Chłopak ciężko wzdycha i wpatruje się w moje oczy, które są
otwarte do granic możliwości.
- Nie żartujesz? – czyżby się udało? W myślach skaczę z radości,
dobrze, że nikt nie może tego zobaczyć.
- Jestem śmiertelnie poważny, ale jak jeszcze raz o to
spytasz, zmienię zdanie – skrzyżował ręce na piersi i patrzył na mnie
wyczekująco.
-W takim razie trzeba będzie od czegoś zacząć, spotkać się,
porozmawiać jak ludzie.
- Dobra, spotkajmy się dzisiaj w parku o 23.
- Tak, to będzie całkiem normalne – wzdycham, ale już nic
więcej nie mówię.
- Po prostu nie chcę, żeby ktoś mnie z tobą zobaczył –
wzrusza ramionami i od tak odchodzi.
Będę musiała nad nim ostro popracować. Wierzę, że mi się uda
i muszę się tego trzymać do końca, jak źle by nie było, muszę sobie zaufać i
się nie poddawać.
Wracam do domu w dobrym humorze, przeszkadzają mi jedynie
bransoletki na nadgarstkach, uwierają jak nigdy wcześniej, a skóra
niemiłosiernie mnie swędzi. Jednak wiem, że nie mogę niczego rozdrapać, bo
tylko pogorszę sprawę, zaciskam pięści i wchodzę do domu.
Mam szczęście, że ojca jeszcze nie ma, wymknę się i nie
będzie żadnych konsekwencji, zresztą tata nawet by nie zauważył, że mnie nie
ma.
Zbliża się wyznaczona godzina, więc ubieram cieplejszy
sweter i wychodzę z domu. Pomimo, że mieszkam w Australii, to nie mogę się
przyzwyczaić do tego klimatu, raz jest mi zimno, a raz gorąco, więc
zabezpieczam się na wszelki wypadek.
Mam nadzieję, że chłopak nie zrobi mnie w konia i się
pojawi. Wchodzę do parku i kieruję się w stronę ławek, siadam na jednej z nich
i po prostu czekam. Robi się chłodno i zaczynają mi marznąć palce. Luke spóźnia
się już piętnaście minut, a ja zaczynam kichać, cudownie, jeszcze tego mi
brakuje. Jeszcze chwila, a wrócę do domu, bo jest mi coraz to zimniej.
W końcu pan „punktualny” się zjawia.
- My-myślałam, że już nie przyjdziesz – szczękam zębami i
patrzę na szatyna.
- Nieźle zmarzłaś, pomijając fakt, że to Australia i wcale
nie jest zimno – siada obok i patrzy na swoje buty.
- Nie udawaj, że cię to w ogóle obchodzi – jestem trochę zła
i bez trudu można to wyczuć.
- Trochę się spóźniłem, ale bez przesady.
- Trochę? – patrzę na niego z wyrzutem, a rozmowa z chwili
na chwilę robi się coraz dziwniejsza, jakby od początku taka nie była. –
Zresztą nieważne, od czego chciałbyś zacząć?
- Nie mam pojęcia, nawet nie wiem dlaczego zgodziłem się na
to spotkanie, to idiotyczne – nie spuszcza wzroku ze swoich czarnych trampek.
- Słuchaj, albo coś robimy, albo nie. Nie mam zamiaru
siedzieć tutaj przez całą noc i patrzeć jak podziwiasz swoje brudne buty. – Nie spuszczam z niego wzroku, ale chłopak
nie reaguje.
Co się z nim do licha ciężkiego dzieje? Gdzie jego agresja, gdzie
cokolwiek. Jakakolwiek, najmniejsza chociażby zła emocja?
Postanawiam się już nie odzywać i patrzę w niego, bo chyba
rzeczywiście to wszystko nie ma najmniejszego sensu, zaczynam wątpić w swoje
plany.
Za każdym razem kiedy zawieje wiatr, przechodzą mnie
dreszcze. Nie potrafię siedzieć w ciszy, kiedy Luke Brooks jest tuż obok mnie.
