Przez kilka kolejnych dni Luke nie spuszcza ze mnie wzroku i
wcale nie zamierza tego ukrywać. Nie mam zamiaru siedzieć bezczynnie i
obserwuję go na każdej przerwie.
Mijamy się na korytarzu patrząc sobie prosto w oczy. Czuję
się świetnie, więc chłopak w ogóle mnie nie krępuje ani nie przeraża.
Po lekcjach podchodzę na chwilę do swojej szafki, wyjmuje
książkę, na moje szczęście wyciągam z niej rękę, bo drzwiczki zatrzaskują się z
hukiem i zauważam Luke’a. Kogo innego mogłabym się spodziewać, ale przecież właśnie
o to mi chodzi. Na to czekałam. Chociaż wybrał sobie nieodpowiedni moment, bo
jestem wycieńczona całym dniem w szkole i najchętniej zapadłabym w kilkudniową
drzemkę.
- Co ty chcesz osiągnąć, dziewczyno? – jest zdenerwowany,
oddycha ciężko i uderza ręką w drzwiczki, ponownie.
- Chcesz znać prawdę? – spoglądam na niego podenerwowana, bo
jestem zmęczona i chcę iść już do domu, no ale przecież nie mogę zmarnować
takiej okazji.
- Pewnie prawda jest taka jak zawsze. Podobam ci się –
uśmiecha się szeroko, jest z siebie taki dumny, że aż robi mi się niedobrze.
Albo ma za wysoką samoocenę, albo nie ma jej wcale i próbuje to ukryć.
- Chcesz się dowartościować, czy jak? Nie, nie w tym rzecz,
Luke. Prawda jest taka, że potrzebujesz pomocy, a ja chcę ci ją dać. – jego
wyraz twarzy od razu się zmienia, jest zdenerwowany i zaskoczony.
- W czym ty chcesz mi pomagać?
- Widziałam to i owo – uśmiecham się bez wyrazu, bo naprawdę
jestem zmęczona i chcę wrócić do domu.
- O co ci chodzi? Zresztą, nieważne. Nie powinno cię to
interesować. Jeszcze raz na mnie spojrzysz, a porozmawiamy inaczej.
Odchodzi nie dając mi szansy na odpowiedź. Pewnie myśli, że
mnie nastraszył, ale wcale tak nie jest. Nie poddam się.
Wracam do domu jak najszybciej, bo chcę coś zjeść i
odpocząć. Wchodzę do kuchni, otwieram lodówkę i mam ochotę coś rozwalić.
Zapomniałam zrobić zakupów, więc nici z mojego odpoczynku. Biorę portfel,
zarzucam cienki sweter na ramiona i wychodzę do sklepu.
Kupuję najpotrzebniejsze rzeczy i trochę słodyczy, chowam
wszystko do torby i wracam do domu przez park, który za dnia jest naprawdę
urokliwym miejscem, gdybym miała więcej czasu, na pewno przychodziłabym tutaj i
siedziała godzinami patrząc na przechodzących ludzi. Ale teraz, kiedy zapadł
zmrok wydaje się dość mroczny, gdzieniegdzie tylko przechadzają się ludzie z
psami, ale szybko znikają. Wciągam głośno powietrze i wchodzę na parkową
ścieżkę. Później przechodzę na chodnik i idę w stronę uliczki, której za bardzo
nie lubię, ale tędy mam zdecydowanie bliżej do domu.
Zbliżam się do jednego z kilku zaułków znajdujących się
właśnie na tej ulicy, serce zaczyna mi szybciej bić, bo im jestem bliżej tym
wyraźniej słyszę jakieś głosy, które nie oznaczają niczego dobrego.
Zaniepokojona odgłosami zatrzymuję się na chwilkę, biorę kilka głębokich
oddechów i postanawiam przejść koło tego miejsce, bo w sumie nie mam innego
wyjścia, gdybym chciała je ominąć, musiałabym się cofać do parku o obrać inną,
dłuższą drogę do domu. Jestem pozornie spokojna i już prawie mogę odetchnąć z
ulgą, kiedy robię najgłupszą rzecz, jaką kiedykolwiek mogłam zrobić w takiej
sytuacji, spoglądam w bok. Nie wiem, czy robię to z czystej ciekawości, czy po
prostu nie umiem przejść obojętnie obok, kiedy komuś dzieje się krzywda.
Widzę dwóch chłopaków, którzy z ogromną siła i zaciętością
kopią osobę leżącą na ziemi. Przecież teraz nie mogę się wycofać i pozwolić, by
tych dwóch mężczyzn zabiło człowieka, który nie ma nawet siły się podnieść i
obronić.
