sobota, 5 kwietnia 2014

Rozdział 10.



Chłopak ciężko wzdycha i wpatruje się w moje oczy, które są otwarte do granic możliwości.

- Nie żartujesz? – czyżby się udało? W myślach skaczę z radości, dobrze, że nikt nie może tego zobaczyć.
- Jestem śmiertelnie poważny, ale jak jeszcze raz o to spytasz, zmienię zdanie – skrzyżował ręce na piersi i patrzył na mnie wyczekująco.
-W takim razie trzeba będzie od czegoś zacząć, spotkać się, porozmawiać jak ludzie.
- Dobra, spotkajmy się dzisiaj w parku o 23.
- Tak, to będzie całkiem normalne – wzdycham, ale już nic więcej nie mówię.
- Po prostu nie chcę, żeby ktoś mnie z tobą zobaczył – wzrusza ramionami i od tak odchodzi.
Będę musiała nad nim ostro popracować. Wierzę, że mi się uda i muszę się tego trzymać do końca, jak źle by nie było, muszę sobie zaufać i się nie poddawać. 

Wracam do domu w dobrym humorze, przeszkadzają mi jedynie bransoletki na nadgarstkach, uwierają jak nigdy wcześniej, a skóra niemiłosiernie mnie swędzi. Jednak wiem, że nie mogę niczego rozdrapać, bo tylko pogorszę sprawę, zaciskam pięści i wchodzę do domu. 

Mam szczęście, że ojca jeszcze nie ma, wymknę się i nie będzie żadnych konsekwencji, zresztą tata nawet by nie zauważył, że mnie nie ma. 

Zbliża się wyznaczona godzina, więc ubieram cieplejszy sweter i wychodzę z domu. Pomimo, że mieszkam w Australii, to nie mogę się przyzwyczaić do tego klimatu, raz jest mi zimno, a raz gorąco, więc zabezpieczam się na wszelki wypadek.

Mam nadzieję, że chłopak nie zrobi mnie w konia i się pojawi. Wchodzę do parku i kieruję się w stronę ławek, siadam na jednej z nich i po prostu czekam. Robi się chłodno i zaczynają mi marznąć palce. Luke spóźnia się już piętnaście minut, a ja zaczynam kichać, cudownie, jeszcze tego mi brakuje. Jeszcze chwila, a wrócę do domu, bo jest mi coraz to zimniej. 

W końcu pan „punktualny” się zjawia. 

- My-myślałam, że już nie przyjdziesz – szczękam zębami i patrzę na szatyna.
- Nieźle zmarzłaś, pomijając fakt, że to Australia i wcale nie jest zimno – siada obok i patrzy na swoje buty.
- Nie udawaj, że cię to w ogóle obchodzi – jestem trochę zła i bez trudu można to wyczuć.
- Trochę się spóźniłem, ale bez przesady.
- Trochę? – patrzę na niego z wyrzutem, a rozmowa z chwili na chwilę robi się coraz dziwniejsza, jakby od początku taka nie była. – Zresztą nieważne, od czego chciałbyś zacząć?
- Nie mam pojęcia, nawet nie wiem dlaczego zgodziłem się na to spotkanie, to idiotyczne – nie spuszcza wzroku ze swoich czarnych trampek.
- Słuchaj, albo coś robimy, albo nie. Nie mam zamiaru siedzieć tutaj przez całą noc i patrzeć jak podziwiasz swoje brudne buty.  – Nie spuszczam z niego wzroku, ale chłopak nie reaguje.

Co się z nim do licha ciężkiego dzieje? Gdzie jego agresja, gdzie cokolwiek. Jakakolwiek, najmniejsza chociażby zła emocja? 

Postanawiam się już nie odzywać i patrzę w niego, bo chyba rzeczywiście to wszystko nie ma najmniejszego sensu, zaczynam wątpić w swoje plany.

