czwartek, 31 października 2013

Rozdział 7.

Zmęczona wracam do domu. Rzucam torbę na pierwszy schodek, po czym wchodzę do salonu, w którym siedzi tata. W pierwszej chwili mam wrażenie, że to tylko jakieś moje głupie przywidzenie, jednak po chwili podejrzenia rozmywają się, bo ojciec do mnie podchodzi.

- Musimy porozmawiać - patrzy na mnie, bardzo dobrze znam ten wzrok, wiem co zaraz usłyszę. Mój kochany tatuś właśnie zaserwował mi swoje najbardziej przepraszające spojrzenie.
- O czym? - opadam ciężko na kanapę i zamykam oczy, bo chcę odsapnąć od tego świata choć na maleńką chwilę.
- Będę musiał wyjechać na tydzień - wzdycha i siada koło mnie - Annabelle odezwij się.
- Co mam powiedzieć? Że nie widziałam cię prawie od dwóch tygodni, bo się mijamy? A teraz wyjeżdżasz na tydzień, cudownie. Myślałam, że coś się zmieni, że będziesz miał dla mnie odrobinę więcej czasu. Chociaż godzinę tygodniowo, ale myliłam się, zawsze tak jest - oczy zachodzą mi łzami, a głos zaczyna drżeć. Mężczyzna mnie obejmuje i mocno do siebie przytula.

Mam tylko jego, chociaż to pojęcie względne.

- Jak wrócę, postaram się być wcześniej w domu, obiecuję - całuje mnie w czoło.
- Kiedy wyjeżdżasz?
- Za godzinę - spogląda w bok, gdzie stoi jego walizka, czemu wcześniej jej nie zauważyłam?
- Pójdę do siebie, miłego wyjazdu. Wracaj szybko i się o mnie nie martw. Poradzę sobie, nie mam innego wyjścia - uwalniam się z jego uścisku, podnoszę się z kanapy i nie zaglądając do kuchni, chociaż jestem głodna jak wilk, idę na górę. Zamykam się w pokoju i opadam na łóżko. Serce pęka mi na pół, kiedy myślę, że znowu zostanę sama, mam tego dość! Wprawdzie zawsze jestem sama, ale wiem, że ojciec wróci wieczorem bądź w nocy. Mam pewność, że jest w swojej sypialni, w domu. Czuję jego obecność. A teraz już całkowicie go nie będzie. Tęsknie za nim, cholernie za nim tęsknię i jest mi cholernie przykro, że z dnia na dzień ma dla mnie coraz mniej czasu, w sumie w ogóle go dla mnie nie ma.
Tęsknię za tym co było, ale chyba jak każdy. Człowiek w życiu przeżywa takie chwile, których brakuje mu nawet po dwudziestu latach i ciągle do nich powraca, nie zapomina.
Wspomnienia goszczą się w głowie i zajmują przeróżne miejsca. Czasami zostają na dłużej, ale rzadko. Zazwyczaj tylko wypijają herbatę i już ich nie ma, ale ty i tak pamiętasz. Ich cienie dalej kołatają się po twojej głowie, a łzy samoistnie napływają do oczu, bo wiesz, że szybko nie wrócą. Te czasy nie wrócą nigdy, dlatego tak bardzo potrzebujesz wspomnień. Musisz pamiętać jakim byłeś człowiekiem, co przeszedłeś i jak się zmieniłeś. Bo gdyby nie to, czy wiedzielibyśmy, kim tak naprawdę jesteśmy?


Budzę się strasznie zmęczona. Dzień jest niezbyt ładny, a moją głowę rozsadza ból. Wychodzę mozolnie z łóżka i wolnym krokiem zmierzam do łazienki. Ubieram pierwsze lepsze ubrania, które wpadają mi w ręce, po czym schodzę na dół. Zejście po schodach zajmuje mi o wiele więcej czasu niż zwykle.

Generalnie przez cały dzień w szkole byłam w dziwnym nastroju i nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Teraz siedzę na schodkach przed domem i zastanawiam się, co porabia tata. Pewnie siedzi w papierach albo jest na jakimś głupim spotkaniu.

Szczerze nienawidzę jego pracy. To wszystko przez nią. Gdyby nie to, pewnie do tej pory mieszkałabym w Edynburgu.

Jednak nie ma co gdybać, jest jak jest i muszę się z tym pogodzić.
Już mam zbierać się do domu, kiedy słyszę, jak ktoś mnie woła. 

- Annabelle! - odwracam się i widzę rozpromienioną Arianę.
- Hej Ari - podchodzę do niej i przytulam na powitanie - co tutaj robisz?
- Przechodziłam i cię zauważyłam. Czemu siedzisz sama? - siadamy na schodkach, a Ariana wpatruje się we mnie tymi swoimi dużymi oczyma.

