piątek, 23 maja 2014

Rozdział 14.



Przejeżdżam dłońmi po twarzy, co jest okropnym błędem. Czekam aż ból minie i otwieram oczy. Zalewa mnie jasne słońce poranka, które wdziera się przez lekko odsłonięte żaluzje w moim pokoju. Moment, kiedy ja znalazłam się w swoim łóżku? Czyżby Luke zawiózł mnie tutaj, kiedy wracaliśmy ze szpitala? 

Powoli przesuwam się na skraj łóżka i zwieszam z niego nogi, ku mojemu zdziwieniu jestem w piżamie. O mój Boże, czy Luke Brooks mnie rozebrał i przebrał w piżamę? Oby to nie była prawda, bo inaczej z nim porozmawiam, chociaż jeżeli to zrobił, to pewnie chciał mi tylko pomóc, a nie sobie popatrzeć. Nieważne, nie myśl teraz o takich rzeczach. Stawiam gołe stopy na miękkim dywanie i powoli wstaję. Przespana noc sprawia, że czuje się o wiele stabilniej niż wcześniej, w głowie jeszcze trochę mi się kręci, ale powinnam dać radę zejść na dół.

Wiem, że mam się nie przemęczać, najlepiej w ogóle nie opuszczać łóżka, ale nie ma kto mnie kontrolować, więc nie będę przestrzegać tych zaleceń.
Kiedy pokonuję dwa schodki, robi mi się słabo i prawie spadam na dół, ale ktoś mnie w porę łapie. 

- Brooks, co ty robisz u mnie w domu? – Oczy prawie wychodzą mi z orbit, kiedy widzę Luke’a. Czy on wziął to wszystko aż tak bardzo na poważnie?
- Pobędę tu tylko dzisiaj, bo chcę mieć pewność, że nie spadniesz ze schodów i nie złamiesz sobie kręgosłupa. – Pomaga mi zejść na dół i odsuwa krzesło przy stole. 

Mam wrażenie, że ten chłopak to zupełnie inna osoba, może zamienili się z Jai’em i jakiś cudem udało im się mnie nabrać? Przyglądam się szatynowi i musze stwierdzić, że to jednak Luke. Jestem pod wielkim wrażeniem, ale od razu tracę całą radość, bo wiem, że kiedy wszystko znowu będzie w porządku, Brooks dalej będzie dupkiem, a ja dziewczyną, która chce mu pomóc. 

Mój sobotni opiekun nakłada mi jajecznicę i siada naprzeciw mnie w oczekiwaniu, aż skosztuję. Biorę trochę na widelec i niepewnie wkładam do buzi, w obawie, że chłopak mnie otruje, chociaż to bezsensowne. Gdyby chciał, zostawiłby mnie na pastwę losu, kiedy wróciliśmy ze szpitala. 

Śniadanie jest naprawdę pyszne i jestem pod wrażeniem, właśnie mam zamiar mu podziękować, kiedy ktoś puka do drzwi. Chłopak pokazuje mi, żebym została na swoim miejscu i idzie otworzyć. Od razu słyszę krzyk Daniela, tylko tego brakowało. A zapowiadał się taki cudowny ranek. 

- Co ty robisz u Annabelle?! – Muszę zainterweniować, bo inaczej pewnie się to źle skończy.
- Stary, spokojnie.  – Luke próbuje go uspokoić, ale widzę, że Skip zaczyna się szarpać. – Tylko jej pomagam, uspokój się, koleś.
- Annabelle?! Co to ma wszystko znaczyć? – Daniel mnie zauważa i patrzy z wielkim zdziwieniem, rozczarowaniem i gniewem.
- Słuchaj, miałam mały wypadek, Luke zawiózł mnie do szpitala, a potem z niego przywiózł, wszystko jest okej. – Uśmiecham się, by załagodzić sytuację.
Skip przygląda się mojej twarzy i nagle wybucha jeszcze większym gniewem.
- Pobiłeś ją?! – Wymierza cios prosto w nos Brooksa. Luke lekko zatacza się do tyłu i wyciera cieknącą krew.
- Z chęcią bym ci oddał, ale nie dzisiaj, odpuść sobie. – Brooks próbuje nad sobą panować, co jest strasznie fajne i szlachetne.
- Daniel, Luke nic mi nie zrobił, jeżeli zaraz stąd nie wyjdziesz, zadzwonię gdzie trzeba i tak to wszystko się skończy, a oboje tego nie chcemy. – Podchodzę do chłopaka. – Musisz mi uwierzyć. – Patrzę mu prosto w oczy. – Nie masz powodów do obaw, idź już. – Nie wiem czemu to robię, ale daję mu całusa w policzek. Przyjaciel od razu się trochę uspokaja i wycofuje się z domu. Najwidoczniej zaczynam stosować metody, które w jakiś sposób na niego działają, mam nadzieję, że nie będę musiała tego powtarzać. 