Za każdym razem kiedy zawieje wiatr, przechodzą mnie dreszcze. Nie potrafię siedzieć w ciszy, kiedy Luke Brooks jest tuż obok mnie. Nie przywykłam do tego, zazwyczaj były to ostre słowa kierowane w moim kierunku, a teraz zupełnie nic, jakby stracił mowę. 

- Luke, będziesz tak siedział do rana, czy w końcu coś powiesz? Sama nic nie wskóram.
- Wiem, ale co zamierzasz zrobić? Skąd masz pewność, że jestem inny? Może tylko ci się zdaje.
- Teraz już mnie nie oszukasz, jesteś inny, bo gdyby tak nie było, to czy siedziałbyś tutaj ze mną i milczał. Gdybyś był tym, kim starasz się być, dawno byś mnie zwyzywał i zostawił tutaj samą.

Widzę, że chce coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili rezygnuje.  Po chwili jednak powraca cząstka starego Luke’a.

- Za kogo ty się w ogóle uważasz? – wstaje z ławki jak oparzony i patrzy mi prosto w oczy.
- Za nikogo się nie uważam. Też miałam problemy, też je ukrywałam. Znam twoje spojrzenie. Tak cholernie nie jest mi obce i tak samo go nienawidzę. Widziałam je w lustrze każdego pieprzonego dnia – próbuję się powstrzymać, ale łzy samoistnie spływają mi po policzkach. Jestem wściekła co jeszcze bardziej to nasila. 

Chowam twarz w dłoniach próbując się opanować, oddycham głęboko i wycieram mokrą twarz.

Brooks tylko stoi przede mnie i patrzy zaskoczony na całą tę sytuację, w końcu siada obok mnie, tym razem znacznie bliżej niż poprzednio. Wiem, że powoli coś zaczyna w nim pękać, mur kruszy się z każdym kolejnym dniem i mam ogromną nadzieję, że uda mi się go całkowicie zniszczyć. 

- Dobrze, porozmawiajmy – jeszcze raz ocieram oczy i patrzę na niego jak na idiotę. Poza tym sama wyglądam jak idiotka, rozmazany tusz na twarzy, zaczerwienione oczy.
- Spróbujmy od czegoś łatwego i mało znaczącego, bo rozumiem, że na razie i tak nic mi nie powiesz.
- Nie ma o czym mówić – dalej w to brnie, w okłamywanie samego siebie i każdego wokół.
- Luke, jest mnóstwo rzeczy do omówienia. Może spotkajmy się jutro o normalnej porze?
- Nie wiem, czy znajdę czas na takie głupoty.
- Skoro uważasz, że to takie głupoty, to co ty tu jeszcze robisz?! – tracę panowanie nad sobą, ten człowiek coraz bardziej mnie denerwuje, chcę mu pomóc, ale już powoli nie wytrzymuję, moje słabe nerwy dają o sobie znać, a nieumiejętność panowania nad sobą wychodzi z każdej strony. Tak dobrze mi szło, ale znowu wszystko zepsułam. 

- Ej, spokojnie – wystawia przed siebie dłonie w geście obronnym – To moje życie, jeżeli dla mnie to nie ma znaczenia, to dlaczego dla ciebie ma mieć?
- A co w ogóle ma dla ciebie znaczenie?!
- Nic! Rozumiesz? Kompletnie nic!
- Nawet rodzina?

Jego wyraz twarzy od razu się zmienia i nic już nie mówi. 

- Wiesz, że nie dam ci spokoju. 

Odwracam się i tym razem to ja odchodzę bez słowa. 

Opadam na łóżko i patrzę w sufit, teraz już na pewno nie usnę. Jest po drugiej, a rano trzeba wstać do szkoły. Przewracam się z boku na bok, ale sen nie nadchodzi. O szóstej wychodzę z łóżka, ubieram się, jem śniadanie i wychodzę do szkoły. 

Po nieprzespanej nocy wyglądam co najmniej okropnie. Wchodzę do budynku i siadam na pierwszej lepszej ławce. 