Nie przywykłam do tego, zazwyczaj były to ostre słowa kierowane w moim
kierunku, a teraz zupełnie nic, jakby stracił mowę.
- Luke, będziesz tak siedział do rana, czy w końcu coś
powiesz? Sama nic nie wskóram.
- Wiem, ale co zamierzasz zrobić? Skąd masz pewność, że
jestem inny? Może tylko ci się zdaje.
- Teraz już mnie nie oszukasz, jesteś inny, bo gdyby tak nie
było, to czy siedziałbyś tutaj ze mną i milczał. Gdybyś był tym, kim starasz
się być, dawno byś mnie zwyzywał i zostawił tutaj samą.
Widzę, że chce coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili
rezygnuje. Po chwili jednak powraca
cząstka starego Luke’a.
- Za kogo ty się w ogóle uważasz? – wstaje z ławki jak
oparzony i patrzy mi prosto w oczy.
- Za nikogo się nie uważam. Też miałam problemy, też je
ukrywałam. Znam twoje spojrzenie. Tak cholernie nie jest mi obce i tak samo go
nienawidzę. Widziałam je w lustrze każdego pieprzonego dnia – próbuję się
powstrzymać, ale łzy samoistnie spływają mi po policzkach. Jestem wściekła co
jeszcze bardziej to nasila.
Chowam twarz w dłoniach próbując się opanować, oddycham
głęboko i wycieram mokrą twarz.
Brooks tylko stoi przede mnie i patrzy zaskoczony na całą tę
sytuację, w końcu siada obok mnie, tym razem znacznie bliżej niż poprzednio.
Wiem, że powoli coś zaczyna w nim pękać, mur kruszy się z każdym kolejnym dniem
i mam ogromną nadzieję, że uda mi się go całkowicie zniszczyć.
- Dobrze, porozmawiajmy – jeszcze raz ocieram oczy i patrzę
na niego jak na idiotę. Poza tym sama wyglądam jak idiotka, rozmazany tusz na
twarzy, zaczerwienione oczy.
- Spróbujmy od czegoś łatwego i mało znaczącego, bo
rozumiem, że na razie i tak nic mi nie powiesz.
- Nie ma o czym mówić – dalej w to brnie, w okłamywanie
samego siebie i każdego wokół.
- Luke, jest mnóstwo rzeczy do omówienia. Może spotkajmy się
jutro o normalnej porze?
- Nie wiem, czy znajdę czas na takie głupoty.
- Skoro uważasz, że to takie głupoty, to co ty tu jeszcze
robisz?! – tracę panowanie nad sobą, ten człowiek coraz bardziej mnie
denerwuje, chcę mu pomóc, ale już powoli nie wytrzymuję, moje słabe nerwy dają
o sobie znać, a nieumiejętność panowania nad sobą wychodzi z każdej strony. Tak
dobrze mi szło, ale znowu wszystko zepsułam.
- Ej, spokojnie – wystawia przed siebie dłonie w geście
obronnym – To moje życie, jeżeli dla mnie to nie ma znaczenia, to dlaczego dla
ciebie ma mieć?
- A co w ogóle ma dla ciebie znaczenie?!
- Nic! Rozumiesz? Kompletnie nic!
- Nawet rodzina?
Jego wyraz twarzy od razu się zmienia i nic już nie mówi.
- Wiesz, że nie dam ci spokoju.
Odwracam się i tym razem to ja odchodzę bez słowa.
Opadam na łóżko i patrzę w sufit, teraz już na pewno nie
usnę. Jest po drugiej, a rano trzeba wstać do szkoły. Przewracam się z boku na
bok, ale sen nie nadchodzi. O szóstej wychodzę z łóżka, ubieram się, jem
śniadanie i wychodzę do szkoły.
Po nieprzespanej nocy wyglądam co najmniej okropnie. Wchodzę
do budynku i siadam na pierwszej lepszej ławce.