Rozglądam się dookoła, ale nikogo już nie widzę. Luke zniknął jakieś kilka minut temu, a ja zostałam sama w wielkim domu. Wprawdzie nie bardzo mi to przeszkadza i oddycham z ulgą z powodu nieobecności chłopaka. Powoli siadam na kanapie i łapię się za obolałą głowę. Zamykam oczy i przez chwilę masuję skronie. Kiedy podnoszę powieki, światło lekko mnie razi, co jeszcze bardziej nasila ból. 

Decyduję się na powrót do mojego pokoju i ostrożnie wchodzę po schodach. Stopień po stopniu, powolutku, żeby nie zrobić sobie większej krzywdy.  Naciskam delikatnie klamkę i kieruję się prosto do łóżka. Świat wiruje mi przed oczami, ale próbuję się tym nie przejmować i zasypiam. 

Budzę się w nocy, wypoczęta jak nigdy wcześniej. Całkowicie zapominam o bólu, którego już wprawdzie nie czuję. Idę do łazienki, w drodze przez puszysty dywan, przeczesuję włosy palcami. Powinnam je umyć i dobrze rozczesać, bo natrafiam na kilka kołtunów, co nie wróży nic dobrego dla zarówno dla mnie jak i moich włosów. 

Stoję przed lustrem ze szczotką w dłoni, pozbywając się ostatnich nieprzyjaciół z włosów, kiedy słyszę cichutkie pukanie do drzwi. To pewnie tata, więc nie zastanawiam się nad moim wyglądem i naciskam na klamkę, otwierając szeroko drzwi. Ku mojemu wielkiemu, a raczej mogłabym rzec, ogromnemu zdziwieniu stoi Daniel. 

Ale co on tu robi w środku nocy i jak się tutaj w ogóle dostał?
Jestem wściekła jak nigdy wcześniej, ponieważ Daniel ledwo trzyma się na nogach. Co go podkusiło, żeby przychodzić do mnie w takim stanie? Czy mój dom to jakaś izba wytrzeźwień? I gdzie jest tata, kiedy naprawdę go potrzebuję? 

Chłopak patrzy na mnie spod ściany, o którą musi się opierać i uśmiecha się zalotnie. No tak, jeszcze tego brakowało. Odpycha się od ściany, po chwili próbując znowu się o nią oprzeć, lecz nie trafia i przewraca się na chłodne panele. 

Wzdycham ciężko z dezaprobatą i próbuję go podnieść, ale gdy tylko się nachylam i wkładam trochę wysiłku w złapanie go za ramię, ból i zawroty głowy powracają. Puszczam rękę Skipa i podchodzę do półki, na której wcześniej zostawiłam telefon. 

Jest czwarta rano, a Daniel leży w moim pokoju na podłodze i jest tak pijany, że jutro na pewno nie będzie nic pamiętać. Do tego rozmawia sam ze sobą, no pięknie. Jak najszybciej wybieram numer Jamesa i przykładam komórkę do ucha. Chodzę w kółko po pokoju w oczekiwaniu, aż przyjaciel odbierze. Już tracę nadzieję, kiedy słyszę zaspany głos w słuchawce. Dzięki Bogu. 

James ma się zjawić za jakieś piętnaście minut, więc siadam na łóżku i patrzę na bruneta leżącego  na mojej podłodze. 

- Daniel, po co tu przyszedłeś w takim stanie? – Patrzę na niego z litością i w tym momencie nie potrafię być na niego zła, kiedy tak leży bezbronny i ledwo przytomny na zimnych panelach.
- Chciałem sprawdzić, czy ten palant nic ci nie zrobił i już sobie poszedł. – Chłopak puszcza mi oczko, a ja próbuję nie wybuchnąć śmiechem. 

Powiedziałam  Jamesowi, żeby wchodził bez pukania, bo w domu nie ma mojego taty, więc nie dziwię się kiedy chłopak wchodzi do pokoju.

