam na sobie sweter i wcale nie jest mi tak ciepło, bo wiatr jest dość przenikliwy i zimny. Obejmuję się ramionami. 

Chodzę i rozglądam się w koło. Nie jest tutaj wcale inaczej. Domy, rodziny mające normalne życie, tylko ja, sama, zagubiona w obcym miejscu, które nigdy nie przestanie nim być. Mimo wszystko żałuję, że nie wzięłam z domu aparatu. 

Zdjęcia. To jedyne co pozostawało po tych wszystkich wspaniałych miejscach i ludziach. Wspomnienia ujęte w kadrze. Wspomnienia będące już zawsze częścią mnie. 

Spoglądam na księżyc, jest przepiękny. Pociesza mnie to, że on zawsze jest taki sam, bez względu na to, gdzie jestem. Miałam nadzieję, że moi starzy znajomi patrzą w niego i czasami o mnie myślą, tak jak ja o nich. Uśmiecham się do siebie i idę dalej. Wchodzę do niewielkiego parku wypełnionego ławkami pozajmowanymi przez zakochane pary i grupki przyjaciół. Idąc ścieżką do uszu wkładam słuchawki, a twarz chowam między długimi włosami, które lekko muskają moje policzki. Mam nieodparte wrażenie, że tam nie pasuję. Wszyscy uśmiechnięci od ucha do ucha z gronem przyjaciół przy sobie.  Ja z zasępioną miną, sama wałęsająca się po parku. Szybko opuszczam to szczęśliwe miejsce, jednak nie dla mnie. Chcę wrócić do domu, ale nie mam zielonego pojęcia gdzie jestem i w którą stronę iść. Zrezygnowana siadam na krawężniku i nakręcam na palec długie włosy.  Przyglądam się brudnym trampkom, kiedy ktoś dotyka mojego ramienia. 

- Nic ci nie jest?

Podnoszę głowę i widzę przyjazną twarz dziewczyny o kruczoczarnych włosach. 

- Chyba się zgubiłam, wiesz, dzisiaj się wprowadziłam.
- Gdzie mieszkasz?

Wszystko dokładnie jej wyjaśniam. Brunetka uśmiecha się, pomaga  mi wstać. Idziemy w ciszy, nie wiem, co mogłabym powiedzieć. To jest mój odwieczny problem. 

Kiedy jesteśmy już pod moim domem, udaje mi się wydukać nieudolne „dziękuję” i znikam za ciemnymi drzwiami. Zdejmuję trampki firmy converse i idę na górę, ojciec już śpi, więc i ja postanawiam się położyć. Ale myśli mi na to nie pozwalają. Przecież za dwa dni mam iść do nowej szkoły. Co jest równoznaczne z osamotnieniem i cholernym zagubieniem w tym popieprzonym świecie, gdzie dominują ludzie z lepszą pozycją społeczną, lepszymi ciuchami i większą ilością pieniędzy. Przede wszystkim z ładną buzią. Nie należę do takich. Co prawda, pieniędzy nam nie brakuje, ale jestem tylko zwykła dziewczyną. Brązowe włosy, zielone oczy, znienawidzone przeze mnie piegi. Jestem po prostu osiemnastolatką, którą nikt nigdy szczególnie się nie interesował. 

Budzę się na krawędzi łóżka i gdybym w porę się nie zorientowała, leżałabym już na podłodze. Ścielę nieudolnie łóżko i idę się ubrać. 

Piękny dzień, ćwierkające ptaki, a mój nastrój jest naprawdę podły. Pierwszy dzień w nowej szkole zbliża się wielkimi krokami, a ja coraz bardziej się boję. Wiem, że prawdopodobnie nie odnajdę się w nowym towarzystwie. 

Za każdym razem w nowym miejscu zachowywałam się tak samo. Spałam źle, budziłam się zanim zaczynało świtać, nie byłam w stanie nic zrobić.

Schodzę na dół, by zrobić sobie pobudzającą kawę, pierwszą z wielu tego dnia.
W kuchni zastaję ojca czytającego gazetę. 

- Dzień dobry, tato.
- Dzień dobry. 

Ziewam, wyciągam duży kubek z szafki i wstawiam czajnik na gaz. Siadam na blacie i czekam, aż czajnik wyda charakterystyczny dźwięk. 

- Nie powinnaś pić tak dużo kawy.
- Powtarzasz mi to przez cały czas, a i tak nic ci to nie daje.
- Wiem, niestety. Jadę dzisiaj na zakupy, wybierasz się ze mną?
- Nie, zostanę i spróbuję zapoznać się trochę z tym domem.
- Dobrze, napisz mi na kartce, czego potrzebujesz. 

Wiem, że jest zawiedziony, ponieważ pojutrze ja pójdę do szkoły, a on do pracy. Będziemy rzadko się widywać, bo siedzi w pracy do późna, czasami całe noce. Często wyjeżdża w jakieś śmieszne delegacje, a co się z tym wiąże, zostaję sama w domu na dłużej. 


******
Cześć, jest to dopiero początek mojej przygody z tym opowiadaniem. Tak, wiem, pisałam inne, gdzie pojawił się prolog, było to dość dawno, ale naprawdę życie mi się trochę skomplikowało, znowu. Nie miałam czasu, ochoty, nastroju. A teraz nie mogę się do niego dostać. Cóż, na razie piszę to w telefonie i niech tak zostanie, dopracuję wszystko i raczej powinnam to opublikować. W tym czasie zajmę się tym opowiadaniem, na które pomysł wpadł mi całkiem niedawno. Po prostu nie mogłam się powstrzymać. Mam nadzieję, że będę miała jakichś czytelników, będą pojawiać się jakieś komentarze dające mi trochę nadziei, że jednak coś może z tego wyjść. Początki bywają nudne, wiem, więc proszę, bądź wyrozumiały. Liczę na jakieś komentarze, do zobaczenia ;) A jeśli chodzi o wygląd, będą jeszcze zmiany, bo to tylko teraz, na szybko, byleby coś było.