Specjalnie przychodzę wcześniej do szkoły, bo on też się
pojawia w takich porach. Oczywiście się nie mylę, widzę jak patrzy na mnie spod
równoległej ściany. Przejeżdżam ręką po włosach, głowa pęka mi w szwach. Kładę
łokcie na kolanach, a głowę chowam w dłoniach, patrzę na swoje buty, które
nagle zaczynają wirować.
Po prostu wiedziałam, że chłopak usiądzie koło mnie.
- Przemyślałem to, co wczoraj mi powiedziałaś.
- I?
- Nie jestem pewien, czy chce się w to pakować – w jego
głosie jest mnóstwo niezdecydowania, chłopak waha się przy każdym
wypowiedzianym słowie.
- Wprawdzie i tak nie masz wyboru, nie pozbędziesz się mnie,
nie po wczorajszej nocy.
- Domyśliłem się tego.
Odchodzi, bo widzi jak zbliżają się moi znajomi. Siadają
koło mnie i czekają na jakieś wyjaśnienia.
- O co chodzi?
- Jednak nie dałaś sobie spokoju z Brooksem? – Elizabeth kładzie
mi rękę na ramieniu.
- Powiedziałam, że tego nie zrobię i nie zrobiłam. Poza tym
chyba idzie mi coraz lepiej.
- Lepiej to ty na niego uważaj, słyszysz?
- Zrozumiałam, poza tym to moje życie i zrobię co tylko będę
chciała, więc dajcie mi wszyscy spokój!
Zmęczenie bierze górę i krzyczę na swoich przyjaciół,
wszystkie oczy są skierowane na mnie, nawet Luke patrzy z niedowierzaniem,
chyba także ja potrafię być trochę nieobliczalna, kolego.
Pędem ruszam do łazienki i zamykam się w jednej z kabin.
Mogłabym rwać włosy z głowy, tak bardzo jestem wściekła i niestety nie umiem
tego pohamować. Muszę się na czymś wyżyć, po prostu muszę i wiem, ze tego nie
uniknę, bo już postanowiłam. Wbijam długie paznokcie między bransoletki i
wciskam coraz mocniej w skórę i rany na nadgarstkach.
Po jakichś piętnastu minutach wychodzę z łazienki, uprzednio
myjąc ręce, oczywiście.
Siadam w ławce obok Elizabeth i słucham nauczycielki, a
raczej udaję przed przyjaciółką, żeby nie zadawała zbędnych pytań. Moje
rozkołatane myśli krążą tylko wokół jednej rzeczy, zachowania, którego miałam
pozbyć się dawno temu i myślałam, że mi się udało.
Kiedy kończą się lekcje,
wybiegam ze szkoły jak poparzona, potrącam kilka osób, na moje nieszczęście
jedną z nich jest Luke, pędzę za szkołę i siadam na chodniku przy ścianie
budynku.
Patrzę w błękitne niebo i
próbuję się nie rozpłakać z bezsilności. Demony przeszłości powoli do mnie
powracają, a to bardzo niedobrze. W miarę szybko się ogarniam, mam szczęście,
bo właśnie zza rogu wychodzi Luke.
- Szukałem cię – patrzy jak wycieram mokre policzki, ale o
nic nie pyta – przemyślałem to, od czego zaczniemy?
- Możesz mi powiedzieć o swoich problemach, choć wiem, że to
trudne. Chociaż nie, może lepiej zacznijmy od jakiejś małej zmiany. Co będzie
dla ciebie dość łatwe, od zawsze tak się ubierasz?
- Coś złego jest w moim stroju?
- W sumie nawet mi się podoba, ale może tchniemy w to trochę
więcej życia, jakiś kolor?
- Dobra, to idziemy na zakupy? – lekko się krzywi, a ja
wybucham śmiechem.
- To będzie naprawdę ciekawy dzień.
Odchodzę z chłopakiem i widzę, jak moi przyjaciele mierzą go
wzrokiem. Daniel prawie wybucha ze złości, a James próbuje go uspokoić. Nie
wiem o co chodzi i na razie nie chcę wiedzieć.
Niech się o mnie nie martwią, wiem co robię i co
najważniejsze wierzę w Luke’a.