- Cześć Annabelle, przyjechałem najszybciej jak mogłem. –Podchodzi do mnie i przytula na powitanie. Odwzajemniam uścisk i próbuję nie stękać z bólu. Przecież oni o niczym nie wiedzą i mają się nie dowiedzieć. Chociaż obrażeń na twarzy w żaden sposób teraz nie ukryję.
- Czekaj, co ty masz na twarzy? – Patrzy na mnie przestraszony i od razu przenosi wzrok na pijanego Daniela.
- Miałam mały wypadek, nie przejmuj się, wszystko będzie dobrze. To nie jego wina, James. – Kładę dłoń na ramieniu bruneta i go uspokajam.
Odchodzi od mojego łóżka i zbliża się do chłopaka leżącego na podłodze i ciągle się do nas uśmiechającego.
- Przesadziłeś tym razem, chodź, zawiozę cię do domu. – Zakłada jego rękę na swoje ramię i podnosi go do pozycji stojącej. Ciężko mu idzie wędrówka z Danielem, ale mam nadzieję, że wszystko skończy się dobrze. Wychodzę za nimi z pokoju i patrzę jak James męczy się na schodach. Chciałabym mu pomóc, ale rezygnuję z tego pomysłu, bo to może się źle skończyć i brunet będzie miał o wiele więcej roboty niż w tym momencie. Kiedy jesteśmy już przed drzwiami wejściowymi, żegnam się z Jamesem i zamykam drzwi na klucz. Później podchodzę do okna i przyglądam się całemu procesowi towarzyszącemu wprowadzeniu Daniela do auta. James ma niełatwe zadanie i naprawdę czuję się temu wszystkiemu winna. W końcu wyciągnęłam go z łóżka o zabójczej porannej godzinie, a on nadal nie ma mi tego za złe. 

Będę musiała mu się jakoś odwdzięczyć, tylko jak, to jest najważniejsze pytanie.
Dobiega szósta rano, a ja siedzę na kanapie i patrzę się w ścianę. W końcu postanawiam się ruszyć, bo tata może wejść do domu w każdej chwili i wolałabym, żeby nie widział mojej twarzy w obecnym stanie. 

Wchodzę powoli do góry i idę do łazienki, nakładam makijaż, żeby zakamuflować siniaki i zaczerwienienia. 

Jednak na wszelki wypadek kładę się do łóżka, gdyby tata wpadł na pomysł, by zajrzeć do mojego pokoju. Po kilku minutach patrzenia się na zegar wiszący na ścianie, zasypiam.
Budzę się o godzinie dziesiątej. Jest sobota i nie muszę martwić się o lekcje. Schodzę do kuchni, ale niestety nikogo tam nie zastaję. Najwidoczniej ojca jeszcze w ogóle nie było w domu, a podobno miał mieć dla mnie o wiele więcej czasu. 

Osamotniona, w pustym domu jem niechętnie płatki na mleku, z których po jakimś czasie robi się jedna, wielka papka i odsuwam miskę na bok. Nie jestem w stanie już niczego przełknąć. Nie mam też ochoty siedzieć sama w domu, jednak nie mam pojęcia co ze sobą zrobić. 

Koniec końców spędzam cały dzień w domu, oglądają ogłupiające programy telewizyjne.
Jest po dwudziestej drugiej i powoli zapada zmrok. Postanawiam przejść się do parku. Na dworze jest dość chłodno, więc zarzucam cienką kurtkę na ramiona i zmierzam przed siebie. Ludzi mijam sporadycznie, najczęściej są to właściciele psów, którzy są właśnie z nimi na spacerze. 

Stawiam stopę na parkowej ścieżce, potem robię jeszcze kilka kroków i jestem w środku zalesionego terenu, który aż kipi od mroku i złowrogiego nastroju. Aż dziwne, że po tym wszystkim co się stało, wypuszczam się ot ej godzinie w takie, a nie inne miejsce. Na dodatek jestem całkiem sama, samiuteńka jak palec wśród wysokich drzew patrzących na mnie z góry. 


Siadam na oparciu jednej z ławek, jest całkiem cicho, tylko czasami słychać pohukiwanie sów, ale nic poza tym.
Siedzę i zastanawiam się co robić dalej. Nie łudzę się, że ktoś nagle się pojawi i usiądzie obok mnie pytając co robię tutaj sama o tej godzinie, na dodatek w piżamie. Zapomniałam wam wspomnieć, że od rana w ogóle się nie przebrałam, ubrałam tylko trampki, zarzuciłam kurtkę i wyszłam z domu.
Po jakichś dwudziestu minutach zeskakuję z ławki i wracam do domu. Jestem trochę przewrażliwiona, bo co chwilę odwracam się i sprawdzam, czy nikt za mną nie idzie. Kiedy jestem już pod drzwiami, oddycham z ulgą i wchodzę do domu lekko przemarznięta. 