Uśmiecham się lekko, wprawdzie nie wiem co powiedzieć. Lubię czasami siedzieć sama, chociaż zazwyczaj ta samotność mi doskwiera, jednak nie dzisiaj, nie w tym momencie.

- Tata wyjechał, więc nie mam co robić w domu i tak sobie tutaj siedzę.
- Na schodach? - dziewczyna patrzy na mnie z pobłażaniem.
- Tak, to właśnie ja - odwracam wzrok, bo nie chcę dłużej tego ciągnąć.
- Chodźmy się przejść, nie pozwolę ci siedzieć tutaj cały dzień - Ari łapie mnie za rękę i pomaga wstać.

Idziemy do miasta, jakoś nie mam na to wielkiej ochoty, ale nie chcę robić przykrości Arianie, więc nic nie mówię na ten temat.

Rozmawiamy przez całą drogę, aż wreszcie rozgadana Ari milknie.

- Co się stało? - patrzę na nią i kładę ręce na ramionach dziewczyny.
- Stoi tam. Jai - głos jej drży.
- Podejdź do niego, co ci szkodzi?
- Jest z bratem, boję się go - po tych słowach od razu odwracam się w stronę braci Brooks. 

Luke rzeczywiście tam jest. Chłopak, od którego powinnam trzymać się z daleka, a on jakimś dziwnym trafem zawsze staje naprzeciw mnie. To znak, mówię wam. Muszę go rozgryźć.

- No to może usiądziemy na tamtej ławce? - pokazuję jej miejsce niedaleko chłopaków, ponieważ chciałabym zobaczyć jak ten zły bliźniak zachowuje się w obecności swojego brata. Czy jest tak samo agresywny i dla niego?
- Nie za blisko? - Ari patrzy na mnie ze strachem w oczach.
- Chyba nie zabroni ci usiąść na ławce, co? - rozkładam ręce bo już nie mam na to wszystko siły, po czym kładę je na biodrach i czekam na odpowiedź dziewczyny.
- Pewnie będziesz się ciągle patrzyła w jego stronę.
- Ari, daj spokój, niby po co? Tobie się podoba Jai - wywracam oczami, dalej próbuję ją tam zaciągnąć.
- Mówię o Luke'u. Elizabeth mówiła mi, że o niego wypytujesz.
- Czy to ma jakieś większe znaczenie? To moja sprawa - wzdycham głośno, bo brak mi sił. Mam już tego po dziurki w nosie, co ich to obchodzi.
- Lubisz niegrzecznych? - wytrzeszczam oczy i prawie dławię się własną śliną.
- Co proszę? Nie po to o niego pytałam. Czy zawsze musi chodzić o TO? Poza tym pewnie nie zabawię tu długo. Nie mam zamiaru z nikim się wiązać, uwierz mi. To zupełnie inna sprawa.
- Oj wiem, to też Elizabeth mi powiedziała.
- Chodźmy na ławkę - nie czekam na żadną odpowiedź, tylko ciągnę Arianę w tamto miejsce. 

Siadamy wygodnie na drewnianych belkach. Moja przyjaciółka próbuje udawać, że nie interesuje jej jednej z bliźniaków i stara się nie zerkać w stronę Jai'a, ale średnio jej to wychodzi. A ja jak nigdy patrzę się prosto na Luke'a. Kiedyś bym tego nie zrobiła, ale teraz już mi wszystko jedno. Nie mam nic do stracenia, poza tym chyba mnie nie zabije za to, że czasami na niego spojrzę.

Nie odzywamy się do siebie z Ari, ale wcale nam to nie przeszkadza.

W końcu udaje mi się złapać wzrok Luke'a. Chłopak patrzy na mnie ze złością, ale im dłużej spoglądam w jego oczy, tym prędzej zaczyna się łamać. Widzę, jak się zmienia. Gniew przeradza się w smutek, a agresja w zagubienie. Pewnie jest święcie przekonany, że nie mam o niczym pojęcia, ale jeszcze się dowie, jak dużo potrafię wyczytać z jego spojrzenia potrzeba mi tylko trochę czasu. Wtedy dojdę do tego, co tak naprawdę się z nim stało.

- Annabelle! - Ari szturcha mnie w ramię - obudź się. Luke Brooks idzie w naszą stronę, a ty cały czas się na niego gapisz. Zaraz oberwiesz.

Nie zwracam na nią uwagi, czekam cierpliwie na reakcję chłopaka. Nie mówi nic, przechodzi koło mnie i jedyne na co go stać w tym momencie, to zmierzenie mojej osoby wzrokiem. Jakoś nie bardzo mnie to wystraszyło. 