Przynoszę coraz więcej ciuchów do przymierzalni, a Luke
siedzi w małym pomieszczeniu odgrodzonym ode mnie jedyne czarną kotarą i chyba
nie zamierza stamtąd wychodzić.
- Luke, pokażesz się wreszcie? – z nerwów tupię nogą i
rozglądam się dookoła.
- No dobra, już wychodzę – wzdycha, wiem że się ociąga, w
końcu odsuwa kotarę i wychodzi w rozpiętej koszuli w kratę, a pod spodem ma
biały T-shirt.
- Dobrze wyglądasz – uśmiecham się, a chłopak odwzajemnia
mój uśmiech, co bardzo mnie dziwi, ale jednocześnie bardzo cieszy. Chyba
pierwszy raz widzę, jak Luke Brooks się uśmiecha…
- Nie wierzę, że to powiem, ale mnie też się podoba.
W końcu coś się dzieje!
Wychodzimy ze sklepu z kilkoma torbami. Jestem naprawdę
zadowolona z tego dnia, pomimo mojego wcześniejszego nastroju. Już prawie
zapominam o wylanych łzach, ale Luke musiał mi je przypomnieć.
- Skoro już rozmawiamy, co się dzisiaj stało? – po co on w
ogóle o to pyta?
- Co masz na myśli?
- Płakałaś – patrzy na swoje czarne trampki.
- A od kiedy obchodzą cię uczucia innych?
- Co jak co, ale kiedy dziewczyna płacze, to wymiękam.
Chociaż i tak nie miałbym żadnych zahamowani, żeby ci przywalić, jeżeli
zaszłaby taka potrzeba.
Wraca stary Luke, spokojnie Annabelle, pamiętaj, że masz
wszystko pod kontrolą.
- To nic takiego, nic ważnego, wszystko w porządku.
- Ponoć to najczęstsze kłamstwo…
Przez całą drogę nie odzywa się już ani słowem. A ja, ja po
prostu nie chcę nic mówić. Wiem, że na razie to raczej zbędne, bo Luke pyta z
czystej grzeczności, nie sądzę, żeby za bardzo go to interesowało.
- No to jutro widzę cię w nowych ciuchach – przechodzę przez
ulicę, Brooks się nie odzywa, posyła mi tylko dziwne spojrzenie i znika za
rogiem.
Dzisiejszy dzień jest dziwny już od samego początku, czuję,
że jakoś za łatwo poszło mi z Luke’iem, chociaż może jestem trochę
przewrażliwiona.
Najważniejsze, że zakupy się udały i teraz już wiem, że ten
chłopak wcale nie jest taki za jakiego chce być uważany.
Największym sukcesem jest jego uśmiecham, ale wiem, że może
być to tylko chwilowe, a raczej na pewno takie jest. Jutro w szkole znowu może
na mnie „warczeć”, kiedy tylko do niego podejdę. Może mnie złapać za nadgarstek
i wykręcić w drugą stronę. Może nie mieć żadnych zahamowań, żeby mi przywalić.
Mam czym zająć myśli i być może pomogę też samej sobie, bo
nie będę myśleć o tym, o czym nie powinnam.
Zachodzę do sklepu i z zakupami wracam do domu, kładę je na
blacie w kuchni, ściągam buty i wchodzę po dwa schodki na górę. Mój pokój to
totalne pobojowisko. Wprawdzie cały dom nie jest w najlepszym stanie, a z tego
co podpowiada mi intuicja, tata wróci jutro z samego rana.
Szybko biorę się za jakieś porządki. Wyjmuję odkurzacz z
pokoju gościnnego, który jak na razie służy nam jako składzik. Z wielkim
wysiłkiem znoszę urządzenie na dół. Może nie jest ono zbyt ciężkie, ale dzisiaj
jeszcze nic nie jadłam i nie mam dość siły. Zostawiam odkurzacz w pokoju i idę
do kuchni po jakieś jabłko, albo inny owoc.