Niedziela jest bardzo spokojnym dniem. Ojciec przebywa w domu trochę dłużej niż zwykle, co niezmiernie mnie cieszy, chociaż nie mogę tego wystarczająco dobrze pokazać przez moją obolałą twarz i niemożność uśmiechnięcia się dosyć szeroko.
Tata jednak nie zwraca na to uwagi, zjadamy obiad w kompletnej ciszy, a później wychodzi z domu nawet się ze mną nie żegnając. Łzy cisną mi się do oczu przez samotność, którą jestem zmuszona znosić. Jednak obiecałam sobie jakiś czas temu, że nie dam się obezwładnić smutkowi. Muszę być silna, jest zbyt dobrze, bym w jednej chwili słabości to wszystko zepsuła. 


W poniedziałek muszę iść do szkoły, więc wstaję wcześniej i pieczołowicie maskuję jeszcze lekko podpuchniętą twarz pod oczami. Siniaki znikają, a zaczerwienienia bledną pod dwoma cienkimi warstwami podkładu i pudru. 

Moje płuca wypełnia świeże powietrze poranka, gdy zamykam drzwi na klucz. Nikt na mnie nie czeka, nikt nie wyskakuje zza krzaków w drodze do szkoły. Znowu opuszczona. I już sama nie wiem, czy mi to przeszkadza, czy też nie. Poprawiam torbę na ramieniu i wchodzę przez ogromną, zieloną bramę na dziedziniec szkoły, na którym tłoczą się uczniowie z młodszych klas. Przechodząc obok grupki dziewczyn, która patrzy bezpośrednio na mnie z dziwnym i niepokojącym zainteresowaniem, czuję się nieco dziwnie. Nie mam zamiaru być żadną sensacją szkoły czy czymś w tym stylu. Chcę mieć normalnie, spokojne, szczęśliwe życie, nie zależy mi na popularności. Chcę robić swoje i wiedzieć, że nieproszeni ludzie nie będą się w to wtrącać. 

Popycham dość ciężkie drzwi i wchodzę do ciepłego korytarza, co prawda na dworze nie jest zimno, ale różnica temperatury jest odczuwalna. Wchodzę po dwa schodki na najwyższe piętro i rozglądam się za swoimi przyjaciółmi. Zauważam Elizabeth, która zaciekle szuka czegoś w swojej szafce. 

- Cześć Elizabeth. – Dziewczyna podskakuje z przerażenia i zamyka szafkę.
- Anne, ale mnie przestraszyłaś. – Wzdycha głośno i uśmiecha się pogodnie. Trochę dłużej przygląda się mojej twarzy, ale najwidoczniej nie zauważa niczego poza mocniejszym makijażem, który tak naprawdę ukrywa okrutny sekret. 

Sekret mój i bliźniaków Brooks. Rozglądam się po korytarzu, a Beth bacznie mi się przygląda. Pewnie wie, za kim się tak rozglądam, ale nie mówi tego, bo to oczywiste. Ja o tym wiem, ona wie i wy także wiecie, więc po co marnować słowa na wyjaśnianie tego wszystkiego. 

Nigdzie nie widzę chłopaka, który był dla mnie zadziwiająco miły i nawet się do mnie uśmiechnął. Idziemy pod klasę, gdzie witam się z Emmą i Danielem, który na szczęście trzyma się na nogach i chyba nic nie pamięta z tamtej nocy, ale spokojnie, ja mu przypomnę.
Lekcja się zaczyna, więc siadam obok Beth i obie w skupieniu słuchamy nauczycielki. Nie wiem od kiedy nam się to zdarza, ale nawet nie jest to takie nudne jak wcześniej sądziłam. Po całkiem ciekawej lekcji wychodzimy z klasy i każdy rozchodzi się w inną stronę. 

Przyspieszam kroku i łapię Daniela za rękaw koszuli. 