Specjalnie przychodzę wcześniej do szkoły, bo on też się pojawia w takich porach. Oczywiście się nie mylę, widzę jak patrzy na mnie spod równoległej ściany. Przejeżdżam ręką po włosach, głowa pęka mi w szwach. Kładę łokcie na kolanach, a głowę chowam w dłoniach, patrzę na swoje buty, które nagle zaczynają wirować. 

Po prostu wiedziałam, że chłopak usiądzie koło mnie. 

- Przemyślałem to, co wczoraj mi powiedziałaś.
- I?
- Nie jestem pewien, czy chce się w to pakować – w jego głosie jest mnóstwo niezdecydowania, chłopak waha się przy każdym wypowiedzianym słowie.
- Wprawdzie i tak nie masz wyboru, nie pozbędziesz się mnie, nie po wczorajszej nocy.
- Domyśliłem się tego.

Odchodzi, bo widzi jak zbliżają się moi znajomi. Siadają koło mnie i czekają na jakieś wyjaśnienia. 

- O co chodzi?
- Jednak nie dałaś sobie spokoju z Brooksem? – Elizabeth kładzie mi rękę na ramieniu.
- Powiedziałam, że tego nie zrobię i nie zrobiłam. Poza tym chyba idzie mi coraz lepiej.
- Lepiej to ty na niego uważaj, słyszysz?
- Zrozumiałam, poza tym to moje życie i zrobię co tylko będę chciała, więc dajcie mi wszyscy spokój! 

Zmęczenie bierze górę i krzyczę na swoich przyjaciół, wszystkie oczy są skierowane na mnie, nawet Luke patrzy z niedowierzaniem, chyba także ja potrafię być trochę nieobliczalna, kolego. 

Pędem ruszam do łazienki i zamykam się w jednej z kabin. Mogłabym rwać włosy z głowy, tak bardzo jestem wściekła i niestety nie umiem tego pohamować. Muszę się na czymś wyżyć, po prostu muszę i wiem, ze tego nie uniknę, bo już postanowiłam. Wbijam długie paznokcie między bransoletki i wciskam coraz mocniej w skórę i rany na nadgarstkach.
Po jakichś piętnastu minutach wychodzę z łazienki, uprzednio myjąc ręce, oczywiście.
Siadam w ławce obok Elizabeth i słucham nauczycielki, a raczej udaję przed przyjaciółką, żeby nie zadawała zbędnych pytań. Moje rozkołatane myśli krążą tylko wokół jednej rzeczy, zachowania, którego miałam pozbyć się dawno temu i myślałam, że mi się udało. 

Kiedy kończą się lekcje, wybiegam ze szkoły jak poparzona, potrącam kilka osób, na moje nieszczęście jedną z nich jest Luke, pędzę za szkołę i siadam na chodniku przy ścianie budynku. 

Patrzę w błękitne niebo i próbuję się nie rozpłakać z bezsilności. Demony przeszłości powoli do mnie powracają, a to bardzo niedobrze. W miarę szybko się ogarniam, mam szczęście, bo właśnie zza rogu wychodzi Luke.

- Szukałem cię – patrzy jak wycieram mokre policzki, ale o nic nie pyta – przemyślałem to, od czego zaczniemy?
- Możesz mi powiedzieć o swoich problemach, choć wiem, że to trudne. Chociaż nie, może lepiej zacznijmy od jakiejś małej zmiany. Co będzie dla ciebie dość łatwe, od zawsze tak się ubierasz?
- Coś złego jest w moim stroju?
- W sumie nawet mi się podoba, ale może tchniemy w to trochę więcej życia, jakiś kolor?
- Dobra, to idziemy na zakupy? – lekko się krzywi, a ja wybucham śmiechem.
- To będzie naprawdę ciekawy dzień.

Odchodzę z chłopakiem i widzę, jak moi przyjaciele mierzą go wzrokiem. Daniel prawie wybucha ze złości, a James próbuje go uspokoić. Nie wiem o co chodzi i na razie nie chcę wiedzieć. 

Niech się o mnie nie martwią, wiem co robię i co najważniejsze wierzę w Luke’a. 