Wypuszczam z ręki torbę z zakupami i nie zastanawiając się
nad konsekwencjami, które mogą mnie czekać, biegnę w kierunku dwóch napastników
i ofiary. Będąc bliżej zauważam, że osobą leżącą na ziemi jest jakiś chłopak,
niestety w tej chwili nie jestem w stanie zidentyfikować jego tożsamości, bo
zasłania rękoma twarz, nie jestem ani trochę zdziwiona.
- Zostawcie go! Ej, zabijecie go! – ze strachem w oczach,
ale i ogromną determinacją staję naprzeciw dwóch chłopaków, którzy z daleka
wydawali mi się o wiele starsi.
Nie zmienia to jednak faktu, iż są silni i agresywni. Patrzą
na mnie z rozbawieniem, a potem zwracają się do pobitego chłopaka.
- Haha, Brooks, ratuje cię dziewczyna? Śmieszne, ale masz
szczęście, dokończymy to kiedy indziej.
Śmiejąc się patrzą na mnie z wyższością i współczuciem?
Później znikają za rogiem. Dopiero po chwili dociera do mnie co powiedzieli,
Brooks. Cudownie, tego właśnie mi brakowało. Stanąć pomiędzy Brooks’em, a
jakimiś kolesiami, z którymi najwidoczniej miał na pieńku.
Niepewnie się odwracam, by pomóc mu wstać, ale widzę, jak
sam wstaję na równe nogi, dość ciężko mu to idzie, ale wiem, że nie powinnam
teraz do niego podnosić. Kiedy już stoi, chwieje się przez chwile i rusza w
moim kierunku z zawrotną prędkością, jak na swój obecny stan. Cały czas patrzy
mi prosto w oczy, jest wściekły i chyba powinnam uciekać, ale mam wrażenie, że
przyrosłam do ziemi.
Ciężko mi na niego patrzeć, bo jego twarz nie wygląda zbyt
dobrze, rozcięta warga i skronie, podbite oko, wszędzie pełno krwi. Luke trzyma
się za brzuch i zaczyna krzyczeć.
- Skąd się tu wzięłaś? Śledzisz mnie?! – nie interesuje go
ból, bo przeszywa go niewyobrażalna wściekłość, chociaż mimo wszystko powinien
być mi wdzięczny, bo gdyby nie ja, nie wiem co by się tutaj wydarzyło.
- Wracałam ze sklepu, nie schlebiaj sobie – strach ze mnie
ulatuję i zaczynam się irytować.
- Po co ci to było?! Dałbym sobie radę do jasnej cholery! –
zaciska dłonie w pięści i od razu je rozluźnia, łapiąc mnie z całej siły za
nadgarstki.
- Naprawdę? Mnie się wydaje, że gdyby nie ja, zabiliby cię. –
nie zwracam na przeszywający ból, który mi sprawia swoim dotykiem.
Szatyn zgrzyta zębami, robi tylko jeden ruch i przyciska
mnie z całej siły do ściany budynku.
- Nic nie rozumiesz? Teraz będzie jeszcze gorzej, nie
powinnaś wtrącać się w nieswoje sprawy. Po co w ogóle podchodziłaś?! Nawet
jeżeli bym zginął, kogo to obchodzi? Dlaczego nie uciekłaś, kiedy miałaś
okazję? Ludzie się mnie boją, więc dlaczego akurat ty musisz się na każdym
kroku wpieprzać? Jesteś aż tak głupia? – nadal przyciska mnie do ściany, a ja
zaczynam tracić czucie w nadgarstkach. Jedyne co widzę, to wściekłego Luke’a,
który nie ustąpi, póki czegoś nie powiem.
- Zrozum, że się ciebie nie boję. Wiem, że taki nie jesteś,
ukrywasz się za tym wszystkim – zaciskam powieki, bo ból staje się nie do
wytrzymania. Brooks zaciska dłonie tak mocno, że niektóre bransoletki wbijają
mi się w przeguby, a po rękach spływa krew.
Chłopak to zauważa i natychmiast mnie puszcza, tym razem
patrzy na mnie wystraszony i bez słowa znika. Zostaję sama, jak zawsze.
Rozmasowuję obolałe miejsca, przy okazji rozmazując krew na swetrze.