- Anne, zgłupiałaś do reszty? Teraz już nie będziesz miała życia.
- Nie boję się go, poza tym wiesz, co mam zamiar zrobić.
- I w ogóle tego nie popieram, ale zmieńmy temat. Dołączysz do nas jutro po szkole?
- Jutro po lekcjach mam odsiadkę w kozie.


***************
Cześć ludzie, może nie jest najciekawszy i najdłuższy, ale naprawdę na więcej nie miałam siły. W najbliższych dniach postaram się przepisać kolejną część :D Jeżeli są jakieś błędy to bardzo przepraszam, ale chwilowo nie mam worda i pisałam to bezpośrednio tutaj, mam nadzieję, że komu się spodoba i pojawią się jakieś komentarze. Wiem, że wchodzicie na mojego bloga, ale co mi po tym, skoro nie mam waszych opinii? Bardzo mi na nich zależy, także proszę, komentujcie ;) 

środa, 2 października 2013

Rozdział 6.

Wchodzę powoli po schodach i zamykam się w swoim małym świecie zawalonym kilkoma pustymi pudłami. Wzdycham ciężko i przewracam oczami, po czym wkładam jeden karton do drugiego i zanoszę do pokoju gościnnego, który na razie mogę nazywać graciarnią. 


Reszta tygodnia mija szybko, weekend wcale nie zwolnił, a raczej przyspieszył, skończył się zanim zdążył się dobrze zacząć. Jednak nie o czas tu chodzi, a o mój nastrój, jestem szczęśliwa, w końcu czuję, że mam znajomych. Codziennie ktoś stoi pod drzwiami mojego domu i domaga się, bym wyszła z pokoju i pooddychała świeżym powietrzem, oczywiście korzystam, póki nie mamy jeszcze zbyt wiele nauki. I chyba o takim życiu od dawna marzyłam. Chciałam gdzieś przynależeć i oto jestem. Mieszkam w Australii, gdzie mam jakieś perspektywy na życie towarzyskie. 



Mamy poniedziałek, pora wstawać. 


Wychodzę z domu wcześniej. Idę chodnikiem i jem jabłko, rozglądając się dookoła. Pogoda nadal jest ładna, choć wieje lekki wiatr. Poprawiam sweter, który spada z mojego ramienia i idę dalej. Przede mną podąża jakaś ciemna postać, kiedy podchodzę bliżej poznaję czarną, skurzaną kurtkę i tego samego koloru spodnie oraz buty. To Luke Brooks, od którego kazano trzymać mi się z daleka. 


Wyprzedzam chłopaka, mam nadzieję, że mnie nie rozpoznał i idę prosto do szkoły.  Kiedy jestem coraz bliżej budynku dobry humor ze mnie ulatuję, wchodzę do środka i od razu kieruję się w stronę łazienki. Wchodzę do pomieszczenia i opieram ręce na umywalce, po czym spoglądam w lustro. Patrzę prosto w odbicie swoich zielonych oczu i widzę to wszystko, przed czym przez cały czas się wzbraniałam. Niechciane uczucia powoli powracają. 


Pozostawiam w łazience lustrzane odbicie moich przestraszonych oczu i wychodzę na korytarz. Idę pod klasę, w której będę miała lekcje, siadam na ławce, wyciągam słuchawki i włączam muzykę. Zatracam się w niej do tego stopnia, że nie czuję szturchnięcia Elizabeth. Brunetka zawsze jest zaabsorbowana moim zamyśleniem, za każdym razem pyta się, jak ja to robię. Jej nigdy nie zdarzyło się coś podobnego. Tak to jest, jak człowiek za dużo myśli. Wyobrażasz sobie różne rzeczy, powstają problemy, których nie było i nie powinno być. Chociaż czasami po prostu wyobrażam sobie swoje życie. Lepsze życie, gdzie mam dom i przyjaciół. Świat, w którym moja mama żyje, a ja jestem szczęśliwa. Teraz, mimo tego, iż mam znajomych, nie zawsze czuję się dobrze w ich towarzystwie. Ale to wcale nie przez nich, to przeze mnie. Od czasu do czasu mam wrażenie, że do nich nie pasuję i zachodzę w głowę, dlaczego w ogóle spędzają ze mną czas. 


Beth coś do mnie mówi, ale kompletnie jej nie słucham, chociaż jestem świadoma jej obecności i próby nawiązania jakiegokolwiek kontaktu. Przekręcam głowę i patrzę na korytarz zapełniający się ludźmi. Na swoje nieszczęście łapię jedno spojrzenie. Złe spojrzenie, którego powinnam się wystrzegać jak ognia. Patrzę teraz w te brązowe oczy, kipiące nienawiścią, agresją i gniewem. Oczy, które patrzą w moje wystraszone, ale na tyle zdeterminowane, by nie spuścić wzroku.  Przyglądam mu się jeszcze przez chwilę i w ułamku sekundy to dostrzegam, ponieważ już dzisiaj to widziałam, dokładnie to samo co przed chwileczką. Jego prawdziwe spojrzenie ukryte za murem złudzeń. To gra. Wszystko jest grą. Tak mi się przynajmniej w tym momencie wydaje. 