- Czekaj. – Zatrzymuję się przy nim i patrzę wyczekująco, nie mówiąc na razie ani słowa.
- O co chodzi? – Uśmiecha się do mnie w ten swój denerwujący sposób, czyli jak zawsze. Znowu udaje, że nie wie o co chodzi, czy naprawdę był aż tak pijany, że niczego nie pamięta?
- Pamiętasz może coś z nocy z piątku na sobotę? – Unoszę brwi ku górze i widzę jak wyraz jego twarzy natychmiastowo się zmienia. A jednak pamięta!
- Słuchaj, Annabelle, nie chciałem, żeby to wszystko tak wyszło. Upiłem się, za dużo o tobie myślałem i w końcu do ciebie przyszedłem, ale nie miałem niczego złego na myśli czy w zamiarze. Nawet nie wiesz jak jest mi teraz wstyd, kiedy stoisz przede mną i mnie o to wypytujesz. Jestem kretynem i bardzo dobrze o tym wiem. – Daniel patrzy na mnie wzrokiem pokrzywdzonego psa i po prostu nie jestem w stanie dłużej się na niego gniewać. To zbyt trudne.
- No dobrze, po prostu o tym zapomnijmy, ok? I nie myśl o mnie za dużo. – Uśmiecham się do niego smutno i odchodzę. 

Myślał o mnie, ale co konkretnie? Niech sobie chłopak nie zaprząta mną głowy, to i tak bez sensu. Nie mam zamiaru pakować się w żadne związki. Nie mam na to czasu i uważam, że kompletnie się do tego nie nadaję. Co to miałby być za związek, w którym jeden z partnerów nie wie o przeszłości drugiej osoby. Mając wielką nadzieję, że Daniel sobie odpuści idę po schodach na najwyższe piętro, lekko kręci mi się w głowie i na chwilę przystaję, ale nie rezygnuję ze wspinaczki. Chcę pobyć przez chwilę sama, a wiem, że ostatnie piętro jest opustoszałe w trakcie przerw. 

Wskakuję na wysoki parapet i patrzę przez okno na ludzi gromadzących się na dziedzińcu. Zastanawiam się, czy każda normalna nastolatka odrzuciłaby chłopaka, gdyby takowy się pojawił. Ja po prostu nie mogę się zakochać i za bardzo przywiązywać do ludzi, bo źle się to dla mnie kończy, kiedy ojciec oświadcza, że znowu musimy się przeprowadzić.
Drapię się po policzku, co jednak nie daje mi upragnionej ulgi, pogłębia tylko ból i pieczenie, które kryły się za niewinnym swędzeniem. 

Moje myśli są obarczone Luke’iem. Gdzie jest, co robi, czy dalej będzie udawał przede mną dupka? Czy jeszcze kiedyś się uśmiechnie… 



***************
Cześć! Wiem, że długo mnie nie było, ale problemy techniczne. Nie zależało to ode mnie, gdybym miała jak, dodałabym ten rozdział o wiele szybciej. Mam nadzieję, że się wam spodoba. Poza tym chciałabym przeprosić za to, że zmieniłam kolor włosów głównej bohaterki, sama niedawno zdałam sobie z tego sprawę. Ale miałam sporą przerwę, kiedy wróciłam do pisania tego opowiadania i najwidoczniej ubzdurałam sobie inny kolor włosów, uprzednio go nie sprawdzając, no trudno, mam nadzieję, że mi to wybaczycie. Liczę na wasze opinie, naprawdę mi na tym zależy i tego nie ukrywam. Jestem tu dla was, nie będzie was, nie będzie mnie. Do następnego! Ps mam nadzieję, że się nie zanudzicie. 

4 komentarze:

  1. myślałam,że bardziej rozwiniesz akcję z luke'iem
    ale i tak kawałek z narąbanym skip'em mnie zaskoczył haha
    ogółem rozdział wydaje mi się trochę krótkawy :(
    yuejauer teraz czekać na kolejny rozdział, to chyba najgorsze co może być gdy już się wciągnie
    cóż, nic innego powiedzieć nie mogę, uwag jakiś większych nie mam, jest dobrze.
    czekam na następny rozdział z niecierpliwością :)
    laczex

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział - mega. Tylko szkoda, że tak mało było Luke'a :C Ale cieszy mnie fakt, że Luke jest miły... i nie stanie się znowu wredny dla Anne :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Droga autorko, mam ogromną prośbę, jeżeli chodzi o bloga to wspaniały ale chcę poruszyć temat szablonu który jest zastosowany na inne urzadzenia jak komputer, jednymi słowy na tle zlamanej czerni tak jakoś nie widać za bardzo czarnej czcionki, no nwm czy tylko ja mam taki problem, z góry dziękuję za cokolwiek i przepraszam za zbędne uwagi.

    OdpowiedzUsuń
  4. Kocham i czekam na next *.*

    OdpowiedzUsuń