Przynoszę coraz więcej ciuchów do przymierzalni, a Luke siedzi w małym pomieszczeniu odgrodzonym ode mnie jedyne czarną kotarą i chyba nie zamierza stamtąd wychodzić. 

- Luke, pokażesz się wreszcie? – z nerwów tupię nogą i rozglądam się dookoła.
- No dobra, już wychodzę – wzdycha, wiem że się ociąga, w końcu odsuwa kotarę i wychodzi w rozpiętej koszuli w kratę, a pod spodem ma biały T-shirt.
- Dobrze wyglądasz – uśmiecham się, a chłopak odwzajemnia mój uśmiech, co bardzo mnie dziwi, ale jednocześnie bardzo cieszy. Chyba pierwszy raz widzę, jak Luke Brooks się uśmiecha…
- Nie wierzę, że to powiem, ale mnie też się podoba. 

W końcu coś się dzieje! 

Wychodzimy ze sklepu z kilkoma torbami. Jestem naprawdę zadowolona z tego dnia, pomimo mojego wcześniejszego nastroju. Już prawie zapominam o wylanych łzach, ale Luke musiał mi je przypomnieć. 

- Skoro już rozmawiamy, co się dzisiaj stało? – po co on w ogóle o to pyta?
- Co masz na myśli?
- Płakałaś – patrzy na swoje czarne trampki.
- A od kiedy obchodzą cię uczucia innych?
- Co jak co, ale kiedy dziewczyna płacze, to wymiękam. Chociaż i tak nie miałbym żadnych zahamowani, żeby ci przywalić, jeżeli zaszłaby taka potrzeba.
Wraca stary Luke, spokojnie Annabelle, pamiętaj, że masz wszystko pod kontrolą.
- To nic takiego, nic ważnego, wszystko w porządku.
- Ponoć to najczęstsze kłamstwo…

Przez całą drogę nie odzywa się już ani słowem. A ja, ja po prostu nie chcę nic mówić. Wiem, że na razie to raczej zbędne, bo Luke pyta z czystej grzeczności, nie sądzę, żeby za bardzo go to interesowało.

- No to jutro widzę cię w nowych ciuchach – przechodzę przez ulicę, Brooks się nie odzywa, posyła mi tylko dziwne spojrzenie i znika za rogiem. 

Dzisiejszy dzień jest dziwny już od samego początku, czuję, że jakoś za łatwo poszło mi z Luke’iem, chociaż może jestem trochę przewrażliwiona. 

Najważniejsze, że zakupy się udały i teraz już wiem, że ten chłopak wcale nie jest taki za jakiego chce być uważany. 

Największym sukcesem jest jego uśmiecham, ale wiem, że może być to tylko chwilowe, a raczej na pewno takie jest. Jutro w szkole znowu może na mnie „warczeć”, kiedy tylko do niego podejdę. Może mnie złapać za nadgarstek i wykręcić w drugą stronę. Może nie mieć żadnych zahamowań, żeby mi przywalić. 

Mam czym zająć myśli i być może pomogę też samej sobie, bo nie będę myśleć o tym, o czym nie powinnam. 

Zachodzę do sklepu i z zakupami wracam do domu, kładę je na blacie w kuchni, ściągam buty i wchodzę po dwa schodki na górę. Mój pokój to totalne pobojowisko. Wprawdzie cały dom nie jest w najlepszym stanie, a z tego co podpowiada mi intuicja, tata wróci jutro z samego rana. 

Szybko biorę się za jakieś porządki. Wyjmuję odkurzacz z pokoju gościnnego, który jak na razie służy nam jako składzik. Z wielkim wysiłkiem znoszę urządzenie na dół. Może nie jest ono zbyt ciężkie, ale dzisiaj jeszcze nic nie jadłam i nie mam dość siły. Zostawiam odkurzacz w pokoju i idę do kuchni po jakieś jabłko, albo inny owoc.