Nienawidzę tego, tych wszystkich sytuacji, kiedy Luke jest
tak wściekły, że mógłby mnie zabić i nagle odpuszcza, znika bez słowa. Naprawdę
muszę do niego dotrzeć, bo nie da mi to spokoju, sama myśl o tym, że gdzieś
wewnątrz tego zbuntowanego i żądnego krwi chłopaka, jest normalna osoba,
ciepła, kochająca, sama potrzebująca trochę zrozumienia, przyjaciół.
Roztrzęsiona wracam do domu, zdejmuję większość bransoletek
i idę się myć.
Woda robi się lekko czerwona, a ja po prostu na nią patrzę,
bo nie mam na nic siły. Patrzę na
poranione nadgarstki, a łzy same napływają mi do oczu. I nie chodzi tutaj o
Luke’a, moje ręce nie wyglądają tak przez niego. Nie chcę już o tym myśleć,
wychodzę z wody i idę do pokoju ubrać się w jakąś piżamę. Od razu kładę się
spać.
Budzę się strasznie niewyspana, szybko szukam nowych
bransoletek i wkładam na obolałe nadgarstki, gdzieniegdzie widać siniaki, ale
ozdoby świetnie sobie z tym poradzą i wszystko pod nimi znika. Niechętnie idę do
szkoły, bo wiem, że napotkam tam jego spojrzenie, poza tym, pewnie będzie
mnóstwo pytań, dlaczego mam taki a nie inny nastrój.
Wchodzę do budynku, od razu idę pod klasę, siadam na pustej
ławce i czekam na znajomych. W międzyczasie rozmasowuję nadgarstki, niechcący
zrywam strupa i znowu po ręce spływa stróżka krwi, patrzę jak czerwone krople
spadają na podłogę. Stawiam stopę na kilku szkarłatnych plamkach i szukam
chusteczek po całej torbie, w końcu je znajduję i wycieram rękę.
Rozglądam się i zauważam Luke’a, pewnie wszystko widział,
świetnie, akurat to nie było mi potrzebne. Nim zdołam pomyśleć co się dzieje,
chłopak staje koło mnie, a potem siada na ławce.
- Słuchaj, trochę mi głupio, że zrobiłem ci krzywdę, a to
dla mnie nowość. – zaraz, czy on właśnie powiedział, że mu głupio?
- To nie ty zrobiłeś mi krzywdę – mówię od niechcenia.
- Co? Przecież pokaleczyłem ci wczoraj ręce – patrzy na mnie
jak na debilkę, Boże, on nic nie rozumie!
- Nie do końca, rany już na nich były, a ściskając moje
nadgarstki i wciskając w nie sztywniejsze bransoletki, rany się pootwierały.
Dlaczego ja mu to mówię? Co się właściwie dzieje?
- Nie rozumiem, ale nie wnikam. Po prostu lepiej będzie dla
ciebie i dla mnie, jeżeli się ode mnie odczepisz. – wzrusza ramionami, ma
nadzieję, że przytaknę, ale nie ma tak łatwo.
- Nie ma takiej opcji i ty bardzo dobrze o tym wiesz, nie
łudź się, że od tak sobie podpuszczę – biorę się na odwagę i patrzę mu prosto w
oczy, nie widzę w nich nic, kompletnie nic, totalna pustka.
- Dobra, w takim razie co chcesz osiągnąć? – robi gwałtowny
ruch w bok i prawie stykamy się nosami.
- Wiem, że taki nie jesteś. Chcę wydostać tego prawdziwego
Luke’a. – słyszę jak mój głos się załamuje. Nie, nie boje się go, ale dzieje
się ze mną coś dziwnego.
- Skąd ty to możesz wiedzieć?
- Znam twój wzrok, aż za dobrze. Za długo patrzyłam się w
podobne oczy, pełne smutku i zagubienia.
- Skąd… jaja sobie robisz? – odsuwa się ode mnie i patrzy
zaskoczony na swoje buty, jakby to z nimi właśnie rozmawiał.
- Nie udawaj, już się przyznałeś. Dasz sobie pomóc, Luke? –
kładę dłoń na jego ramieniu, ale od razu ją strąca.
- Nie potrzebuję żadnej pomocy, coś ci się przyśniło!
Niepotrzebnie tu podchodziłem, nie zbliżaj się do mnie, wariatko. – wstaje jak
poparzony i znika jak najszybciej z mojego pola widzenia.
Jeżeli Luke nie chce mnie do siebie dopuścić, jestem
zmuszona porozmawiać z jego bratem. Chodzę po szkole szukając drugiego Brooks’a i
w końcu go znajduję. Stoi przed szkołą i rozmawia o czymś z Arianą. Wow, jestem
pod wrażeniem. Po chwili wchodzi szybkim krokiem do budynku, zbiegam po
schodach i czekam na chłopaka. Biorę głęboki oddech, w końcu raz kozie śmierć.