Zjadam przekąskę i biorę się za sprzątanie. Wkładam
słuchawki do uszu, telefon umieszczam za paskiem spodni i zaczynam odkurzać. W
końcu stwierdzam, że dom jakoś wygląda i biorę się za jakiś porządny obiad.
Kończy się na tym, że jem spaghetti w salonie oglądając
telewizję. Później idę na górę biorąc ze sobą odkurzacz, który od razu wydaje
się trochę lżejszy.
Zamykam się w pokoju i po prostu leżę na łóżku wpatrując się
w sufit.
W końcu czuję się gdzieś dobrze, wiem, że właśnie tutaj jest
moje miejsce. W Australii, w tym mieście, domu, pokoju. Chciałabym zostać tutaj
już na zawsze bez względu na to czy sprawa z Luke’iem rozstrzygnie się
pozytywnie czy nie. Bo oczywiście biorę pod uwagę taką możliwość.
Budzę się o godzinie siódmej i wybiegam z łóżka jak oparzona.
O kurczaki, zaspałam! Jeżeli się nie pospieszę, nie zdążę na pierwszą lekcję, a
nie mam zamiaru znowu odsiadywać kary w kozie.
Myję zęby, maluję się, na szczęście nakładam tylko trochę
podkładu, pudru i lekko tuszuję rzęsy, co zajmuje mi najdłużej piętnaście
minut.
Ubieram rzeczy, które leżą na fotelu, zbiegam do kuchni,
zabieram dwa jabłka, zamykam drzwi na klucz i biegnę do szkoły.
Zdyszana i zmęczona biegiem wpadam do budynk przez główne
wejście, ludzie jeszcze kręcą się po korytarzach, czyli zdążyłam.
Wbiegam na górę po schodach i staję pod klasą wściekła na
samą siebie, że zapomniałam nastawić budzika i od tak pozwoliłam sobie zasnąć.
Elizabeth wita się ze mną pogodnym uśmiechem, bo stoi zbyt daleko, żeby
podejść.
Nauczyciel otwiera drzwi sali i cała klasa wchodzi do
środka. Tym razem siadam z Danielem, nawet nie wiem dlaczego. Tak po prostu.
- Cześć – posyłam mu ciepły uśmiech, który od razu
odwzajemnia.
- Czemu nie usiadłaś z Elizabeth? – pyta zaciekawiony.
- Jeśli chcesz, mogę się przesiąść – robię minę zbitego psa,
a Skip parska śmiechem i po chwili robię to samo.
Nauczyciel tylko kręci głową i postanawia zostawić to bez
komentarza. Nie wiem dlaczego jestem w tak dobrym humorze od samego rana. Może
to te zakupy z Luke’iem, nie mam pojęcia.
Wychodząc na przerwę rozmawiam z Danielem i znowu śmiejemy
się wniebogłosy.
- Dobra, dziewczyny, lecę poszukać Jamesa – macha nam i
znika za rogiem.
Wzdycham, żeby zaczerpnąć trochę powietrza, a Beth szturcha
mnie łokciem.
- Co jest? – patrzę na brunetkę, która ma otwarte usta ze
zdziwienia, jak mniemam.
- Patrz na Brooksa, czy ty to widzisz? Czy to ja mam jakieś
omamy?
Spoglądam w stronę, którą pokazuje mi dziewczyna i już wiem,
co ją tak zdziwiło. Luke ubrał ciuchy, które wczoraj wspólnie kupiliśmy, jestem
z siebie dumna, oczywiście z niego też. Uśmiecham się pod nosem i wtedy szatyn
kieruje swoje spojrzenie prosto na mnie. Jest dziwne, bo albo jest na mnie
wściekły i zaraz przyjdzie zadźgać mnie jakiś ostrym, metalowym przedmiotem,
albo próbuje mi podziękować. Jednak obawiam się, że chodzi o pierwszą
możliwość. Nim orientuję się w całej sytuacji, która właśnie ma miejsce,
chłopak chwyta mnie za ramię tak mocno, że prawie go nie czuję. Później odciąga
mnie na bok, a Elizabeth krzyczy, żeby mnie puścił, ale James w porę ją łapie i
nie pozwala ruszyć się z miejsca. Nie chciałabym być teraz na jego miejscu. Luke
zabiera mnie tam, gdzie nikogo nie ma i milczy.
