Siadam na kanapie i patrzę we wzorzysty dywan, kiedy tata
odpala samochód i odjeżdża. W naszym
domu, każdym po kolei, nieporozumienie i smutek jest na porządku dziennym, więc
za bardzo się temu nie dziwię. Opieram się o miękkie oparcie skórzanej kanapy i
ciężko oddycham. Patrzę w sufit, nie mam najmniejszej ochoty na nic.
Zastanawiam się przy tym, czy mogłabym tutaj być naprawdę szczęśliwa i czy
byłaby możliwość, żeby zostać na dłużej. Chcę w końcu zostać gdzieś na stałe,
zapuścić korzenie, nie chodzi o miejsce. Bo gdybyśmy pojechali do Niemiec
zamiast do Australii, myślałbym o tym samym, to pewne. Jednak mimo wszystko w
tym miejscu jest coś przyciągającego, czuję się tutaj dobrze i wiem, że przede
mną wiele ciekawych zdarzeń. Chcę w końcu od kilku lat normalnie żyć. Ten stały
pośpiech mnie wykańcza, mimo że podniosłam się z dna, na którym wylądowałam,
wiem, że jeszcze długa droga przede mną. Jestem świadoma, że w każdej chwili
mogę ponownie znaleźć się na tym samym dnie. Chciałabym poczuć, że gdzieś
naprawdę należę, czy to tak wiele?
Ubieram kremową bluzkę z kołnierzykiem, na którego końcach
połyskują złote wstawki. To jedna z moich ulubionych koszul. Tak na marginesie,
mam wielkiego fioła na punkcie bluzek z kołnierzykami, zdobionymi czy nie,
kołnierzyk to kołnierzyk. Wsuwam na stopy czarne trampki i lekkim krokiem
schodzę na dół. Jestem zdziwiona swoim spokojem, przecież zaraz będę musiała
zmierzyć się z nowymi ludźmi, z całą klasą wypełnioną obcymi osobami. Dodatkową
trudnością jest to, że dochodzę do ich grona w ostatniej klasie liceum, gdzie
wszyscy dobrze się znają, pozawierane są już przyjaźnie. Już teraz, będąc na
przedostatnim schodku wiem, że będę sama. Ojca już nie ma, wyszedł wcześnie
rano do pracy, jak zawsze. Chwytam jabłko w dłoń, podrzucam, łapię i z
uśmiechem na ustach wgryzam się w soczysty miąższ. Spoglądam przez okno, pogoda
jest cudowna, wszystko wydaje się być takie szczęśliwe. Jedynie ja nie mam
powodów do radości. Rozpoczęcie roku, nowi znajomi, a raczej ich brak. Wzdycham
głośno, zeskakuję z krzesła i wychodzę z domu, zamykam drzwi na klucz, by udać
się w stronę szkoły.
Po drodze mijam różnych ludzi, niektórzy spieszą się do
pracy, inni tak jak ja do szkoły. Są też
tacy, którzy niczym się nie przejmują, idą wolnym krokiem i cieszą się piękną
pogodą.
Spacer na rozpoczęcie zajmuje mi jakieś piętnaście minut,
ale to nie zmienia faktu, że jestem cała mokra. Nie spodziewałam się, że będzie
dzisiaj aż tak ciepło, ale jestem w Australii i nie powinnam się temu dziwić.
Jakby nie patrzeć wciąż jest to dla mnie trochę za gorąco, kilka stopni mniej
naprawdę zrobiłoby mi niemałą przyjemność. Jedynym plusem tego upalnego dnia
jest to, że nie mam mokrych plam pod pachami. To byłoby już za wiele, nie dość,
że wyglądam jak jagnię wpuszczone w sam środek stada wygłodniałych wilków, to
jeszcze miałabym być spocona. Podziękuję za takie atrakcje. Stoję z boku i
czekam, aż całe wydarzenie w końcu się zacznie, bo chcę jak najszybciej wrócić
do domu i ściągnąć lepiące się ubranie.
Niektórzy ludzie patrzą na mnie z zainteresowaniem albo
tylko mi się wydaje i tak naprawdę jest to niechęć i kpina. Nie chcę tego
wiedzieć, by się bardziej nie dołować. Opieram się o wysokie drzewo i słucham
przemówienia dyrektora. W międzyczasie wykopuję mały dołek w ziemi, na której
stoję. Chwilę później odchodzę na chodnik, by nikt nie dowiedział się, że to
moja sprawka.