- Jai… Możemy chwilkę porozmawiać?
- Znamy się? – patrzy na mnie zaciekawiony.
- Nie, ale chciałam zamienić z tobą kilka słów – uśmiecham
się lekko, żeby nie wyjść na wyzutego z emocji dziwoląga.
- Okej, nie ma sprawy – od razu się zgadza. To chyba
największa różnica pomiędzy nim, a jego bratem. Chociaż wprawdzie nie mogę tego
określić, bo go nie znam, żadnego z nich tak naprawdę nie znam.
- Chciałabym zapytać o twojego brata… - Jai urywa mi w pół
zdania.
- Słuchaj, on nie jest zainteresowany.
- Nie o to mi chodzi, chciałabym się dowiedzieć, czy dla
ciebie i całej rodziny jest taki sam, jak dla innych ludzi?
- Nikt mnie jeszcze o to nie pytał. Może jest troszkę
milszy, ale i tak nikogo do siebie nie dopuszcza. Zamyka się w pokoju i nie
pozwala tam nikomu wchodzić. Dlaczego cię to interesuje? – drapie się po głowie
i wyczekuje mojej odpowiedzi.
- Może to głupie, ale wydaje mi się, że on tak naprawdę taki
nie jest i chciałabym mu jakoś pomóc, choć wiem, że trudno go będzie przekonać.
– wzruszam ramionami, bo nie wiem, co mam ze sobą zrobić, czuję się dziwnie
skrępowana.
- Ekstremalnie trudno, ale masz rację, on tylko udaje całe
to zło. I wiem, że coś ukrywa. Nawet nie wiem, jak masz na imię, ale jeżeli
spróbujesz i uda ci się osiągnąć swój cel, będę cię całować po rękach.
- Annabelle – uśmiecham się lekko.
- Miło mi. Ale uważaj na niego, czasami jest nieobliczalny i
wydaje mi się, że już sam nad tym nie panuje. – bardzo dobrze o tym wiem, ale
nie mówię niczego Jai’owi.
Żegnam się z chłopakiem i idę pod klasę. Elizabeth siedzi
pod ścianą i przegląda jakieś czasopismo, zabieram jej pisemko i przeglądam.
- Anne, oddawaj! – zabiera mi gazetkę z rąk – a tak w ogóle
słyszałam, że rozmawiałaś dzisiaj z Luke’iem Brooks’em.
- Nawet jeśli tak, to co?
- Nie, nic, ale uważaj, bardzo cię proszę, uważaj na niego.
Najlepiej w ogóle się do niego nie zbliżaj. – jest całkowicie poważna, a mnie
te ich ostrzeżenia już zaczynają wychodzić uszami.
- To nie będzie możliwe.
Lekcja mija w mgnieniu oka i zanim się orientuję, jestem na
korytarzu idąc w stronę wyjścia. Kątem oka zauważam Luke’a, który czeka, aż
wszyscy wyjdą ze szkoły. Staję za ścianą budynku i tym razem to ja mam zamiar
złapać jego. Po dłuższym wyczekiwaniu w końcu się pojawia.
- Luke! – wychodzę zza ściany.
- To znowu ty? Czego chcesz? Nie wyraziłem się jasno?
- Daj sobie pomóc -
próbuję dotrzyma mu kroku, ale ciężko mi to wychodzi.
- Nie ma w czym pomagać. – odpowiada mi ze złością.
- Jest, ale jesteś zbyt próżny, żeby się do tego przyznać.
Brooks się zatrzymuje, a ja omal nie wchodzę mu na plecy.
- Tak uważasz? Naprawdę? To po co w ogóle się starasz, skoro
wiesz, że taki jestem? Na co ci to? – wykrzykuje mi to prosto w twarz, a ja
próbuję opanować frustrację i spokojnie odpowiadam.
- Nie potrzebowałeś nigdy kogoś kto ci pomoże, porozmawia z
tobą?
- Nie, nigdy.
Kłamie i nie umie tego ukryć, albo to ja mam już paranoję i
widzę, co chcę.
- Nie poprzestanę na dzisiejszym dniu, zapamiętaj.
Odchodzę, przez całą drogę myślę o chłopaku, ciekawi mnie
czy weźmie sobie do serca moje słowa.
Następnego dnia chłopak nie spuszcza ze mnie wzroku, jakby
czekał na odpowiednią okazję, by do mnie podejść.