Zjadam przekąskę i biorę się za sprzątanie. Wkładam słuchawki do uszu, telefon umieszczam za paskiem spodni i zaczynam odkurzać. W końcu stwierdzam, że dom jakoś wygląda i biorę się za jakiś porządny obiad. 

Kończy się na tym, że jem spaghetti w salonie oglądając telewizję. Później idę na górę biorąc ze sobą odkurzacz, który od razu wydaje się trochę lżejszy. 

Zamykam się w pokoju i po prostu leżę na łóżku wpatrując się w sufit. 

W końcu czuję się gdzieś dobrze, wiem, że właśnie tutaj jest moje miejsce. W Australii, w tym mieście, domu, pokoju. Chciałabym zostać tutaj już na zawsze bez względu na to czy sprawa z Luke’iem rozstrzygnie się pozytywnie czy nie. Bo oczywiście biorę pod uwagę taką możliwość. 


Budzę się o godzinie siódmej i wybiegam z łóżka jak oparzona. O kurczaki, zaspałam! Jeżeli się nie pospieszę, nie zdążę na pierwszą lekcję, a nie mam zamiaru znowu odsiadywać kary w kozie. 

Myję zęby, maluję się, na szczęście nakładam tylko trochę podkładu, pudru i lekko tuszuję rzęsy, co zajmuje mi najdłużej piętnaście minut. 

Ubieram rzeczy, które leżą na fotelu, zbiegam do kuchni, zabieram dwa jabłka, zamykam drzwi na klucz i biegnę do szkoły. 

Zdyszana i zmęczona biegiem wpadam do budynk przez główne wejście, ludzie jeszcze kręcą się po korytarzach, czyli zdążyłam. 

Wbiegam na górę po schodach i staję pod klasą wściekła na samą siebie, że zapomniałam nastawić budzika i od tak pozwoliłam sobie zasnąć. Elizabeth wita się ze mną pogodnym uśmiechem, bo stoi zbyt daleko, żeby podejść. 

Nauczyciel otwiera drzwi sali i cała klasa wchodzi do środka. Tym razem siadam z Danielem, nawet nie wiem dlaczego. Tak po prostu. 

- Cześć – posyłam mu ciepły uśmiech, który od razu odwzajemnia.
- Czemu nie usiadłaś z Elizabeth? – pyta zaciekawiony.
- Jeśli chcesz, mogę się przesiąść – robię minę zbitego psa, a Skip parska śmiechem i po chwili robię to samo. 

Nauczyciel tylko kręci głową i postanawia zostawić to bez komentarza. Nie wiem dlaczego jestem w tak dobrym humorze od samego rana. Może to te zakupy z Luke’iem, nie mam pojęcia. 

Wychodząc na przerwę rozmawiam z Danielem i znowu śmiejemy się wniebogłosy. 

- Dobra, dziewczyny, lecę poszukać Jamesa – macha nam i znika za rogiem. 

Wzdycham, żeby zaczerpnąć trochę powietrza, a Beth szturcha mnie łokciem. 

- Co jest? – patrzę na brunetkę, która ma otwarte usta ze zdziwienia, jak mniemam.
- Patrz na Brooksa, czy ty to widzisz? Czy to ja mam jakieś omamy? 

Spoglądam w stronę, którą pokazuje mi dziewczyna i już wiem, co ją tak zdziwiło. Luke ubrał ciuchy, które wczoraj wspólnie kupiliśmy, jestem z siebie dumna, oczywiście z niego też. Uśmiecham się pod nosem i wtedy szatyn kieruje swoje spojrzenie prosto na mnie. Jest dziwne, bo albo jest na mnie wściekły i zaraz przyjdzie zadźgać mnie jakiś ostrym, metalowym przedmiotem, albo próbuje mi podziękować. Jednak obawiam się, że chodzi o pierwszą możliwość. Nim orientuję się w całej sytuacji, która właśnie ma miejsce, chłopak chwyta mnie za ramię tak mocno, że prawie go nie czuję. Później odciąga mnie na bok, a Elizabeth krzyczy, żeby mnie puścił, ale James w porę ją łapie i nie pozwala ruszyć się z miejsca. Nie chciałabym być teraz na jego miejscu. Luke zabiera mnie tam, gdzie nikogo nie ma i milczy. 