Stoję w palącym słońcu, mam wrażenie, jakby za chwile skóra
miała zająć się ogniem. Po nosie spływa powoli kropelka potu, ale próbuję nie
zwracać na to uwagi i stoję w miarę prosto oraz staram się lekko uśmiechać. Na
moje szczęście apel właśnie dobiega końca i dosłownie za momencik będziemy
mogli iść do klas. Podekscytowanie tym, że zaraz znajdę się w chłodnym,
klimatyzowanym miejscu, zupełnie wymazuje z mojej głowy myśli o rówieśnikach i
ich reakcji na moją osobę.
Idę za jakimiś dwoma dziewczynami, które ciągle do siebie
szepczą i odwracają się w moją stronę. Pewnie mnie obgadują, miło. Udaję, że w
ogóle tego nie zauważam i idę przed siebie z podniesioną głową, choć tak bardzo
chciałabym ją opuścić i skupić całą uwagę na moich czarnych trampkach. Pewnie
już zauważyliście, że nie noszę innych butów. Trampki to jedyne obuwie w jakim
się poruszam, nie mam za grosz zaufania do butów na obcasie ani balerin. Ale
pewnie niedługo nadejdzie dzień, kiedy będę zmuszona zmierzyć się z którymiś z
nich. Dość o moich butach, wróćmy do ważniejszych, a może nawet nudniejszych
spraw, czyli mojego życia.
Wchodzę do klasy i upatruję sobie ławkę na samym końcu
pomieszczenia. Podchodzę niepewnym krokiem i chowam się za tłumem innych
uczniów, którzy pozajmowali wcześniejsze ławki. Jednak nauczyciel szybko
wyłapuje mnie z towarzystwa stojącego przede mną i każe podejść. Przedstawia
mnie klasie, lekko się uśmiecham, bo nie jestem w stanie wydusić z siebie
słowa, zbyt wiele par oczu na mnie patrzy. Mogę przysiąc, że na moje policzki
wkradają się różowiutkie rumieńce. Patrzę na te wszystkie oblicza zgromadzone
przede mną i widzę naprawdę miłe wyrazy twarzy, czy to prawda, czy tylko moje
złudzenie? Nie wiem. Może pochopnie to wszystko oceniłam, może wcale nie będzie
tak źle. Wracam na poprzednie miejsce, wychowawca rozdaje plan lekcji. Kiedy
nadchodzi moja kolej, mężczyzna trochę przedłuża czynność.
- Mam nadzieję, że polubisz naszą klasę. A jeżeli chodzi o
naukę, to z tego co widziałem, nie masz z nią najmniejszych problemów – odzywa się
i patrzy na mnie.
Chwytam karteczkę z rozpiską na cały tydzień i lekko
potakuję głową. Uśmiecham się pogodnie i
odchodzę. Tak, nie mam problemów z nauką, ale kiedyś przechodziłam swoje małe
piekło. Nauka nie tyle co sprawiała mi trudność, ale nie miałam motywacji, by
cokolwiek zacząć. Nie miałam najmniejszej ochoty, by żyć, więc co mogła dać mi
nauka i wkuwanie sztywnych regułek z chemii? Czy definicja efektu
cieplarnianego nagle nadałaby sens mojemu znienawidzonemu wtedy życiu? Czy
przestałabym mieć te wszystkie problemy, bo nauczyłabym się kilku rzeczy? Nie
sądzę.
Teraz jest dobrze, znowu otwieram książkę i nie myślę, że i
tak się tego nie nauczę. W chwili obecnej wiem, że mogę wszystko, choć czasami
miewam dni zwątpienia, ale chyba jak każdy.
Wychodząc z klasy zauważam długie kruczoczarne włosy,
dziewczyna się odwraca i przypominam sobie wesołą twarz, którą widziałam mojego
pierwszego dnia w Melbourne. Nawet nie znam jej imienia, a okazuje się, że
chodzimy razem do klasy. Szybko odchodzę, żeby brunetka mnie nie dostrzegła,
ale chyba już za późno. Mimo wszystko nie zatrzymuję się i idę szybkim krokiem
przed siebie w stronę parku, ponieważ dzień jest naprawdę upalny, a ja
chciałabym zaznać choć odrobiny chłodu. Mijam pierwsze drzewa i od razu czuję
różnicę temperatury. Jest bardzo przyjemnie, lepiej mi się oddycha, a koszula
już tak bardzo nie przylega do ciała. Przemierzam ścieżkę pod rozłożystymi
koronami drzew, które dają upragniony cień. Pogoda jest cudowna, jednak muszę
się jeszcze do niej przyzwyczaić, bo inaczej długo nie przetrwam w takim
klimacie. Przysiadam na moment na ławce, by dać odpocząć obolałym nogom.