Znajomi mają oczywiście mnóstwo argumentów przeciw, żebym w
ogóle nic z nim nie zaczynała. Ale za późno, tak naprawdę zaczęłam to, kiedy
postanowiłam się zaangażować.
Znowu podążam wąskim korytarzem w stronę szafki Luke’a i
samego chłopaka stojącego przy niej. Przyglądam się jego twarzy, szatyn zaraz
odwróci się w moją stronę, trochę boję się jego reakcji, chociaż chce ją
poznać. Ze skrajności w skrajność.
- Wiedziałem, że prędzej czy później się pojawisz – wzdycha
i zatrzaskuje drzwiczki szarej szafki, wydaje się, że aluminium faluje pod
wpływem uderzenia. Brooks łapie mnie za łokieć i ciągnie gdzieś na bok.
- Słuchaj, myślałem o tym, co mi zaproponowałaś.
- I postanowiłeś coś?
- Może na to przystanę – na mojej twarzy od razu pojawia się
uśmiech – powiedziałem może, a nie na pewno.
- Ale to już coś! Zastanów się jeszcze nad tym, wiesz gdzie
mnie znaleźć, a jak nie, to ja zawsze znajdę ciebie.
- Niestety.
Chłopak odchodzi dość szybko. Jestem naprawdę szczęśliwa, bo
coś w końcu się dzieje. Być może będę miała okazję poznać Luke’a i mu pomóc.
Oby tylko w ostatniej chwili nie zmienił zdania, to by była dla mnie totalna
porażka, co nie znaczy, że bym się poddała.
Jestem już koło domu, kiedy nachodzi mnie pewna myśl. A co
jeśli nie zdołam mu pomóc? No co wtedy?
Od kiedy zapytałam Jai’a o jego brata, chłopak każdego dnia
w szkole podchodzi do mnie i pyta czy są jakiekolwiek postępy.
- Jai, Luke jeszcze na nic się nie zgodził, a przecież siłą
nie wtargnę mu do pokoju, skoro nawet was tam nie wpuszcza.
- Masz rację – wzdycha – tak bardzo chciałbym, żeby się
udało, ale chyba jest nadzieja. Ostatnio zagadałem Luke’a, to mówił, że jest
jakaś dziewczyna i ciągle myśli o jej propozycji. Od razu pomyślałem o tobie,
chociaż nie wiadomo, jakie on może dostawać oferty od dziewczyn.
- Brooks, przestań. Ja tu chcę być poważna, a ty mi to
uniemożliwiasz – klepie go w ramię i zaczynam się śmiać. To dobry znak.
Kiedy tak stoję i rozmawiam z milszym bliźniakiem, moi
przyjaciele patrzą na mnie z wyrzutem, a ja nie mam pojęcia dlaczego. Pod
koniec dnia, kiedy jestem pewna, że Luke się nie zgodzi, chłopak zachodzi mnie
od tyłu i się odzywa.
- Słuchaj – podskakuję na dźwięk jego głosu – przyjmuję
twoją propozycję.
****************
Cześć wszystkim! No i proszę, dodałam kolejny rozdział dość szybko, sama jestem pod wrażeniem, aczkolwiek nie wiem, czy mi wyszedł. Według mnie jest trochę naciągany, pisany na siłę, ale wy o tym zadecydujecie, oczywiście dowiem się tego tylko wtedy, kiedy zostawicie jakieś komentarze, na co nie ukrywam, że liczę. Życzę miłego czytania, czekam na jakieś komentarze, no i tradycyjnie do następnego!
Boże... Uwielbiam Twoje opowiadanie! Tyle się naczekać musiałam i jest! Dobrze, że Luke zgodził się na propozycję Annabelle, mam nadzieję, że mu pomoże. No i może Ari w końcu będzie też z Jai'em. Cieszę się, że Twoje rozdziały są takie długie i teraz znów muszę czekać na kolejny, ale trudno. Jakoś przeboleję, choć mam nadzieję, że dodasz jak najszybciej xd
OdpowiedzUsuńKocham te opowiadanie! Cieszę się, że Luke zgodził się na propozycję Annabelle. Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział : )
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam całe fanfiction w pół godziny! jest świetne tak jak i ten rozdział. Cieszę się, że Annabelle udało się przekonać Luke'a do swojej propozycji. :) Czekam z niecierpliwością na kolejny.
OdpowiedzUsuń@hopebitchhope
Yooo kocham Luka i Annabelle oni by byli taka zajebista para *.* xx
OdpowiedzUsuń