Zadaję Elizabeth jedno pytanie. 


- Czy on zawsze taki był?
- Kto? – dziewczyna patrzy na mnie ze zdziwieniem.
- Luke Brooks – widzę, jak jej wyraz twarzy się zmienia, powinnam się tego spodziewać.
- Mówiłam ci, żebyś trzymała się od niego z daleka – patrzy na mnie spode łba.
- To tylko pytanie, a nie jakaś zbrodnia. Zawsze taki był? – brunetka chwilę się zastanawia, ale w końcu odpowiada, uprzednio głośno wzdychając.
- Nie, kiedyś był normalny, ale jakieś cztery lata temu zaczął się zmieniać. Stawał się chamski, z czasem narastała agresja i gniew jakim wszystkich obdarzał.
- Nie dziwi was to, że z normalnego chłopaka tak z dnia na dzień zmienił się w niego?  - dyskretnie kiwam głową w jego stronę.
- To nie moja sprawa, twoja tym bardziej.
- A może coś się stało? Może z czymś sobie nie radzi? – Elizabeth łapie mnie za rękę i mocno ściska.
- Nawet jeżeli, to co? Co ty masz do tego? Wiem, że próbujesz pomagać ludziom, ale całego świata nie zmienisz. Zawsze gdzieś będzie takie Luke. Zawsze – wyrywam dłoń z jej uścisku i patrzę jej w oczy, w których widzę wyłącznie obojętność.
- Może zbytnio się przejmuję, ale nie umiem bezczynnie patrzeć na takich ludzi. Może wystarczyłaby jakaś rozmowa? Poza tym możliwe, że nie zabawię tu długo, więc czemu by komuś nie pomóc?
- Ale dlaczego? Daj mi konkretny powód.
- Skoro na razie nie jestem w stanie pomóc samej sobie, postaram się pomóc komuś innemu. Poza tym wydaje mi się, że on naprawdę taki nie jest. Znam jego wzrok. Dlatego to wszystko – odchodzę i zostawiam dziewczynę samą. 


Trochę źle się z tym czuję, chociaż z drugiej strony nie jest mi przykro. Nie będę się z nią kłóciła, bo widzę, że Elizabeth już dawno podjęła decyzję i raczej jej szybko nie zmieni.
Było dobrze przez chwilę, a teraz siedzę w szkolnej toalecie i targają mną sprzeczne uczucia. Zachodzę w głowę, dlaczego chcę dowiedzieć się więcej o tym chłopaku. Dlaczego tak bardzo chcę mu pomóc. A jeśli się mylę? Co, jeżeli on naprawdę taki jest? Ale przecież chłopak, który jeszcze kilka lat temu był normalnym nastolatkiem, nie mógł od tak z dnia na dzień zmienić się w postrach szkoły. Nie mogę w to uwierzyć. Wiem, że jest w tej historii jakieś drugie dno, którego jeszcze nikt nie odkrył. Poza tym, widziałam jego spojrzenie. Było pełen smutku, strachu, dezorientacji i bezsilności i mimo tego, że dostrzegłam je tylko na kilka sekund, było prawdziwe, stało się, widziałam to i teraz nie dam sobie z tym spokoju. 


Nie mam najmniejszego pojęcia, co mogło go spotkać, ale strasznie chcę mu pomóc. I nie wiem, czy myślę dobrze czy nie. Czy naprawdę coś jest na rzeczy, czy nie ma komu pomagać, ale spróbuję. Najwyżej później tego pożałuję. 


Zupełnie zapominam o upływie czasu i wybiegam z łazienki, bo jestem już spóźniona na lekcję. Wpadam do klasy, a nauczyciel patrzy na mnie z ostrym wyrazem twarzy. Lekko się uśmiecham, jednak na nic się to zdaje, trochę skrępowana siadam w ławce.
W piątek mam się stawić w kozie. Jedno spóźnienie i już mam siedzieć po lekcjach? Za jakie grzechy. 


Jest dopiero poniedziałek, więc się zbytnio nie zamartwiam, no chyba, że załapie do końca tygodnia jeszcze jakieś spóźnienia. Jak na razie to tylko dwie godzinki po lekcjach w piątkowe popołudnie. 















*********************************
Cześć, wiem, że może nie jest najdłuższy i najlepszy, ale w końcu się do niego dostałam, także dodaję, mam nadzieję, że pojawią się jakieś komentarze, bo jest mi naprawdę przykro, kiedy ich nie ma :c Do następnego.