- Po co odstawiasz tę całą szopkę z zaciąganiem mnie w
jakieś kąty, skoro nie masz mi nic do powiedzenia? – Brooks jest jakiś
onieśmielony i ciągle patrzy na swoje buty.
- Luke – delikatnie kładę dłoń na jego ramieniu, a on
natychmiastowo łapie mnie za nią i wykręca mi rękę w drugą stronę.
- Nie dotykaj mnie – syczy mi do ucha, przyciskając mnie
całym swoim ciałem do ściany – jeszcze raz mnie dotkniesz, a pożałujesz – jest wściekły.
- Możesz mnie już puścić i powiedzieć, czemu mnie tu
przyciągnąłeś?
- Przez ciebie wszyscy się na mnie gapią, co mi w sumie
nigdy nie przeszkadzało, ale teraz jest inaczej. Przez te twoje cholerne
ciuchy! Jak ja w ogóle mogłem się na to zgodzić?
- A co ubrania mają do rzeczy? Te wszystkie dziewczyny i tak
będą się ciebie bać, nie martw się o to. No i oczywiście zmiana stroju nie
przeszkodzi im w tym, żeby się do ciebie kleić, zawsze będziesz miał jakąś na
zawołanie – jestem wściekła i prawie pluję mu tymi słowami w twarz.
- Uważaj co mówisz – zamachnął się ale nie uderzył.
- Jesteś dupkiem i tyle! Ciuchy tego nie zmienią, nie
przejmuj się!
Wymijam go i idę korytarzem w stronę przyjaciół. Słyszę za
sobą kroki Luke’a, biegnie.
- Czekaj – łapie mnie za ramię tak mocno, że niemal skręcam
się z bólu na ziemię – jeszcze raz mnie tak nazwiesz, a naprawdę oberwiesz.
- Co się z tobą stało? Gdzie jest wczorajszy Luke?
Uśmiechnięty Luke?
- Nie istnieje – prawie pluje mi w twarz i odchodzi, bo
widzi, że Daniel i James biegną w naszym kierunku.
***************
Cześć! W końcu znalazłam chwilę, żeby dodać ten rozdział. Musicie mi wybaczyć, że robiłam to tak długo, ale miałam zawalony tydzień, potem jeszcze kolejny, ciągle jest coś do roboty lub nauki i nie miałam nawet chwili dla siebie, żeby odetchnąć. Oczywiście mam nadzieję, że rozdział się spodoba i będę chociaż 4 komentarze. To wiele dla mnie znaczy, bo wiem, czy mam to dalej ciągnąć czy też nie. Poza tym lubię czytać wasze komentarze, poprawia mi to nastrój :) Do następnego!
No miało być dobrze. Co to za końcówka, co? Mam nadzieję, że w kolejnym rozdziale trochę więcej będzie uśmiechniętego Luke'a i w ogóle... Ma być dobrze. Annabelle ma go naprowadzić na dobrą drogę xd. Poza tym... Kolejny ma pojawić się o wiele szybciej niż ten. Taaaaak długo się naczekałam. No i nic innego mi nie pozostało jak czekać na 11 :)
OdpowiedzUsuńRozdział jest świetny i bardzo mi się podoba że taki długi. Ale pod koniec rozdziału prawie miałam łzy w oczach jak przeczytałam, że Luke znowu jest taki sam jak na początku :( Ale nagły zwrot akcji musi być sjxjehxhhwj. Mam nadzieję że następny będzie trochę szybciej i już się nie mogę doczekać :)
OdpowiedzUsuńŚwietny, i długi co jest wielkim plusem :) Tylko ta końcówka :( Mam nadzieję, że rozdział pojawi się szybciej i będzie więcej usmiechniętego Luke'a :)
OdpowiedzUsuńAww oni sa dla siebie stworzeni hehe uwielbiam to opowiadanie xx
OdpowiedzUsuń