- Po co odstawiasz tę całą szopkę z zaciąganiem mnie w jakieś kąty, skoro nie masz mi nic do powiedzenia? – Brooks jest jakiś onieśmielony i ciągle patrzy na swoje buty.
- Luke – delikatnie kładę dłoń na jego ramieniu, a on natychmiastowo łapie mnie za nią i wykręca mi rękę w drugą stronę.
- Nie dotykaj mnie – syczy mi do ucha, przyciskając mnie całym swoim ciałem do ściany – jeszcze raz mnie dotkniesz, a pożałujesz – jest wściekły.
- Możesz mnie już puścić i powiedzieć, czemu mnie tu przyciągnąłeś?
- Przez ciebie wszyscy się na mnie gapią, co mi w sumie nigdy nie przeszkadzało, ale teraz jest inaczej. Przez te twoje cholerne ciuchy! Jak ja w ogóle mogłem się na to zgodzić?
- A co ubrania mają do rzeczy? Te wszystkie dziewczyny i tak będą się ciebie bać, nie martw się o to. No i oczywiście zmiana stroju nie przeszkodzi im w tym, żeby się do ciebie kleić, zawsze będziesz miał jakąś na zawołanie – jestem wściekła i prawie pluję mu tymi słowami w twarz.
- Uważaj co mówisz – zamachnął się ale nie uderzył.
- Jesteś dupkiem i tyle! Ciuchy tego nie zmienią, nie przejmuj się! 

Wymijam go i idę korytarzem w stronę przyjaciół. Słyszę za sobą kroki Luke’a, biegnie. 

- Czekaj – łapie mnie za ramię tak mocno, że niemal skręcam się z bólu na ziemię – jeszcze raz mnie tak nazwiesz, a naprawdę oberwiesz.
- Co się z tobą stało? Gdzie jest wczorajszy Luke? Uśmiechnięty Luke?
- Nie istnieje – prawie pluje mi w twarz i odchodzi, bo widzi, że Daniel i James biegną w naszym kierunku. 

***************
Cześć! W końcu znalazłam chwilę, żeby dodać ten rozdział. Musicie mi wybaczyć, że robiłam to tak długo, ale miałam zawalony tydzień, potem jeszcze kolejny, ciągle jest coś do roboty lub nauki i nie miałam nawet chwili dla siebie, żeby odetchnąć. Oczywiście mam nadzieję, że rozdział się spodoba i będę chociaż 4 komentarze. To wiele dla mnie znaczy, bo wiem, czy mam to dalej ciągnąć czy też nie. Poza tym lubię czytać wasze komentarze, poprawia mi to nastrój :) Do następnego!

4 komentarze:

  1. No miało być dobrze. Co to za końcówka, co? Mam nadzieję, że w kolejnym rozdziale trochę więcej będzie uśmiechniętego Luke'a i w ogóle... Ma być dobrze. Annabelle ma go naprowadzić na dobrą drogę xd. Poza tym... Kolejny ma pojawić się o wiele szybciej niż ten. Taaaaak długo się naczekałam. No i nic innego mi nie pozostało jak czekać na 11 :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział jest świetny i bardzo mi się podoba że taki długi. Ale pod koniec rozdziału prawie miałam łzy w oczach jak przeczytałam, że Luke znowu jest taki sam jak na początku :( Ale nagły zwrot akcji musi być sjxjehxhhwj. Mam nadzieję że następny będzie trochę szybciej i już się nie mogę doczekać :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny, i długi co jest wielkim plusem :) Tylko ta końcówka :( Mam nadzieję, że rozdział pojawi się szybciej i będzie więcej usmiechniętego Luke'a :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Aww oni sa dla siebie stworzeni hehe uwielbiam to opowiadanie xx

    OdpowiedzUsuń