Jest w tym miejscu coś specyficznego, coś innego. Naprawdę
bardzo chciałabym tu zostać na dłużej, może już na zawsze. Odczuwam tutaj
atmosferę spokoju i szczęścia, których dawno nie zaznałam. Mam przeczucie, że w
końcu coś może ulec zmianom.
Wstaję, poprawiam ciuchy i wracam do domu.
Jestem głodna jak wilk i mogłabym zjeść całą zawartość lodówki.
Kiedy znajduję się już w domu i wolnym, leniwym krokiem zbliżam się do białych
drzwiczek, otwieram je, moim oczom ukazuje się ubogie wnętrze. Jest tam kawałek
sera, masło i kilka warzyw. Nic więcej? Myślałam, że tata pojechał na jakieś
większe zakupy, ale beze mnie to niemożliwe. Żałuję, że zostałam wtedy w domu,
żałuję, że nie kupiłam czegoś dobrego do jedzenia.
Chwilę później niechętnie zakładam buty i idę do pobliskiego
sklepu, który wcale nie jest tak blisko. Jestem znużona całym tym ciepłem.
Słońce powoli zaczyna mnie denerwować i mój dobry humor gdzieś ulatuje. Wchodzę
do sklepu, kupuję wszystkie potrzebne rzeczy i jak najszybciej go opuszczam, bo
mam wielką ochotę rozsiąść się w moim ulubionym fotelu, który bez względu na
nasze przeprowadzki, zawsze zabieramy ze sobą. Chcę zjeść, poczytam, oderwać
się od rzeczywistości i choć przez chwilę nie dręczyć się jutrzejszym dniem,
chcę zapomnieć. Poczuć, że gdzieś jestem mile widziana i tam pasuję. Bo czy tak
nie jest? Za każdym razem czytając książkę wpasowujemy się w jej historię.
Utożsamiamy się z którymś z bohaterów lub też tworzymy samych siebie obok postaci
opisanych przez autora, dzięki temu żyjemy w świecie, który w danej chwili
najbardziej nam odpowiada. Jesteśmy w świecie, który sami możemy sobie wybrać.
Niestety realne życie jest zupełnie inne, nie wszystko zależy od naszych
wyborów, nie o wszystkim można decydować samemu. Czasami trzeba się dostosować,
bo to jedyne wyjście, by nie popaść w paranoję, by sprawiać pozory normalnego
życia i nie zwariować z samym sobą.
Robię sobie przepyszny obiad, który składa się z sałatki i pieczonego
kurczaka. Fakt, że musiałam jeszcze trochę czekać na jedzenie, pobudza mój
apetyt. Kiedy porcja warzyw i mięsa znajduje się na talerzu, idę do jadalni i w
dość szybkim tempie zjadam posiłek.
Potem idę na górę by odpocząć, odprężyć się póki jeszcze mam
na to czas. Wchodzę do pokoju i od razu kieruję się do regału z książkami.
Chodzę wzdłuż niego i jeżdżę palcem po grzbietach książek.
******
Cześć, mamy kolejny rozdział. Mam nadzieję, że nikogo nim nie zanudzę. tak ma być, początek początkiem, ale tak ma być. Tak chcę, żeby było. Ale nie martwcie się, niedługo powinno zacząć się coś dziać, może już w trzecim rozdziale poznamy kilka nowych osób. Dziękuję wszystkim, którzy to przeczytają, a będę jeszcze bardziej wdzięczna jeśli pojawią się pod tym postem jakieś komentarze. Skoro czytasz, skomentuj, dla Ciebie to niewiele, a dla mnie dużo znaczy. Dziękuję, do następnego ;)
Bardzo fajny blog, szybko się go czyta, ponieważ jest bardzo wciągający. Czekam na następne rozdziały, bo już się nie mogę doczekać jak Ann pozna kogoś z Janoskians xx
OdpowiedzUsuń